Nie jest łatwą, ani potrzebną rzeczą pisać o doskonałym, kultowym albumie, o którym powiedziane zostało już wszystko... Jednakże warto, jak sądzę, odnotować fakt zapoznania się z takim dziełem oraz emocje i wrażenia z tym związane. Tym bardziej, że kiedy piszę te słowa, dzielą mnie zaledwie trzy dni od usłyszenia tego projektu na żywo, z legendarnym Lee Konitzem przy saksofonie altowym.
Album "Birth of the Cool" Milesa Davisa, opublikowany przez Capitol w roku 1957, zawiera dwanaście nagrań trzech różnych nonetów Milesa Davisa, pochodzących z przełomu lat 1949 - 1950. I, choć wydano je w kilka lat po nagraniu, utwory te wciąż jeszcze zdawały się wyprzedzać swój czas. A był to czas, kiedy - jak pięknie tytuł płyty wskazuje - z agresywnego dość, bogatego rytmicznie oraz charakteryzującego się dużą swobodą improwizacyjną bebopu zaczęła wyrastać pewna "odnoga", mająca wkrótce stworzyć zupełnie nowy gatunek, nazwany cool jazzem. A jego ojcem został - nikt inny - jak właśnie Miles Davis. Łącząc pewne elementy bebopu z lekką tonalnością i subtelniejszym podejściem do rytmu, stworzył on nowy gatunek muzyki, w którym zapanowała swoista równowaga oraz liczna sieć powiązań pomiędzy napisanymi fragmentami utworów oraz momentami improwizowanymi: prawdziwe narodziny cool jazzu.
-------------------------------------------------------------------------------
skład: Miles Davis – trąbka; Lee Konitz, Gerry Mulligan – saksofon; Bill Barber – tuba oraz: Kai Winding, J. J. Johnson, Mike Zwerin – puzon; Junior Collins, Sandy Siegelstein, Gunther Schuller – waltornia, Al Haig, John Lewis – fortepian; Joe Shulman, Nelson Boyd, Al McKibbon – kontrabas; Max Roach, Kenny Clarke – perkusja; Kenny Hagood – wokal.
------------------------------------
utwory: "Move", "Jeru", "Moon Dreams", "Venus de Milo", "Budo", "Deception", "Godchild", "Boplicity", "Rocker", "Israel", "Rouge" oraz "Darn That Dream".
Posiadany przeze mnie album "The Complete Birth of the Cool" (Capitol, 1998) uzupełniony został jeszcze o trzynaście koncertowych nagrań Nonetu: "Birth of the Cool Theme (Live)", "Symphony Sid Annouces The Band (Live)", "Move (1-Live)", "Why Do I Love You (Live)", "Godchild (Live)", "Symphony Sid Introduction (Live)", "S'il Vous Plait (Live)", "Moon Dreams (1-Live)", "Budo (Hallucination) (Live)", "Darn That Dream (Live)", "Move (2-Live)", "Moon Dreams (2-Live)" oraz "Budo (Hallucinations) (Live)".
-------------------------------------------------------------------------------
Możliwość obcowania z legendarną muzyką, która otworzyła swawolnie ciężkie, niezauważane wcześniej wrota do zupełnie nowego świata dźwiękowych przeżyć stawia słuchacza z zapartym tchem i zwieszoną w ogromnej pokorze głową, zasłuchanego w przenikającą go nagle świętość nieśmiertelności. Do tego dochodzą wspaniałe linie najsłynniejszej trąbki świata, odpływającej momentami w przepiękne, niezbadane światy muzycznych improwizacji prowadzących odbiorcę zawiłymi ścieżkami, pełnymi tajemnic i natchnionymi duchem samego Davisa. Ogromny wpływ na klimat i monumentalne wręcz piękno mają również saksofoniści składu: czarujący sopranem Lee Konitz oraz częstujący nas barytonem Gerry Mulligan. Cudownie dźwięczna perkusja, rozhulana "orkiestra" doskonałych instrumentalistów... wszystko to tworzy niepowtarzalny klimat, budząc prawdziwie żywe kolory w cudownie czarno - białym, starym dobrym jazzie, tworzonym przez Tych Największych. Niespodzianką i zarazem w pewnym sensie oderwaniem od pozostałych kompozycji jest kończący oryginalny album utwór "Darn That Dream" - jedyny, w którym pojawia się wokal, niezwykle kojący i rozbudzający apetyt na podjęcie dalszej sennej wędrówki po dźwiękowym świcie Nonetu. Tu mamy wybór - uruchomić płytę raz jeszcze, od nowa lub... słuchać dalej, bonusowych ścieżek. Przyznam, że najczęściej korzystam jednak z tej pierwszej opcji, dodatki traktując raczej jako ciekawostkę. Co tu dużo mówić - tego po prostu trzeba posłuchać, a nawet więcej - dać porwać się wspaniałym dźwiękom, które potrafią otworzyć czasoprzestrzenny tunel, przenosząc nas tam, gdzie naprawdę rodziła się zupełnie nowa estetyka dźwiękowa...
Album wyposażono w obszerną, wypełnioną ciekawymi informacjami książeczkę oraz przedruk oryginalnej okładki "Birth of the Cool" z roku 1957.
Ekscytujący, poruszający album "The Complete Birth of the Cool" wzbudza cudowne dreszcze emocji z jeszcze jednego powodu - otóż, pisząc te słowa, myślami jestem już na wydarzeniu, które będzie mieć miejsce 17 listopada 2014 roku... Tego dnia, w Poznaniu, podczas IX edycji Festiwalu Made in Chicago usłyszymy na żywo Lee Konitza - ostatniego aktywnego na scenie muzycznej instrumentalistę, jakiego możemy posłuchać na wspomnianym albumie. Będzie to koncert specjalny: LEE KONITZ – TRIBUTE TO BIRTH OF THE COOL – 65 YEARS LATER.
Marta Ratajczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz