Mimo majówki deszczem i wiatrem szumiącej, na horyzoncie dostrzec można subtelne ... rozbłyski. A sprawcą całego zamieszania staje się sekstet Dariusza Petery, kusząc nadchodzącą w najbliższych dniach premierą, wydanej nakładem wytwórni Requiem Records: "Flashover".
Album wydany został z przepiękną starannością i niezwykłą dbałością o każdy maleńki szczegół, a interesujące słowo wstępne napisane zostało przez Roberta Ratajczaka (LongPlay), którego portal objął patronat nad wydawnictwem.
W projekcie, którego liderem jest fantastyczny pianista, Dariusz Petera, udział wzięła cała jazzowa czołówka współczesnych muzyków sceny improwizowanej: Maciej "Kocin" Kociński (saksofon tenorowy), Emil Miszk (trąbka), Krzysztof Lenczowski(wioloczela), Andrzej Święs (kontrabas) oraz Krzysztof Szmańda (perkusja). Duet Petera - Lenczowski kojarzymy z pewnością z wspaniałej pozycji fonograficznej sprzed 6-ciu lat, "No Fusion" kwartetu Fusion Generation Project, wydanej nakładem Allegro Records, wtedy jednak Krzysztofa Lenczowskiego słyszeliśmy głównie za strunami gitar.
Premiera "Flashover" zapowiadana jest na 07.05.2019, na Babskim Uchu zjawiła się jednak na tyle wcześnie, by w cień usunąć wszelkie niedogodności majowe.
Na płycie znajdziemy w sumie 10 utworów napisanych przez Dariusza Peterę, z czego zarówno pod numerem 1, jak i przed tytułowym utworem, pojawiają się stanowiące wprowadzenie miniaturki, a ostatni z utworów - to zamykające całość piękne, spójne outro:
1. "Intro"/ 2. "Mr. Light"/ 3. "Flashover (Intro)"/ 4. "Flashover"/ 5. "Nordic Jente"/ 6. "Kodoku"/ 7. "IMHO (In My Humble Opinion)"/ 8. "Lazy Mornings"/ 9. "Be Water"/ 10. "Be Water (Outro)".
Jeśli wierzymy uparcie w istnienie świata równoległego, przestrzeni, w których przenikać się mogą najznakomitsze i najczystsze emocje, myśli, słowa i stany ducha, które nie skażą się nigdy najmniejszym dotykiem udeptanej ziemi i ... jeśli potwierdzenia dla takiej tezy szukać pragniemy w sztuce - jest to doskonała ku temu okazja. Chwytajmy za "Flashover" i bujajmy w świecie prosto z naszych marzeń!
I, jeśli w ciągłym biegu, pogoni za niczym jak koń na biegunach chcemy nareszcie dojrzeć do tego, że warto nieraz zatrzymać się, stanąć pod marmoladowym niebem, z daleka od tego, w co nam nakazano wkomponować myśli, jak czuć uczono - to znakomity wybór! Mimo bowiem, iż album wpisuje się formą w główny nurt jazzu, jest w nim jakaś niezwykła siła, myśl niedokończona, która umyka ramom, przez tamy przenika i wzrasta siłą wręcz niebywałej, natchnionej wolności.
Prócz intrygujących, świeżych, odkrywczych tematów, jakie wyszły spod pióra debiutującego w roli lidera Dariusza Petery, uwagę zwraca także niesamowity warsztat całego sekstetu, któremu pełnię wyrazu i improwizacyjną wolność powierzono ze sporą dawką zaufania, co, jak się można domyślić spoglądając na nazwiska składu - zaprocentowało w fantastyczny sposób. Na płycie odnajdziemy mnóstwo wspaniałych solowych momentów, największe jednak wrażenie czynią zespołowe poczynania np. duetu kontrabasu z wiolonczelą (przykładem niech będzie choćby "Lazy Mornings", gdzie olbrzymim atutem jest także mantryczna rola fortepianu, czarująca i przenosząca odbiorcę w zupełnie inny wymiar ducha i stan świadomości).
Zasłuchując się w materiał zawarty na płycie, nietrudno zauważyć, że wypełniające ją kompozycje stworzone zostały z myślą dokładnie o tym składzie muzyków, a elastyczne i pełne wyczucia pióro kompozytorskie Petery z cudownej bazy nakreśliło szerokie pozycje startu dla zaufanych, prężnych, wrażliwych i kreatywnych muzyków współtworzących sekstet. To dzięki ogromnej swobodzie i tym wszystkim cechom, jakie wnoszą osobowości muzyczne z czołówki polskiej sceny improwizowanej odbiorca otrzymuje w efekcie szeroki wachlarz emocji, stanów ducha i kolorów skrzydeł, w które wpasować może ciężar własnej codzienności, by już po kilku minutach, pod lekkością bytu mógł dojrzeć w oddali, pod swym ciałem chmury i zbędny bagaż - zrzucić.
Znajdziemy tu gorące, cudowne szaleństwo wzlatujące w nieba radością istnienia i jednej wspólnej myśli, którą muzycy kreują dając 100% siebie w każdym z zawartych utworów. Nie braknie także patosu czy też klasycznego piękna, pewnej szlachetności w monumentalnych fragmentach, których delikatne błyski wielki podziw budzą. Nad wszystko jednak: wolność, kreatywność, zmysłowość, intuicja i czysta subtelność w dobieraniu języka wypowiedzi i środków wyrazu. Literackie piękno przejrzystych kompozycji i i na żywo tworzony im klimat, w którym dojrzewają, a za który w olbrzymiej mierze odpowiada sekcja rytmiczna (w tym: znany w tym zakresie magik, Krzysztof Szmańda czarujący wszelkimi dostępnymi środkami) oraz nadająca wszystkiemu posmaku tajemniczości wiolonczela Krzysztofa Lenczowskiego. Istotna w tej kwestii jest także rola trąbki Emila Miszka, która w nienachalny sposób obwieszcza niemal wszelkie klimatyczne zmiany, zmieniając przy tym scenerię za plecami muzyków.
Pojęcie jazzowego standardu w niepokojąco wręcz zadziwiający sposób rozciąga szeroko niezwykle plastyczny saksofon "Kocina", którego dźwięki wpadają w misterne, finezyjne i lekkie pieszczoty tkanej przez Dariusza Peterę prawdziwie mistycznej szaty. Lider nie eksponuje nadmiernie swojego instrumentu, w zespole panuje czysta, jasna demokracja, a jednak to fortepian scala, buduje i spaja, stając się jednocześnie wentylem bezpieczeństwa, stojącym na zarówno straży klimatu i formy, jak treści.
Brzmienie bardzo współczesne, wymowne i czyste, z przykuwającą uwagę szeroką dynamiką. Technicznie - doskonały album, w którym nawet wybrzmiewanie dźwięków przechodzi w nieskończoność, nie pozwalając odbiorcy ani na ułamki sekund dotknąć stopami ziemi. To jeden z niewielu ostatnio wydanych albumów, przy którym subtelności procesu realizacji stawiają wyzwanie domowym sprzętom audio. Tym samym, czuję się w obowiązku wymienić także odpowiedzialną za to ekipę, która wykonała naprawdę świetną pracę: nagrania - Michał Szpotakowski, RecPublica Studios, Lubrza; mix i mastering - Jan Smoczyński, Tokarnia Studio, Nieporęt.
Język z kolei - w pełni autorski, bardzo osobisty, z wyraźnym, własnym stylem, ogromnie dojrzałym. To album, którego nie wolno słuchać w bałaganie myśli, a profanacją wręcz staje się usiłowanie uczynienia z niego muzyki tła zaledwie. Wiem - po pierwszym odsłuchu, na własnym przykładzie, kiedy - podekscytowana, chwyciłam za płytę tuż po wbiegnięciu z pracy do domu i uruchomiłam go - przyznaję z wielkim wstydem - pośród wykonywania miliona innych czynności. Zyskałam tym - wielkie nic, nic nie zauważyłam, niczego nie wyniosłam, by - już po kilku chwilach z nim się zamykając, dając czas tylko jemu - wzleciałam w przestworza.
Na koniec - jeszcze jeden zwiastun tej znakomitej płyty:
Premiera: już we wtorek, 07.05.2019!
Marta Ratajczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz