Przemijający właśnie rok 2014 przyniósł mnóstwo wspaniałej, wyszukanej muzyki, która - w mniejszym bądź większym stopniu - zapisze się w historii polskiego oraz światowego jazzu. Jako słuchaczka od niedawna dopiero poruszająca się w tym temacie, w zbliżającym się powoli do końca roku odkryłam dla siebie również mnóstwo cudownej muzyki liczącej sobie już "kilka" lat, jak na przykład niedościgniony album Stana Getza z kompozycjami Eddie'go Sautera - "Focus", niesamowite dokonania Charliego Hadena czy też wspaniałe albumy Pata Metheny'ego ... Choć na ten temat mogłabym pisać godzinami, dziś oddajmy się jednak w pełni temu, co wydarzyło się w roku 2014.
Rok 2014 rozpoczął się dla mnie premierą doskonałego albumu Takeshi'ego Asai: "French Trio, Vol.1", który pozwolił mi na odkrycie niezwykłego pianisty i jego iście bajecznych poczynań. To również rok, w którym nakładem wytwórni Soliton ukazały się aż trzy pozycje naznaczone obecnością mojego ulubionego kontrabasisty - Piotra Lemańczyka: Orange Trane Acoustic Trio: "FUGU", Dominik Bukowski: "Simple Words" oraz Piotr Lemańczyk Quartet - North: "Baltic Dance". Kontrabas Piotra w cudowny sposób upiększa również świetną tegoroczną płytę Krystyny Stańko: "Snik". I chociaż mnóstwo pięknych premier płytowych przyniósł rok 2014, a - jak wiadomo - wszystkich nie sposób nawet wymienić, z tych najbliższych mojemu sercu wspomnieć należy jeszcze obowiązkowo dwie pozycje z gitarą Marcina Wądołowskiego: Marcin Wądołowski Quintet: "Blue Night Session" i "Quartado" oraz niezwykłą, poruszającą płytę Ola Walickiego, jaka zrobiła na mnie naprawdę nieopisanie ogromne wrażenie: "Kot (czy też kotka)" - bajka; prawdziwe spełnienie marzeń wrażliwego odbiorcy! Wszystko to piękne i doskonałe, jednak w tym miejscu pozwolę sobie jeszcze nie wspomnieć o tym, co naprawdę obróciło moje muzyczne życie o 180 stopni, zmieniając ... wszystko, absolutnie.
.................................................................................................
Tytułem wstępu do przedstawienia największego dla mnie odkrycia tego roku pozwolę sobie zboczyć troszeczkę z tematu. Otóż, do niedawna nie potrafiłam cieszyć się w pełni muzyką graną w dużych składach, nierzadko z miejsca odrzucając daną pozycję właśnie ze względu na zbyt rozbudowaną jak dla mnie strukturę. Jednakże 20 maja tego roku otrzymałam niezwykłą przesyłkę, jaką zamówiłam sobie nie do końca świadoma tego, co będzie ona tak naprawdę zawierała... Tu duży ukłon w kierunku Wojciecha Staroniewicza (i jego wytwórni Allegro Records), dzięki któremu zainteresowałam się składem, o którym za chwilę; oraz który pomógł mi z zdobyciu większości albumów tejże formacji. A formacja to nie byle jaka... Mowa o moim największym tegorocznym odkryciu, choć jest to zespół liczący sobie - uwaga (!) - 25 lat! Kierowany przez znakomitego gitarzystę i wspaniałego człowieka - Mirosława "Carlosa" Kaczmarczyka norwesko - polski zespół Loud Jazz Band dotarł do mnie, początkowo na pięciu różnych albumach, tego właśnie majowego popołudnia, odmieniając wszystko. Pierwszą rzeczą, jaka natychmiast przykuła moją uwagę, była niesamowita, niepowtarzalna wręcz oprawa graficzna, za którą odpowiedzialny jest jeden z członków zespołu - Kuba Karłowski (Park Lane). Niezwykła wręcz perfekcja, cudowny sposób postrzegania piękna, niesamowita wrażliwość i talent - wszystko to przelało się na baśniowe wręcz oprawy albumów, pomagające przenieść się w świat marzeń i lewitować w nim pośród cudownych dźwięków. Ani odrobinę nie przesadzę jeśli powiem, że - nim włożyłam pierwszą z płyt do odtwarzacza, spędziłam dobre 1,5 godziny (a może i więcej) na samym oglądaniu ich, podziwianiu, dotykaniu, wnikaniu do świata w którym powstały i szukaniu tajemnic, jakie sobą niosą. Pierwszą z płyt zespołu, jaką wreszcie zdecydowałam się umieścić w odtwarzaczu, była "Don't stop the train" (2004), czyli mieszanka nieposkromionej energii wybitnych polskich Muzyków jazzowych oraz świeżości i pewnego ożywczego chłodu znakomitych Artystów skandynawskich, z fortepianem Helge Lien'a. Nim w rok później na rynek trafiła kolejna płyta Loud Jazz Band, "The way to Salina" (2005), składzespołu zasilił Kuba Karłowski, czyniąc z albumu istne dzieło sztuki. Wypełniony po brzegi piękną muzyką wymykającą się poza wszelkie ramy - muzyką czystą, nieskażoną żadnymi wpływami, powstałą z potrzeby serca, album zachwyca nie tylko fantastycznymi tematami, pięknymi, złożonymi improwizacjami poszczególnych Muzyków czy siłą, z jaką wszyscy przyciągani są do tej wspólnej, tworzonej wspólną pracą płaszczyzny, lecz także ogromną różnorodnością klimatu utworów, jednakowoż oczarowujących i budzących ogromny podziw dla umiejętności i warsztatu tak doskonałych Muzyków. Dwa lata później, w 2007 roku, ukazała się kolejna baśniowa pozycja formacji, do której chyba wracam najczęściej z wszystkich wydawnictw zespołu. "Passing" (2007). Album ten, podobnie zresztą jak cała doskonała muzyka LJB, charakteryzuje się świeżym brzmieniem, dalekim od wpływu wszelkiego rodzaju "muzycznej mody" i naśladowania Wielkich Jazzmanów. Narodzona na tym "małym skrawku" świata muzyka plasuje się gdzieś pomiędzy nieskazitelnie czystym, nasyconym emocjami nordyckim brzmieniem, ostrym, zadziornym, rockowym pazurem, a dostojnie piękną klasyką, wzbudzającą najwyższe uczucia. Pełen emocji, wzruszający i niezmiennie oczarowujący, potrafi zdobyć serca odbiorców od pierwszych nutek, podrywając uśpione marzenia do lotu po nowo otwartych przestrzeniach powietrznych, w których można rozłożyć szeroko skrzydła i wzlecieć naprawdę wysoko, bez obawy ewentualnego upadku. Kolejną niesamowitą pozycją spod znaku Loud Jazz Band jest koncertowa płyta "Living Windows" (2008), przepięknie wydana jako mini LP. Album zawiera zbiór najwspanialszych utworów zespołu, jakie powstały na przestrzeni lat (chociaż w przypadku kompozycji Kaczmarczyka - wszystkie są wyjątkowe; można powiedzieć, że cierpią one na absolutny brak słabszych momentów). W kilku słowach - mamy tu znów przyjemny, orzeźwiający chłodek; delikatny, kryształowy deszczyk spływający srebrzystymi dźwiękami rozbudowanej sekcji dętej, słoneczne promyki ciepłej, uwodzącej gitary oraz relaksująco - porywająca sekcja rytmiczna... czyli po prostu - kolejna doskonała płyta zespołu "Carlosa"! Spragnionym kolejnych nowych kompozycji Kaczmarczyka, lider i gitarzysta zespołu sprawia następnie wspaniały prezent, wydając na świat cudowną, bajeczną wręcz płytę "The Silence" (2010), w której - prócz niesłychanego piękna hojnie oplatającego tak okładkę, jak i całą obszerną zawartość albumu, nie sposób przejść obojętnie obok zadziwiającej estetyki ręcznie pisanego listu, autorstwa wybitnego kaligrafa, Piotra Kowalskiego. Zawartość muzyczna wydawnictwa to również perły o nieskazitelnej urodzie oraz kolejny dowód na to, iż grupa Loud Jazz Band szanuje każdą najmniejszą chwilę obcowania z muzyką, nie pozwalając sobie na pojawienie się choćby jednej zbędnej nuty. Jest to zespół, który w pełni docenia także wartość tych nieskazitelnie czystych chwil milczenia, czyniąc je elementami swej doskonałej muzyki. Po trzech latach od wyjątkowego "The Silence", z okazji nadchodzącego jubileuszu 25-cio lecia istnienia zespołu, grupa ponownie wydaje wspaniałą koncertową pozycję (również przepiękna miniaturka edycji płyt winylowych), noszącą jakże wymowny tytuł: "From the distance" (2013). Pełen niezliczonych skarbów album nieodmiennie czaruje
odbiorcę, zmuszając do pewnej refleksji: Jeżeli tak wielkie piękno jest tym, co Panowie już pozostawili po sobie przez te dwadzieścia pięć lat na scenie, to coraz bardziej chce się żyć - choćby po to, by doczekać, co jeszcze zaprezentują. Bo jak można przebić coś tak doskonałego...? Chociaż, obserwując bacznie zespół, jestem pewna, że dla nich akurat - to nic trudnego! Potwierdzenie tej pewności znaleźć można w kolejnym wydawnictwie, jakie swoją premierę świętowało w 2014 roku. Cudownie wydany album DVD "From the distance - live in Warsaw" (2014) nagrany został w warszawskim studio TR, a jego premiera miała miejsce podczas koncertu jubileuszowego, jaki odbył się 21.02.2014 roku w Grodzisku Mazowieckim. Największą niespodzianką, wnoszącą ogromny powiew świeżego powietrza, jest obecność w zespole jednego z najlepszych polskich pianistów - Pawła Kaczmarczyka, który tę swoją obecność bardzo wyraźnie postanowił zaznaczyć. Podczas, gdy "Carlos" porywa serca odbiorców tak charakterystyczną w jego rękach, niezwykle klimatyczną gitarą, ocieplaną pięknym basem Edvardsena, Wojtek Staroniewicz czaruje wraz z młodym Henrikiem magią instrumentów dętych, a Ivan wraz z Maciejem wspaniale budują dźwiękową przestrzeń urozmaicając ją na żywo przy pomocy Piotra Iwickiego, Paweł Kaczmarczyk płynie na dźwiękach biało - czarnych klawiszy, zafascynowany tym, co dzieje się na scenie, całkowicie pochłonięty niesamowitą atmosferą i swoistym porozumieniem tworzonym przez ten niepowtarzalny zespół. Piękna, niezwykła muzyczna sceneria tworzona na żywo przez grupę "Carlosa" utwierdza nas w przekonaniu, że nie jest to zwykły zespół - raczej rodzina, w której każdy z jej członków szanuje i dba o wszystkich pozostałych, pozostając z nimi w magicznej przestrzeni wypełnionej ogromnym uczuciem i ... najprawdziwszą magią!
To właśnie moja największa pasja, największe, najbardziej poruszające odkrycie roku 2014 - nie tylko muzyczne, ale otwierające również na inny rodzaj wrażliwości, ukazujące jak doskonałą parę stanowić może wspaniała sztuka z cudowną muzyką, jak nierozłącznym i ważnym elementem w prawdziwie pięknym muzycznym dziele jest jego oprawa graficzna, otwierająca odbiorcy drzwi do magicznego świata spełniających się na jawie marzeń. Zespół Loud Jazz Band, prowadzony już od 25-ciu lat przez znakomitego gitarzystę - Mirosława "Carlosa" Kaczmarczyka. Zamykając rok 2014, otwieramy się jednocześnie na zaglądający już przez uchylone okno nowiuteńki 2015 rok, który w prezencie już w pierwszych dniach stycznia przyniesie cudowną niespodziankę - najnowszy album zespołu Loud Jazz Band.
Album dołączony zostanie do styczniowego numeru magazynu Jazz Forum.
Tak wygląda moje, subiektywne bardzo, podsumowanie roku 2014. Pełna niesamowitych wrażeń i emocji, z niecierpliwością czekam na skarby, jakie przyniesie nam rok kolejny... A już wiem, że jest na co czekać!
Marta Ratajczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz