Przed dwoma laty, w 2014 roku wyśmienita polsko - norweska grupa Loud Jazz Band świętowała ćwierćwiecze swojego istnienia. A świętowała, jak na ich wyjątkowość przystało - w nader wspaniały sposób, czego efektem stały się dwa fantastyczne wydawnictwa. Obserwując muzyczny rynek, coraz częściej zdarza mi się spotykać artystów i grupy, które - podczas długiego czasu swojego istnienia, dały się ponieść współczesnym trendom, odchodząc od tego, co w nich najdoskonalsze było "w czasach chwały". W tym wszystkim Loud Jazz Band, z niecodziennie wiernym swoim ideałom i twórczym fantazjom "Carlosem" na czele, pozostaje w cudowny sposób nietkniętą nurtem coraz płytszych i bardziej dosłownych w przekazie dźwięków. Co więcej - z każdą kolejną kompozycją, bardzo rozważnym, przemyślanym krokiem sięga coraz wyżej, jakby odkrywając wciąż, nieustannie, że - choć tak wiele już przez nich zostało odkryte - wciąż pozostają jeszcze pokłady nietkniętego piękna, po które cierpliwie, z uwagą i pokorą, zmierzają bez końca.
Przed kilkoma tygodniami udało mi się zdobyć album, o którym marzyłam od lat - wydany przez grupę w 1995 roku "4ever 2u", który otrzymał nominację do Fryderyka'95. Od dawna ciekawiło mnie, jak wyglądały początki zespołu, który dziś tak bardzo potrafi mnie oczarować oraz zawładnąć moją wyobraźnią... Okazuje się jednak, że muzycznie - prócz wzbogacenia grupy o dodatkowe instrumenty, można określić album jako dosłownie "młodsze marzenia" Mirosława Kaczmarczyka, które - tak bardzo bliskie temu, co proponuje współcześnie, tak samo delikatne, prawdziwe i piękne - są wciąż wyraźnie spisane tą samą dłonią. To się nazywa wierność ideałom!!!
Najważniejszym elementem, który uległ zmianie wraz z albumem "The Way to Salina" (2005) jest pojawienie się szalenie istotnego, choć niegrającego członka zespołu - Kuby Karłowskiego, od jedenastu lat już odpowiedzialnego za szatę graficzną oraz estetykę wizualną zespołu, a także za pozytywną energię, jaką wniósł do grupy swoim zaangażowaniem, nieprawdopodobnie piękną, artystyczną duszą a także - podobnie jak lider zespołu, Mirosław Kaczmarczyk - nieustannym i bezkompromisowym wręcz dążeniem do doskonałości.
Wracając jednak do omawianej "4ever 2u" - na albumie tym zespół podziwiamy w następującym składzie:
Mirosław "Carlos" Kaczmarczyk - gitary, Wojciech Staroniewicz - saksofony, Darek Janus - syntezatory, Andrzej Rusek - gitara basowa, Maciej Ostromecki - perkusja oraz Piotr Iwicki - instrumenty perkusyjne, syntezatory.
Mamy więc do czynienia, jak widać wyraźnie, z polską jeszcze edycją grupy, bez obecności puzonu, co - słuchając albumu - wydaje się nader doskonałą decyzją i jednocześnie potwierdzeniem tego, że każdy muzyczny krok "Carlosa" został naprawdę porządnie przemyślany na własnej drodze ku doskonałości, na którą, jak widać, trafił, bez błądzenia ... naprawdę wcześnie. Niełatwą bowiem rzeczą jest spoglądanie wstecz na ukochaną grupę - zawsze istnieje jakaś znikoma obawa, iż dokonania jej sprzed wielu lat mogą odbiegać nieco od współczesnych, będąc jedynie "schodami", po których zespół przez lata się wspinał. W przypadku Loud Jazz Band - nic bardziej mylnego.
Abum składa się z siedmiu przepięknych, rozbudowanych kompozycji autorstwa "Carlosa": "Ostatnia prosta", "Gianni", "4ever 2u", "King and I", "Partituro", "One minute Song" oraz "Goglas". Na zakończenie, pod numerem 8, znajduje się jeszcze skrócona do 6-ciu minut tytułowa kompozycja (radio edit). Całość - spowita jest niewyobrażalnie pięknym, romantycznym tiulem delikatności marzeń skrytych w poszczególnych nutach, rozwijanych kolejno, z nieopisanym wdziękiem, przed zasłuchanym odbiorcą. Charakterystyczne dla kompozytora zawadiackie i pełne uroku zwroty akcji, ocierające zmysłowo jazzowe nuty o rockowe przestrzenie, dotykają również nader subtelnie tajemniczości i magii obszarów podległych muzyce etnicznej. Mamy więc delikatność dźwięków i jednocześnie niezbitą pewność tego, dokąd mają zmierzać; mamy koloryt rockowych kalejdoskopów, poruszających jednak to wszystko, co subtelne, ukryte i czarująco nieśmiałe. Wreszcie - mamy bogactwo przestrzeni, pozornie - nieskończonej, lecz wręcz w niewidzialny sposób ograniczonej do tego jedynie, co zwać się może pięknem. I, choć to album nagrany przed trzynastoma laty - w przedziwny sposób nie traci aktualności, wciąż wybrzmiewając zniewalającym blaskiem i oczarowując z taką samą siłą. Co więcej - mając do dyspozycji tak szeroki na osi czasu wachlarz twórczości Mirosława Kaczmarczyka, można z łatwością zauważyć, że jego dzieło - mimo, że tak pełne refleksji, uczuć i marzeń, zdecydowanie jest czymś więcej, niż jedynie zapisem chwilowych uniesień czy też "emocją chwili". Tworzone z największą troską i uczuciem, jednocześnie powstaje tak, by każda chwila następna była naturalną wręcz wypadkową tego, co wydarzyło się dotychczas, wzrastając w siłę mocą doświadczenia. Magia, niesłychana!
Tymczasem, Loud Jazz Band nie przestaje działać, tocząc swoje marzenia najpiękniejszym torem. Jednego jestem pewna - zjawisko to niebywałe i - co doskonale widać - ponadczasowe. Coś, za czym warto podążać i czemu warto zawierzyć. Na "wczoraj, dzisiaj i jutro".
Zachęcam gorąco do odwiedzania internetowej strony zespołu (LINK), do oglądania galerii, śledzenia nowości oraz... wspólnego oczekiwania na nowy album.
Marta Ratajczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz