Od niemal ćwierćwiecza przynajmniej raz w roku mamy niebywałą przyjemność spotkać się z najlepszymi propozycjami z rejonu jazzu i okolic pod mocnym szyldem Ery Jazzu. Sprawcą całego zamieszania jest nieprzerwanie Dionizy Piątkowski - wybitny publicysta i krytyk muzyczny, autor wielu książek (w tym: pierwszej w Polsce Encyklopedii Jazzu), entuzjasta i promotor jazzu, producent płyt oraz koncertów. Jak mawiają - gdyby nie było jazzu, to właśnie on z całą pewnością by go wymyślił! W tym roku poznański Festiwal odbywał się w dniach 14-21 listopada 2021.
Przez sytuację związaną z pandemią, tegoroczna edycja Festiwalu Era Jazzu przekładana była niesamowitą ilość razy. Dlatego też, zarówno sam Organizator, jak i cała publiczność (na każdym z koncertów do ostatniego miejsca wypełniająca każdą z wielkich Sal Koncertowych), do ostatniej chwili z zapartym tchem trzymała kciuki, aby tym razem móc spotkać się wreszcie z muzyką, o jakiej marzyliśmy od tak dawna.
Tegoroczna edycja Festiwalu w dużej mierze związana była i poświęcona twórczości Krzysztofa Komedy Trzcińskiego, jednakże - mimo skupienia się wokół tej wielkiej postaci - program koncertów był wyjątkowo różnorodny, bogaty i rozbudowany.
Koncertem otwierającym doniosłe wydarzenie był występ, jaki w poznańskiej Auli Uniwersyteckiej im. Adama Mickiewicza odbył się dnia 14 listopada 2021. Ogromną scenę, która każdorazowo wywiera na mnie olbrzymie wrażenie (zwłaszcza, jeśli do tego dodać znakomite oświetlenie i świetną jakość dźwięku koncertów akustycznych), przygotowano dla równie wielkiego duetu, który wśród stałej publiczności Ery Jazzu cieszy się niemałym uznaniem: Friend 'n Fellow!
Duet, istniejący nawet o kilka lat dłużej od naszego Festiwalu, tworzy wokalistka: Constanze Friend i gitarzysta Thomas Fellow. Galowy koncert, jakiego byliśmy świadkiem w sobotni wieczór, obfitował w utwory pochodzące z repertuaru takich artystów jak: Johny Cash, U2 czy The Doors, czy też standardy jazzowe jak "My Baby Just Cares For Me" albo "Motherless Child"... Jednym słowem: znane i uwielbiane melodie, których nowe piękno i olśniewający koloryt odkrywać mogliśmy dzięki niezwykłej sile głosu wokalistki porównywanej między innymi do Elli Fitzgerald oraz gitarzysty o wyśmienitej technice gry, która przekładała się na pełne magii dźwięki oraz niezłą frajdę dla oczu nie potrafiących nadążyć za zwinnymi dłońmi muzyka.
Ten wieczór - wieczór galowy, otwierający tak długo wyczekiwaną tegoroczną edycję Ery Jazzu - uczynił dokładnie to, co było jego zadaniem: zaczarował, omamił, obsypał pełnym wdzięku pięknem i jednocześnie - rozbudził apetyt, pozostawiając publiczność w poczuciu obcowania z czymś silnie wyjątkowym, jednakże - z niezaspokojoną chęcią sięgnięcia po więcej. Na to - trzeba było poczekać aż do środy, ale o tym ... za moment.
Pozostając jeszcze przez moment w nastroju galowego koncertu, zajrzyjmy do Galerii /link/.
Weekend - na szczęście (sic!) przeminął dość szybko, a za nim: poniedziałek i wtorek. Nadeszła długo wyczekiwana środa, 17 listopada, w raz z nią - najlepszy, w moim odczuciu, dzień festiwalowy, który ponownie miał obywał się w Auli UAM.
Jako, że większość (pewnie) z nas była po pracy, ten wieczór rozpoczął się znakomicie kojącym i wprowadzającym w iście błogi nastrój występem Greka polskiego pochodzenia - Aresa Chadzinikolau na fortepianie solo.
Występ ten, pełen namiętności i pasji, odbywający się pod hasłem Grand Piano Komeda, w porywający sposób ukazał pełne liryzmu spojrzenie na twórczość wybitnej postaci. Jeden zaledwie człowiek zasiadający za pełnym potęgi i piękna fortepianem na tak wspaniałej sali swoimi artystycznymi interpretacjami wywołał prawdziwe trzęsienie ziemi, jak gdyby po raz drugi powtarzając scenę wręczenia ludziom ognia w darze od znakomitego bóstwa, którym - tym razem - okazać się miała cudowna muzyka spływająca do nas z biało - czarnych klawiszy.
Chociaż wydawać by się mogło, że nic już nie jest w stanie zaczarować nas bardziej tego wieczoru - po krótkiej przerwie na scenę Auli wszedł sekstet Jana Ptaszyna Wróblewskiego z programem Komedowskim: "Moja Słodka Europejska Ojczyzna"...
... no i rozegrał się, jak dla mnie - najznakomitszy koncert tegorocznej Ery Jazzu!
Jan Ptaszyn Wróblewski, pełnoprawny członek zespołu Krzysztofa Komedy, dziś - w wieku 85-ciu lat nadal równie porywający i groźny na scenie jak przed wielu laty, sprowadził do Poznania naprawdę silny skład. Ze sceny usłyszeliśmy głosy robiącej wrażenie ekipy: Jan Ptaszyn Wróblewski - saksofon tenorowy, Henryk Miśkiewicz - saksofon altowy, Robert Majewski - trąbka, Wojciech Niedziela - fortepian, Andrzej Święs - kontrabas i Marcin Jahr - perkusja. Program, jaki został przedstawiony przez znakomitych muzyków, skomponowany został pierwotnie przez Komedę (1967) w formie ilustracji do wierszy polskich poetów. Ze sceny Auli Uniwersyteckiej popłynęły ku nam dźwięki cudownej ich aranżacji w wykonaniu prawdziwego, niezniszczalnego mistrza, jakim jest Ptaszyn Wróblewski. Ze względy na pandemię, a później - wynikające z niej niedogodności związane z mało komfortowym spędzaniem koncertowych chwil, przyznam, że ponad 2 lata nie była na żadnym z koncertów jazzowych. Chęć pojawienia się na żadnym z dotychczasowych jakoś nie była w stanie przemóc niechęci do duszenia się podczas wydarzenia w wymaganej maseczce. Era Jazzu jest jednak tym wydarzeniem, które bez chwili zawahania przekonało mnie do konieczności zjawienia się i ... jak miało okazać się na "Ptaszynowym koncercie" - uwierzenie na nowo, że muzyka może naprawdę unieść ku wyżynom, dając oddech tak piękny, tak pełny i nieziemski, że nawet o kneblu na ustach uda się czasem zapomnieć! "Zakneblowani" nie byli na pewno muzycy - wolność, potęga i piękno wprost kipiały ze sceny, przypominając mi na nowo, za co tak bardzo cenię i kocham jazz! Koncert obfitował w wiele cudnych dźwięków, przepięknych melodii, lecz także niezwykłego kunsztu, czaru, magii talentu każdego z muzyków sekstetu. Były cudowne solówki, fantastyczne momenty niezwykłych dialogów między instrumentami czy piękne unisona. Był też moment, za który oddałabym wiele, by tylko mógł trwać wiecznie... moment, w którym pożałowałam braw od publiczności - zamiast nich bowiem o wiele bardziej wolałabym ciszę, by pławić się w przemijającym, z wolna gasnącym pięknie... Mam na myśli jedną z kilku naprawdę fantastycznych, lecz w tym wypadku - prawdziwie wyjątkową solówkę fortepianu, którą Wojciech Niedziela wyciszał bardzo zmysłowo, schodząc wręcz do granicy z intymnością ciszy... Zjawisko było tak cudne, że w duchu modliłam się, by publiczność zatrzymała owacje, by - zbliżające się dęciaki, które - wyraźnie było widać, jak zabierają się do wejścia unisono - móc zatrzymać w czasie i osiągnąć tą ciszę razem z fortepianem... Tym razem, to marzenie akurat spełnione nie zostało - lecz, czyż można się dziwić rozentuzjazmowanej publiczności nie potrafiącej powstrzymać oklasków lub muzykom składu, którzy w niemniejszym stopniu na pewno czuli magię tej chwili...? W każdym razie, dla mnie to była chwila, na którą warto było czekać te dwa lata!
Po programie z "Mojej Słodkiej Europejskiej Ojczyzny" sekstet Ptaszyna zagrał jeszcze jego aranżację motywu z opery "Halka" Stanisława Moniuszki, "Tańce góralskie" w jazzowej odsłonie oraz - na upragniony i "wyżebrany" przez publikę bis - "Kantylenę".
Galeria zdjęć na stronie Organizatora: /link/
Po takim wieczorze - nic dziwnego, że potrzebowaliśmy kilku dni na złapanie oddechu. Kolejne koncerty, jakie niosła z sobą tegoroczna Era Jazzu, odbyły się w weekend w Sali Wielkiej Centrum Kultury Zamek w Poznaniu.
Sobota, 20 listopada, odbyła się pod znakiem skandynawskiego tria jazzowego: Espen Eriksen Trio oraz wyśmienitej grupy Grit Ensemble pod kierownictwem Patryka Piłasiewicza, który już nie raz pokazał Poznaniowi na co go stać!
Grit Ensemble pojawił się na scenie Sali Wielkiej CK Zamek z programem ze swojego albumu "Komeda Deconstructed" (2015) w silnym, 8-osobowym składzie muzyków związanych z poznańską Akademią Muzyczną: Patryk Piłasiewicz – kontrabas, Kacper Grzanka – trąbka, flugelhorn, Maciej Sokołowski – tenor sax, klarnet, Kacper Krupa – tenor sax, Wojtek Świeca – gitara, Andrzej Konieczny – perkusja, elektronika, Kuba Szwarc – perkusja oraz Krzysztof Dys – fortepian. Zespół zaprezentował fantastycznie przygotowany, fascynujący program, którego słuchaliśmy z zapartym tchem, podziwiając nie tylko przepiękne linie melodyczne, nowatorskie podejście czy harmonię i chemię pomiędzy muzykami, lecz także świetne umiejętności i warsztat każdego z muzyków z osobna, ogromny szacunek do sztuki i niesamowitą kulturę gry. W postawie muzyków, którzy wykonali koncert na naprawdę bardzo wysokim poziomie, niezwykle wzruszająca była ich uniżona postawa względem prezentowanej sztuki - tak, jakby mieli przez cały czas świadomość obcowania z czymś prawdziwie wyjątkowym, kruchym i delikatnym, będącym jednocześnie dla nich największą świętością. Jakkolwiek może to zabrzmieć, po tym pięknym koncertem opuściłam salę (by udać się na przerwę), czując się... jakby trochę choć lepszym, bardziej uduchowionym człowiekiem.
Po kilkunastu minutach przerwy, cudownie oświetloną scenę wypełnili swoją wspaniałą muzyką, dobrymi emocjami i świetnym poczuciem humoru muzycy z Norwegii, czyli znakomite fortepianowe trio w składzie: Espen Eriksen - fortepian, Lars Tormod Jenset - kontrabas oraz Andreas Bye - perkusja. Przygoda tria związana z Komedą zaczęła się od jednej z kompozycji Eriksena, która - po napisaniu - spędzała mu sen z powiek, dając poczucie, że gdzieś już mógł słyszeć podobne dźwięki... Przeczucie powiodło go w kierunku Krzysztofa Komedy i - choć, ku wielkiej radości pianisty, napisana kompozycja okazała się jednak... jego własną (poczucie humoru muzyka naprawdę było świetne!), postanowił nadać jej tytuł właśnie "Komeda". Będąc świadkami jej wykonania, mogliśmy w pełni zrozumieć jego niepokój i wątpliwości, co zachwyciło tym bardziej i wpadło tym mocniej w serce. Prócz kilku autorskich kompozycji lidera tria, Panowie wykonali - w ramach programu "Czas Komedy" - kilka bardziej oraz mniej znanych utworów Mistrza, wnosząc w jego kompozycje ducha nieskazitelnej czystości i skandynawskiej precyzji. Osobiście, od lat zakochana jestem w specyfice skandynawskiego podejścia do muzyki improwizowanej i - mówiąc bardzo oszczędnie - stwierdzam, że Panowie w najmniejszym stopniu mnie nie rozczarowali! Było to wszystko to, o czym marzyłam udając się na ten koncert, a nawet - sporo więcej! Mimo naprawdę świetnego grania i cudownej atmosfery oraz wielkiej sympatii, jaką wzbudzili muzycy, wspominając ten koncert przez wiele jeszcze lat w głowie pozostanie mi jedno: moment, kiedy Espen Eriksen Trio grało kołysankę z "Dziecka Rosemary" i nagle zaczął cichnąć dźwięk fortepianu oraz perkusji, a kontrabasista chwycił za smyczek, by zagrać główny jej motyw... To była naprawdę niezwykle wzruszająca chwila piękna absolutnego, najznakomitsza chwila tego świetnego wieczoru!
Galeria: /link/
Finałowy koncert Jesiennej Ery Jazzu 2021 odbył się również w CK Zamek, w niedzielę, 21 listopada. Ten wieczór należał do kwartetu Piotra Schmidta i jego programu poświęconego hołdowi dla Tomasza Stańki i Krzysztofa Komedy. Muzycy pojawili się w następującym składzie: Piotr Schmidt - trąbka, Paweł Tomaszewski - fortepian, Michał Barański - kontrabas oraz Sebastian Kuchczyński - perkusja. Finał tegorocznego Festiwalu odbył się w atmosferze zadumy i nastroju pełnym kontemplacji, który przerywany był jednak specyficzną konferansjerką charakterystyczną dla tego wybitnego trębacza. Podczas koncertu muzycy zaprezentowali niesamowite zdolności techniczne oraz niezwykły kunszt, dając wspaniały popis na naprawdę wysokim poziomie. Wśród kompozycji, jakie mieliśmy okazję usłyszeć tego wieczoru, pojawiły się także dwie z kilku niedawno dopiero odkrytych, nieznanych światu do tej pory, napisanych przed laty przez Krzysztofa Komedę, które właśnie przez Piotra Schmidta zostaną w pełni opracowane i pokazane szerszej publiczności. Na koniec muzyk oddał też hołd zmarłemu niedawno ojcu, wybitnemu historykowi jazzu, Andrzejowi Schmidtowi, kłaniając się do niego swingującą aranżacją utworu Henryka Warsa "Ach Śpij, Kochanie".
Żal kończyć kolejną edycję Festiwalu, na który co roku czekam z wielkimi emocjami, a później - co roku, ciężko jest pogodzić się z tym, że minęła. Na pocieszenie, zarówno dla mnie jak i licznym wielbicielom i stałym bywalcom Festiwalu, dodam tylko krótko, że widzimy się znów za (niecały!) rok. A Era Jazzu ma to do siebie, że jakichkolwiek artystów by nam nie przedstawiła - w kolejnym roku jest zawsze jeszcze lepiej!
Czekamy więc z niecierpliwością na rok 2022, dziękując za serię niesamowitych i niezapomnianych wrażeń z tej jesieni!
Marta Ratajczak.
Relacje z każdego dnia festiwalowego na portal LongPlay: /link/
Moja relacja z Festiwalu dla JazzEspresso: w języku włoskim i w języku hiszpańskim
Potrafi Pani oddać wspaniały smak tych muzycznych pyszności. Byłam na wszystkich tych koncertach i lepiej nie mogłabym tego ująć. Czytając Pani wpis znów jestem na widowni i znów czuję ten sam dreszcz i euforię. Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńDla ścisłości, Ares to chyba jednak Polak greckiego pochodzenia :-) Dziękuję za cudną relację festiwalu, tym bardziej, że nie byłem na wszystkich koncertach.
OdpowiedzUsuń