Niechlubna sława "piątku - trzynastego" tego majowego dnia odstraszała każdego niemal, z kim przyszło mi rozmawiać. Sama - szczęśliwie - nie wierzę w nic, co by miało nieszczęście przynosić, wypełniony jednak pracą po same brzegi wytrzymałości dzień sprawiał wrażenie, jakby miał nie pozostawić ani krzty energii na wieczór, kiedy na scenie poznańskiego klubu Blue Note miało pojawić się czworo świetnych muzyków, których w dodatku, najzwyczajniej... bardzo lubię, również po prostu jako "ludzi". Coś jednak fantastycznego krąży w powietrzu, nieobjętego jeszcze ludzkim rozumem; coś, co sprawia, że sami sobie potrafimy - z własnych fascynacji, pragnień i zachwytów - wytworzyć niezbadane pokłady energii i - kiedy na coś naprawdę czekamy - nic nie jest w stanie zagasić jej mocy.
Tego upalnego dnia, wypełnione chłodem podziemie poznańskiego Zamku bardzo gościnnie przyjęło zmęczone palącym słońcem ciała, dając również, za sprawą muzyków na scenie, wytchnienie, wyciszenie i specyficzną błogość dla duszy. Scenę Blue Note tego wieczoru opanowało czterech świetnych muzyków, których od lat podziwiamy w najróżniejszych konstelacjach (tu wypada przypomnieć, iż pianista, Paweł Kaczmarczyk od trzech lat już zasila szeregi wspaniałej, norwesko - polskiej grupy "Carlosa" Kaczmarczyka - Loud Jazz Band, istniejącej na scenie muzycznej już od ponad ćwierćwiecza). Kwartet, w składzie: Rafał Sarnecki - gitara, Paweł Kaczmarczyk - fortepian, Wojciech Pulcyn - kontrabas i Łukasz Żyta - perkusja zaprezentował utwory pochodzące z albumów gitarzysty: w największej mierze z najnowszej jego płyty - "Cat's Dream", pojawiały się jednak również utwory zarówno ze starszych płyt Rafała, jak i z ... jeszcze nie nagranych.
Skoro utwory pochodziły spod pióra Rafała Sarneckiego - musiały być świetne, z imponującą narracją i szerokim polem do popisu dla reszty kwartetu, które niezliczonymi pomysłami zabarwiał pianista składu. Obaj panowie tworzyli razem coś ... całkiem od nowa, generując - poza interesującymi, wspaniałymi dźwiękami wyzwalającymi naprawdę świetne emocje; - ogromną, pozytywną energię, powstałą z radości ze wspólnego grania. Niemały udział w tym wydarzeniu pełnym radości, entuzjazmu, dzikiej wolności ducha i serdeczności wielkiej, owianej nierozerwalną nicią naprawdę świetnych dźwięków tworzonych z pasją na deskach klubu miała również sekcja rytmiczna - rozszalały za swoim zestawem perkusyjnym: Łukasz Żyta, a także nieoceniony kontrabasista, któremu od lat z uwagą, szacunkiem i nieograniczoną sympatią przyglądam się, starając się być zawsze na bieżąco z jego muzycznymi dokonaniami - Wojciech Pulcyn (poniżej - pamiątkowe zdjęcie z pamiętnego koncertu):
Było więc pięknie - muzycznie, cudownie - sympatycznie; co więcej - wszystko w jednym secie, co lubię najbardziej - czego można chcieć więcej...? Chyba jedynie, by ... nie nadszedł koniec wieczoru... Tego pragnęła cała sala. Każda jednostka publiczności, zgromadzonej w Blue Note, zafascynowana zjawiskiem, żywo reagująca na to, co działo się na scenie i docierało do każdego z nas. Dlatego, niełatwo było Panom opuścić klub tego wieczoru... o czym świadczyć mogą choćby dwa bisy, wybłagane każdorazowo ogromem braw i próśb wykrzykiwanych z całej sali... Sądzę, że jeśli ktokolwiek z widowni dotąd ulegał przesądom - od tego wieczoru zapomni o klątwie "piątku - trzynastego". Panowie - odczarowali pecha, świetną konstelacją tworząc naprawdę wspaniałe zdarzenia na muzycznym błękicie.
Marta Ratajczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz