Nie tak dawno na łamach Babskiego Ucha pojawiła się zapowiedź koncertu, na który czekałam z ogromną niecierpliwością. Chodzi, oczywiście, o grupę Łukasz Pawlik Quintet, stanowiącą przedłużenie i jednocześnie rozwinięcie muzycznych koncepcji grupy Kattorna. Dziś natomiast, oczarowana w pełni tym, co Panowie zaprezentowali na scenie, najlepiej jak tylko potrafię, spróbuję podzielić się moimi wrażeniami z czytelnikami Babskiego Ucha.
Koncert rozpoczął się w poznańskim klubie Blue Note 31 stycznia, kilka minut po godzinie 20:00. Na scenie pojawili się: Łukasz Pawlik - lider składu, kompozytor, pianista; Dawid Główczewski - saksofon altowy i sopranowy; Michał Tomaszczyk - puzon; Andrzej Zielak - kontrabas oraz Krzysztof Szmańda - perkusja. Chłodny, zimowy wieczór ostatniego dnia miesiąca stycznia zgromadził w gwarantującej zawsze muzykę najwyższej próby klubie Blue Note publiczność, która doskonale wiedziała KOGO przyszła posłuchać. Scena natomiast wypełniła się młodymi, lecz jakże zdolnymi muzykami, również doskonale wiedzącymi co przyjechali zaprezentować oraz w równie doskonały sposób świadomymi magii zaklętej we własnych umiejętnościach i talencie. Wieczór podzielono na dwie części. Podczas pierwszej z nich ze sceny popłynęły najnowsze kompozycje zarówno lidera składu, jak i puzonisty oraz perkusisty. Jak wiadomo, kwintet Pawlika, dysponujący nowymi kompozycjami, przygotowuje się właśnie do nagrania najnowszego albumu, tak więc poznańska publiczność miała okazję zapoznać się z materiałem, zanim zostanie on wypuszczony w szeroki świat, zdobywając kolejne serca miłośników tej wyjątkowo ambitnej odmiany głównego nurtu jazzu. Choć wyjęte świeżo spod pióra kompozycje niewątpliwie przeskoczyły kolejną poprzeczkę na przepięknej muzycznej ścieżce młodego pianisty, niezmiennym pozostaje fakt, iż każda z nich stanowi pewnego rodzaju opowieść. Opowieść każdorazowo wypełnioną po brzegi wspaniałymi epitetami, opakowaną w cudną oprawę; w której - po zakończeniu, po wybrzmieniu ostatniej nutki zawieszonej w powietrzu w rodzący się ciszą znak zapytania - nie pozostaje nic więcej do dopowiedzenia. Pozostaje jedynie... wyobraźnia, rozbudzona każdym z kolejnych utworów. Kompozycje nie pozostawiają wątpliwości co do panującej w zespole pełnej demokracji i niezwykle sprawiedliwego "podziału obowiązków". Tu każdy z instrumentów jest tak samo ważny, wyraźnie rzuca się w oczy - czy może uszy - fakt, iż muzyczne aranżacje na każdy z nich przeprowadzono w naprawdę dokładny, bardzo precyzyjny sposób, z ogromnym ładunkiem pozytywnych emocji oraz szacunku. Między muzykami panowała ogromna sympatia i chęć wspólnego działania, a podejmowane dialogi instrumentalne zachwycały swobodą, uczuciem i niezwykłym wręcz ciepłem wzajemnych relacji. Publiczność była oczarowana, nie zauważając upływu czasu, kiedy Panowie zapowiedzieli krótką przerwę po pierwszym secie. Przerwa ta upłynęła na rozważaniach na temat niezwykłego talentu młodego pianisty, jego lekkości wyrażania emocji za pomocą gry na fortepianie oraz niezwykłych wręcz kompozycji, których mieliśmy okazję posłuchać. Zachwycała również niesamowita gra saksofonisty ukazującego szeroką paletę barw drzemiących we własnych instrumentach oraz puzonisty prezentującego w cudownie ciepły sposób możliwości swojego niezwykłego instrumentu. Co tu dużo mówić... Sama końcówka pierwszej części koncertu to część, w której poznańska publiczność dała się ponieść wulkanicznej wręcz energii swojego "rodaka" - Krzysztofa Szmańdy szalejącego na rozgorączkowanej perkusji oraz swawolnemu pięknu kontrabasowych dźwięków Andrzeja Zielaka. Cała piątka po prostu zachwyciła i zaczarowała, zostawiając nas na kilkanaście minut przerwy w nieopisanym amoku i nastroju niecierpliwego oczekiwania na ciąg dalszy.
Po przerwie usłyszeliśmy kolejne piękne, ambitne kompozycje mające wkrótce ukazać się na wyczekiwanym albumie, usłyszeliśmy też cudowny utwór nie posiadający jeszcze tytułu, zagrany solo na fortepianie. Można było rozpłynąć się na dobre w bajkowym świecie wyobraźni... Poza zachwycającą pracą każdego z muzyków i niezwykłą wręcz lekkością w scalaniu się w jeden wspólny organizm, należy zwrócić uwagę na sekcję rytmiczną, pracującą niczym przepiękny mechanizm starego zegara pełnego niezwykłych tajemnic, którymi dzieli się on z najwierniejszymi marzycielami. Niesamowicie wypadła też sekcja dęta, wspaniale podkreślająca atuty każdego z dwojga tworzących ją instrumentów, nie nadużywająca w żadnym wypadku unisonowych posunięć. Gra sekcji dętej to wspaniałe połączenie ciepła i ciemnej barwy puzonu Michała Tomaszczyka z jakże jasnym brzmieniem saksofonów Dawida Główczewskiego. A wszystko to, w iście cudowny sposób, łączył przebiegający najróżniejszymi drogami, w najróżniejszym tempie, nie gubiąc nigdy jednak tego, co najważniejsze i najpiękniejsze - fortepian lidera: Łukasza Pawlika. W drugim secie pojawiła się również, na sam koniec, doskonale znana już kompozycja, którą publiczność klubu Blue Note miała okazję usłyszeń ... osiem lat temu. Wtedy to, kwintet występujący pod nazwą Kattorna, przybył do Poznania z kompozycjami, które nagrano później na albumie zatytułowanym "Straying to the Moon". Jedna z nich nie posiadała jeszcze wówczas tytułu, a publiczność zaproponowała, by nazwać ją "Night Safari". Tak też się stało i tą właśnie kompozycją kwintet postanowił pożegnać się tej nocy. Utwór wypadł znakomicie, jak cały koncert, zresztą. Oklaskom nie było końca, zespół więc - ulegając błagalnym marzeniom publiczności - powrócił na scenę z kolejnym utworem z przepięknie wydanej płyty z 2010 roku. Tym razem, na bis, zagrali "Panta Rhei" - utwór, który został wybrany przez słuchaczy audycji LongPlay w Radio Aspekt w głosowaniu na kompozycję Łukasza Pawlika, którą słuchacze chcieliby usłyszeć przed koncertem na antenie radia.
Tak wieczór minął w okamgnieniu, zapisując się kolorowymi literami rozbudzonych marzeń, które niełatwo będzie uśpić w oczekiwaniu na ukazanie się albumu. Wspaniały skład, cudne kompozycje oraz niezwykłe wykonanie - wszystko to powoduje, że ... nie sposób zasnąć dzisiejszej nocy. Czekając niecierpliwie na najnowszy album kwintetu, po raz kolejny w odtwarzaczu umieszczę więc album "Straying to the Moon"...
Marta Ratajczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz