29.11.2018 to dzień, na który czekałam od kilku miesięcy; odkąd tylko za sprawą Centrum Kultury Zamek w Poznaniu dowiedziałam się o planowanym na ten dzień koncercie Stanisława Soyki z Zespołem. Łatwo jest dać się oczarować, kiedy się zmierza na koncert nieprzygotowanym na wielkie doznania, jednakże - jadąc z nastawieniem, z jakim ja jechałam - czyli z absolutną pewnością co do tego, że pięknie być po prostu musi - muzycy mieli poprzeczkę ustawioną naprawdę wysoko. Występowali w najlepszym z możliwych składów: Stanisław Soyka - śpiew, keyboard, ... gitara akustyczna (!), Przemek Greger - gitara, Tomasz Jaśkiewicz - gitara, Antoni "Ziut" Gralak - trąbka, Alek Korecki - saksofony, Marcin Lamch - gitara basowa, Kuba Sojka - perkusja, śpiew, Zbyszek "Uhuru" Brysiak - instrumenty perkusyjne.
Na wstępie zaznaczyć pragnę, że jak to zwykle bywa w Sali Wielkiej Centrum Kultury Zamek (moim ulubionym miejscu koncertowym w Poznaniu), zarówno nagłośnienie, jak i oświetlenie było znakomite. Co nieczęsto w Poznaniu się zdarza, sam koncert rozpoczął się także niezwykle punktualnie (za co ukłony wielkie dla Organizatora - Straight Ahead Production).
Publiczność - którą Stanisław Soyka wraz z Zespołem rozkochali w sobie w Poznaniu już wiele lat temu - tłumnie wypełniła salę koncertową, reagując żywo zarówno na muzykę, jak i komentarze Pana Stanisława. Tu z chęcią użyłabym określenia "pianisty" - tym razem jednak, za co z mojej strony maleńki minus muszę wydarzeniu wystawić - fortepian na scenie nie zabłysnął... Zamiast tego, lider korzystał z możliwości keyboardu oraz - w dalszej części koncertu - gitary akustycznej.
Na scenie znalazło się ośmioro muzyków... Dużo? Takie komentarze padały wśród publiczności jeszcze przed rozpoczęciem koncertu. Jednakże szybko okazać się miało, że każdy z nich ma swoje, wspaniale określone miejsce, wielką swobodę ruchu w zakresie generowania dźwięków, a nawet sporą przestrzeń dla improwizacji. Poza tym, że Stanisława Soykę o wiele chętniej widuję i słucham przy instrumentach klawiszowych (a zwłaszcza - fortepianie, nadającym dodatkowej szlachetności i wdzięku; pozwalającym na zamknięcie oczu i kompletne oczarowanie wspaniałym ... pianistą, znacznie bardziej nawet niż... wokalistą) niż przy gitarze, - zachwytów i oczarowań nie było wręcz końca.
Zespół działał jak jedna wielka tkanka, w której każda komórka tętniąc najwspanialszym życiem, w jeden rytm się wbijała, w jedno serca bicie, z wszelkimi pozostałymi, tworząc piękną całość.
W pierwszej części koncertu Soyka - ku wielkiej radości publiczności - sięgał po stare, sprawdzone i ukochane przeboje, rozpoznawalne dla niemal każdego, kto w swym życiu choćby odrobinę muzyką się pasjonuje. Z właściwym sobie poczuciem humoru i usposobieniem człowieka o ogromnym sercu, nad wszystko chyba na tym naszym świecie - pragnącego dobra, spokoju i piękna - poruszał nasze serca nie tylko dźwiękami, wplatając pomiędzy utwory ciekawe opowieści. Wspaniałym u niego jest też fakt, iż sam będąc wielkim artystą, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak nieskończone piękno może zaproponować odbiorcy, występując na scenie wraz z naprawdę znakomitymi, cudownie dobranymi muzykami, którymi obdarzyć może - co też widocznie i słyszalnie czyni - największym zaufaniem. Zdecydowana większość muzyków na scenie to artyści występujący z Soyką od kilkudziesięciu lat... Pośród tych "młodszych" pojawił się natomiast - obecny gościnnie w projekcie "W Hołdzie Mistrzowi" gitarzysta Niemena - Tomasz Jaśkiewicz, przy drugiej gitarze.
Szczerze powiedziawszy, początkowo budziło to we mnie leciutki niepokój, gdyż dla mnie najdoskonalszym gitarzystą, o niespotykanej kolorystyce brzmienia, który dodawał zawsze zespołowi specyficznego klimatu był - obecny na poniższym zdjęciu - Przemek Greger (lider zespołu Greger Garage).
Okazało się jednak, iż gitary wcale nie było zbyt dużo, a doświadczeni muzycy - czego, w zasadzie, powinnam się spodziewać - potrafili sprawić, że ucho bezbłędnie potrafiło odnaleźć się w kreowanej na strunach dźwiękowej rzeczywistości, dzięki zarówno cudownie pomyślanej, jak i skrajnie odmiennej grze obu doskonałych muzyków. Z kolei Marcin Lamch (lider Coherence Quartet), przed laty basista Jarka Śmietany, od dawna jednak występujący już w zespole Soyki - tym razem zaprezentował swoje niepodważalne umiejętności przy pomocy gitary basowej (co było piękne, szkoda jednak, że ani na moment nie pojawił się mój ukochany instrument, jakim jest kontrabas... choć siłą rzeczy, nie był to koncert, na którym instrument ten mógłby się w pełni sprawdzić). Solidne wsparcie dla niepodważalnego piękna, jakie ze sceny napływało, tworzyła sekcja dęta - Alek Korecki ("Z całym szacunkiem dzika świnia") oraz Antoni "Ziut" Gralak (YeShe, Tie Break, Graal) - kolejny "cudownie niepokorny" muzyk udowadniający, że marzeń się nie kalkuluje, a po prostu - spełnia (choćby niesamowitym projektem "Ganga"). Obaj Panowie tworzyli kosmiczny wręcz duet, bywały momenty, w których czułam się, jakbym zasiadała za stołem mikserskim i na krótkie momenty wyłączała w mózgu dopływ innych dźwięków koncentrując się na sekcji dętej i ich poczynaniach. To były dialogi na naprawdę najwyższym poziomie - zarówno muzycznym, jak i ... duchowym, w które chciało się wedrzeć całym sobą, podsłuchać, zrozumieć i nakarmić w pełni. Jednym z najdoskonalszych momentów koncertu był też dla mnie fragment któregoś z utworów granych już na bis - kiedy Antoni Gralak "przekomarzał się" instrumentalnie z gitarą Przemka Gregera, prowokując gitarzystę do wzbicia się jak najwyżej, ponad wszelkie chmury, nad nieba, galaktyki i ... poczęstowania nas tak cudownym solo, że ... wszystko zniknęło. Zostały kolory i dźwięki, emocje i wzruszenia i najgorętsze przeczucie, że... jeśli prawdziwe, czyste i najdoskonalsze piękno gdzieś zaistnieć może - jest ono ... właśnie teraz, tu; i że jego maleńka choć cząstka zostanie z nami na zawsze. Uwielbiam osobiście takie "podżeganie do solo", jednakże po raz pierwszy spotkałam się z sytuacją, by właśnie trąbka prowokowała gitarę - i było to przepiękne!
Także sekcja rytmiczna działała istne cuda - zasiadający za perkusją Kuba Sojka (Greger Garage) zarówno znakomicie sprawdzał się, jak zawsze, w roli perkusisty grającego "sobą", całymi emocjami, z największym zapałem - jak i jako wokalista. Tak naprawdę, za każdym razem, gdy obok Stanisława Soyki pojawiał się głos Kuby - nietrudno było wpaść w jeszcze większy zachwyt! Ostatnią, lecz wcale nie najmniej znaczącą postacią, o której warto wspomnieć - był cudowny perkusjonalista, Zbyszek "Uhuru" Brysiak. To mój pierwszy koncert, na którym z zajmowanego miejsca widziałam wreszcie dokładnie, co muzyk wyprawia! A było na co patrzeć, było czego słuchać... Czarodziej, nie z tego świata mieszał sobie "w kącie" te swoje "dźwiękowe mikstury", tworząc atmosferę baśni...! Cudowny Soyka, cudowny Zespół, - czego można chcieć więcej...? A jednak! - Uwaga!
Otóż Zespół przyjechał z materiałem z nowej płyty (premiera zapowiadana jest na 01.02.2019), która nosić będzie w pełni zasłużony tytuł: "Muzyka i słowa Stanisław Soyka". Tak. Oto po kilkunastu latach ukaże się znów w pełni autorska płyta Mistrza, który - po jakże cudownym, godzinnym graniu - zaprezentował wraz z Zespołem jeszcze całkiem niemałe jej fragmenty! Soyka zaskoczył wszystkich, przechodząc w tym celu na krzesełko, przy którym stała gitara akustyczna. Opowiadając wiele wzruszających historii i przemyśleń, które go nakłoniły do kolejnych prezentowanych publiczności nagrań, kompozytor czarował zapatrzoną w niego publiczność, tonącą w zachwycie. Mnie, wśród wspaniałych melodii i pięknych kreacji dla poszczególnych instrumentów, zachwyciło także to, że nawet po latach, nawet - niosąc bagaż tak wielkich rzeczy jak choćby "Tolerancja" - Stanisław Soyka wciąż okazuje się być nie tylko świetnym kompozytorem, tekściarzem, lecz także - mądrym i wyważonym obserwatorem życia, który potrafi swoim czujnym okiem wybrać właściwy fragment i nastawić ostrość, biorąc pod lupę i ... tak ukazać go innym, by wszyscy zrozumieli, że życie jest pięknem. I że jego kruchość, lecz także - blask, sens, wartość - zależy tylko od nas.
Wiele poruszających momentów było tego wieczoru... Mnie jednak osobiście łza zakręciła się w oku przy cudownym "Sukcesie" Czesława Niemena, który wybrzmiał po bisie i owacjach na stojąco. W tym utworze, prócz cudownych, bliskich i jakże prawdziwych słów, które skonstruować można jedynie z prawdziwej miłości, jest jedna wielka zagadka, potężna tajemnica dźwiękowych rozwiązań, które zarówno z uchem, jak i duszą czynią coś niesłychanego. Bo, choć wprowadzenie utworu gra na klawiaturze Soyka, czyniąc to naprawdę znakomicie, cudnie, a gitara zaledwie cichutkim kwileniem przebija się gdzieś między kontrastem klawiszy, to jednak właśnie te subtelne pociągnięcia struny coś odmieniają w sercu. Jakoś tak je ruszą, że magią niezbadanych połączeń w naszym ciele - z serca prosto do oka łza się przedostanie i cudnym dźwiękom doda mgły właściwej czarom. Prawdziwe szaleństwo i ... natchnienie duszy.
Wspaniały wieczór i moc niezapomnianych wrażeń. Teraz - pozostaje nam czekać na album, którego premiera już 2.02.19!!! Tymczasem, zachęcam do obejrzenia wideoklipu jednego z utworów, który pojawi się na najnowszym albumie Stanisława Soyki. "Ławeczka - bajeczka" znajduje się na Liście Przebojów Radiowej Trójki:
[youtube https://www.youtube.com/watch?v=wi8PlMp4uNs&w=425&h=350]
Organizator koncertu: Straight Ahead Production
Marta Ratajczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz