wtorek, 13 czerwca 2017

Ethno Port Poznań 2017: Relacja z Festiwalu




Za nami 10-ta, jubileuszowa edycja poznańskiego Ethno Port - Festiwalu, na który zjeżdżają się ludzie z najróżniejszych zakątków naszego kraju po to, by uczestniczyć w tym wielobarwnym wydarzeniu, które na kilka dni zmienia stolicę wielkopolski w żywe miasto, tętniące rytmem najróżniejszych kultur, religii, z najodleglejszych stron świata. Ulice miasta wypełniają się niespotykaną feerią barw, przypadkowi ludzie, mijając się na ulicy, stają się dla siebie życzliwsi i nikt nie zdoła zliczyć tak hojnie wymienianych uśmiechów i odruchów człowieczeństwa, o których coraz łatwiej nam zapominać na co dzień.


Ethno Port to nie tylko koncerty czy cała masa wydarzeń towarzyszących, uświadamiających uczestników w kwestiach ważnych dla odległych naszemu wygodnemu życiu państw, wspólnot czy jednostek. To otwieranie na ludzi, rzetelna szkoła rozwijająca naszą wrażliwość oraz ucząca mądrej i przemyślanej pomocy. 


Jubileuszowa edycja Festiwalu odbywała się w dniach 08-11.06.2017. Z ogromu proponowanych koncertów oraz wydarzeń towarzyszących, z uwagi na rzeczywistość, od której nie zawsze uda się uciec całkowicie, w tym roku uczestniczyłam jedynie w ośmiu (z piętnastu!) koncertach, wynosząc z nich niesamowitą radość, oczyszczenie, wiarę w ludzi i poczucie wspólnoty, tak silne, jak to możliwe dla tego wyjątkowego Festiwalu, na który ludzie zjeżdżają się tłumnie bez sprawdzania programu - bo tu nie liczy się, kto dokładnie wystąpi na scenie. Liczy się niesamowita atmosfera oraz otwarcie, niespotykane nigdzie indziej na aż tak wielką skalę!


W tym roku, warto nadmienić, patronat nad Festiwalem objął portal LongPlay.


Z uwagi na to, że prawie nie sposób znaleźć się na wszystkich koncertach festiwalowych (jednego roku, co prawda, ambitnie udałam się na wszystkie - 18!), świetnym rozwiązaniem jest pewien schemat koncertowy, dzięki któremu łatwiej jest zorientować się w programie i wybrać te najodpowiedniejsze dla siebie. Poza dniem otwarcia, każdego dnia koncerty festiwalowe rozpoczynały się koncertami polskich wykonawców w Sali Wielkiej Centrum Kultury Zamek. Jako, że osobiście najbardziej nastawiona byłam na to, co dziać się miało późniejszym wieczorem, na żaden z nich w tym roku nie udało mi się dotrzeć. Ostatniego dnia Festiwalu zjawiłam się jednak w Sali Wielkiej CK Zamek, by posłuchać znakomitego występu mistrza Debashisha Bhattacharya. Muzyka, jaką tworzy on na stworzonej przez siebie gitarze slide o 24 strunach, uwodzi strukturą opartą na niskich interwałach i płynnych przejściach pomiędzy dźwiękami o różnych wysokościach. Instrument, którego używał hinduski muzyk (chaturangui) posiada 12 strun szarpanych oraz 12 - rezonujących, pobudzanych do drgań jedynie poprzez drganie tych wprawianych w ruch. 


Pierwsza część koncertu składała się z solowego występu Mistrza, który prowadził w ramach Ethno Portu trzydniowe warsztaty. Po półgodzinnym występie, na scenę dołączył Kacper Malisz, młody polski skrzypek z Kapeli Maliszów. Obie części snuły się wspaniałym ciepłem, spokojem, a w zaciemnionym zaciszu Sali Wielkiej, pośród niezliczonych tłumów ludzi leżących, półsennych, dostrzec można było wędrujące z uśmiechem na twarzy "dobre duchy", spajające wszystkich w jedność.


Po wydarzeniach w Sali Wielkiej, publiczność przenosiła się na Dziedziniec Zamkowy, gdzie odbywały się specyficzne koncerty z muzyką nie zawsze najłatwiejszą w odbiorze, zawsze jednak nastawioną na dość szeroką grupę odbiorców. W ramach tych wydarzeń, miałam ogromną przyjemność uczestniczyć w zaawansowanym "teatrze muzycznym", jaki w niesamowity sposób w sobotnie popołudnie zaproponowała Iva Bittová & Čikori (Czechy). 


Czeska skrzypaczka i wokalistka w dźwiękach swego głosu, bez wypowiedzenia jednego słowa, potrafi zawrzeć i przekazać absolutnie wszystko! Niesamowity był sposób, w jaki - operując jedynie głosem i ciałem - potrafiła odegrać wspaniałą, piękną i wzruszającą sztukę, do której włączyła również zgromadzoną publiczność. Artystka w niesamowity sposób potrafiła odgrywać spektakl na różnych poziomach jednocześnie - tak, by w tej samej chwili dotrzeć i poruszyć zarówno zaawansowaną publiczność, jak i rozśmieszyć i skłonić do współuczestnictwa zgromadzone dzieci; rozdawała więc hojnie swój talent i zaangażowanie, a każdy mógł łapać i zachwycić się tym, co ceni najbardziej. Wysoki poziom muzycznego rytuału pomógł utrzymać wspaniały zespół instrumentalistów, którzy za jednym spojrzeniem aktorki zmieniali się w doskonałych statystów na teatralnej scenie.


Z mniejszym natomiast entuzjazmem wspominam koncert, jaki w tym miejscu odbył się dnia następnego, choć wnoszę, że spora część publiczności, z tego, jak zostali nim poruszeni, uznać go może za jedno z lepszych wydarzeń. Mowa o Adam Strug Kompania - muzyce prostej, sentymentalnej, o nieskomplikowanej melodii i tekstach. Przyznać należy, że muzycy potrafili jednak sprowokować ludzi do tańca i wspaniałej zabawy.


Po popołudniowych koncertach na Dziedzińcu Zamkowym, na Scenie na Trawie odbywały się koncerty plasujące się gatunkowo w okolicach world music, zazwyczaj najłatwiejsze w odbiorze, które można było połączyć ze swoistym "piknikiem rodzinnym". Najcieplej i najpiękniej wspominam z nich piątkowy występ norweskiej artystki - Mari Boine. Występ, choć nie należał do najłatwiejszych, zaspokoił w pełni gusta całej publiczności, tak licznie zgromadzonej na parkingu pokrytym trawą. Mari Boine zaprezentowała technikę śpiewu opartą na joikowaniu. W dużym skrócie, technika ta polega na improwizowaniu krótkich melodii, ujętych w archaiczne, pięciostopniowe skale. Było to piękne, niezwykłego uroku, silnie uduchowione wydarzenie, podczas którego coś wspaniałego jakby krążyło wokół zgromadzonych ludzi, wzbudzając bardzo silne poczucie wspólnoty oraz jedności.


Sobotnie popołudnie na Scenie na Trawie odbyło się pod znakiem ukraińskich artystek - DakhaBrakha. Jest to zespół trzech absolwentek kijowskiego kulturoznawstwa, zafascynowanych tradycyjnym śpiewem, oraz aktora, filozofa i multiintrumentalisty - Marco Halanevycha.


W niedzielę natomiast, na tej samej scenie, wystąpił Taraf de Haïdouks, legenda rumuńskiej muzyki wiejskiej. Zespół, który porwał do tańca i "wymieszał" całkowicie ludzi najróżniejszych kultur, wierzeń i kolorów skóry!


To, co trafiało do mnie najmocniej, następowało każdego dnia tuż po koncertach na Scenie na Trawie - były to kontemplacyjne, refleksyjne, w pełni magiczne wydarzenia odbywające się na Dziedzińcu Zamkowym.


W piątkowy wieczór był to bajeczny, rodem z najpiękniejszego snu, występ Ballaké Sissoko (Mali), jeden z najbardziej znanych wirtuozów zachodnioafrykańskiej harfy, zwanej korą.


I oto na scenie mieliśmy jednego zaledwie muzyka, na widowni - tłumy zasłuchanej publiczności, zlewające się w jedną zadumę i ciszę, a pomiędzy widownią a sceną - magię, w najczystszej postaci!


Podobny zachwyt wzbudził we mnie również sobotni wieczór na Dziedzińcu Zamkowym, którego gwiazdą było trio z Maroko, Driss El Maloumi.


Piękną, pełną refleksji opowieścią częstowali nas muzycy niosący ogromne ładunki z dwóch dużych tradycji: muzyki berberyjskiej, polegającej na dialogu dwóch chórów i tańcach w towarzystwie bębnów obręczowych bendir, fletów nai i klaskania; oraz przejawiającej się w poetyckich formach pieśniowych z akompaniamentem oud lub skrzypiec tradycji obecnej głównie w arabskich ośrodkach miejskich. Wszystko to rozwinięto wspaniale, włączając elementy jazzu. Niesamowity nastrój, w jaki grupa wprawiła publiczność, na długo jeszcze pozostanie gdzieś głęboko w sercu oraz pamięci. A muzyczne zaklęcia,  jakie padały ze sceny, wypływały z następujących, wspaniałych instrumentów: lutnia arabska + wokal (Driss El Maloumi), daf, darbuka + wokal (Lahoucine Baqir) oraz daf, zarb, cajón (Saïd El Maloumi).


Ethnoportowe wieczory zamykało spotkanie w klubie festiwalowym, które rozpoczynało się po północy.


Tymczasem, Festiwal się zakończył, publiczność rozjechała do swoich wiosek i miast, a trawa spod Zamku zaczyna powoli znikać... Nie zniknie jednak to, co każdego roku Ethno Port wzbudza, ożywia i rozwija - silne poczucie jedności, szersze patrzenie na drugiego człowieka, większa tolerancja, oraz radość i chęć czerpania z różnych kultur, przy nieustannym szacunku i zadumie.


Wszystko to - musi wystarczyć teraz na kolejny rok, do następnego czerwca, kiedy do poznańskiego Portu znów zawitają tłumy uśmiechniętych "migrantów"!




Marta Ratajczak 


Fotorelacja Ethno Port dostępna jest na internetowej stronie Festiwalu (link).



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz