Już po pierwszych dźwiękach drugiego utworu (If it happens) wiem, że nie zasnę... Pierwszy, My Manuela, taki łagodny, ale zadziorny - jakbyśmy pływali w marzeniach i oddawali się im, z dala od rzeczywistości... a w if it happens już się pojawia ten niepokojący dreszczyk emocji, że te marzenia mogą naprawdę sie spełnić... i co wtedy... if it happens...?
Chociaż „If It Happens” jest pierwszą autorską płytą Jacka Korohody , w moje ręce trafiła po „Window To The Backyard”. Może dlatego, zakochana w doskonałej „Window...”, nigdy dotąd nie potrafiłam poświęcić jej tak dużo czasu i uczuć, gdyż zawsze – myśląc o Muzyce Jacka – chwytałam najpierw po „Window...”. I dopiero dziś, w poad rok po zakupieniu płyty „If It Happens”, wyszła dla mnie ona z cienia „Window To The Backyard”. Może i lepiej? Może musiałam najpierw nacieszyć się tamtą płytą, nasycić i lekko ochłonąć (to znaczy dojść do momentu, kiedy osłucham się z nią już tak bardzo, że żeby usłyszeć którąkolwiek nutkę z tej płyty, nie muszę jej włączać, wystarczy „odtworzyć” ją w mojej pamięci , żeby móc dostrzec niewątpliwe piękno płyty „If It Happens”?
Piewszy utwór, „My Manuela”, jest wspaniałym, radosnym początkiem płyty, a jego temat przewodni chyba zakleszcza si w głowie najbardziej z wszystkich utworów na płycie. Utwór pełen wspaniałych solówek, któy włączam z zachwytem kilkakrotnie, zanim decyduję się przejść do numeru 2 na płycie – tytułowego „If It Happens” - bardzo klimatycznego, nastrojowego utworu, dającego ciepło i spokój. Tak bardzo kojącego i przekonującego, że skoro tak ma być if it happens, no to just let it happen! Uwielbiam to uczucie, kiedy Muzyka odrywa mnie od ziemi i przenosi do świata, gdzie nie ma zła. Tak zdecydowanie jest i przy słuchaniu tej płyty. Zaczyna się „Her Smile” - pogodny, jasny, wesoły, z doskonalą Jackową gitarą. Uwielbiam dźwięki rodzące się z dotyku strun palcami Jacka Korohody! Po trzeciej minucie i doskonalym solo na gitarze zaczynam się zastanawiać, czy płyta ta nie jest jednak jeszcze lepsza od „Window To The Backyard”... A może po prostu ja dopiero teraz do niej dojrzałam..?
Czwartym utworem na płycie jest „Waltz for R.”, zadedykowany pianiście – Robertowi Podgajny. Przejmujący, nostalgiczny, niosący magię i rozsypujący ją na głowy słuchaczy. Samo piękno...
„SnareCommunication Intrumental” jest zaczepny, wwierca się w umysł, jakby przekomarzając się ze słuchaczem, wywołując uśmiech na twarzy. Jest w nim pewna zadziorność, której po prostu nie sposób nie lubić. Do tego wspaniały saksofon Leszka Szczerby! Świetna solówka solówka około 5 minuty!.
Ballad X ma być muzyczną prognozą pogody... być może zasugerowałam się opisem, ale przy pierwszych dźwiękach, po zamknięciu oczu, widzę ciężkie chmury, stopniowo rozchylające się, by pokazać słońce w całej swej okazałości. Nie na długo jednak – po chwili chmury powracają i zaczynają się skraplać dużymi, ciężkimi kroplami deszczu. Przechodzi on jednak w lekką, letnią mżawkę na tle słońca łagodnie muskającego skórę. Jest to kolejny utwór, w którym zachwycam się, oprócz gitary w rękach Jacka, saksofonem Leszka Szczerby – chyba to znak, że czas zainteresować się i tym Artystą . Słońce powoli znowu zachodzi chmurami, wieje leciutki wiatr, kołyszący łagodnie (tu – za sprawą keyboardu Grzegorza Górkiewicza) ... i ciszę tą i spokój przerywa znowu gitara Jacka, zapraszjąc do radosnego tańca, który powoli uspokaja się, dając poczucie bezpieczeństwa. Jest t najdłuższy utwór na płycie, a mija naprawdę zdecydowanie za szybko... Ale to nic – bo zaraz po nim, jako kolejny, jest... „My Sweetheart Samba”, znany miłośnikom Jacka Korohody po prostu jako „Samba Korohoda” . Piękny, radosny, gorący, kipiący pozytywnymi emocjami, z mnóstwem gitary, wybijającej się tu zdecydowanie przed inne instrumenty. Uwielbiam!!!
A na koniec płyty – skrócona, radiowa wersja „Snare Communication” z wokalem, brzmiąca hipnotyzująco, wciągająca tak bardzo, że nie sposób rozstać się z płytą... Nic, włączam całą raz jeszcze!
Marta Ratajczak, 03.06.13
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz