sobota, 10 listopada 2018

Billy Cobham - Poznań, Blue Note, 06.11.2018. Relacja z koncertu.






Listopad zapowiada się naprawdę całą serią znakomitych koncertów. W Poznaniu - i nie tylko... Jednak już samo otwarcie koncertowego miesiąca odbyło się z wielkim hukiem - oto w Blue Note wydarzył się koncert, o którym wciąż jeszcze samą siebie muszę przekonywać, że nie był jedynie snem. 06.11.2018 na scenie Blue Note zjawiła się prawdziwa legenda - Billy Cobham, z fantastycznym zespołem!

Zespół wystąpił w rozbudowanym dość składzie: prócz mistrza na perkusji, na scenie pojawiły się dwa zestawy instrumentów klawiszowych (Camelia Ben Naceur i Steve Hamilton), gitara (David Dunsmuir) oraz gitara basowa (Michael Mondesir). 

Koncert rozpoczął się z niewielkim opóźnieniem, nim jednak artyści zjawili się na scenie - publiczność już cała drżała z ekscytacji i niedowierzania. Z uwagi na mój wzrost, którym raczej poszczycić się nie mogę, moim ulubionym miejscem w Blue Note podczas koncertów, które muszę dokładnie i słyszeć i widzieć jest miejsce ... stojące, tuż przy scenie. Zajęłam je i tym razem, dzięki czemu przez cały koncert miałam możliwość oglądania poczynań Billy'ego z naprawdę najlepszej możliwej perspektywy.

Koncert podzielono na dwa sety, z których każdy trwał około 50-ciu minut. Chciałabym móc napisać, jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie sama muzyka, jak rozbudzała wyobraźnię... Jednak, muszę przyznać, mijałoby się to z prawdą. Tego, co działo się na scenie, słuchało się na innym poziomie odbioru niż ten, do którego przywykłam. Określeniem najbardziej pasującym do rodzaju muzyki, jaka płynęła oraz emocji, jakie wywoływała u odbiorców, byłaby chyba "gra wyczynowa". Nie oznacza to jednak, że w którymś momencie zabrakło piękna (o, nie!) - po prostu, niesamowitym były wyczyny 74-letniego perkusisty; tym bardziej, że po odejściu od perkusji, w sposobie poruszania się Legendy można było bez trudu dostrzec znaki upływu czasu. Za swoimi bębnami - zamieniał się jednak w rozpędzoną maszynę!

Uwagę przykuwała także zasiadająca za instrumentami klawiszowymi Camelia Ben Naceur - jedyna kobieta w zespole, grająca popisowo (co poczytywać należy jako zaletę) i niekiedy - również wyczynowo. Drugi z klawiszowców, Steve Hamilton, był bardziej "stonowany", dbając o czystość dźwięków, poprawność i nadanie właściwej dramaturgii. W zespole niewprawnemu narządowi słuchu ciężko mogło być wyodrębnić dźwięki gitary czy gitary basowej, choć i panowie mieli swoje "5 minut" na scenie. Przyznać jednak trzeba, że był to koncert gwiazdy, a zespół "jedynie" grał pięknie i poprawnie, ale - towarzysząc.

Ze sceny popłynęły m.in. takie perły jak "Stratus" czy "Red Baron", ogromnie wzruszającą była również dedykacja dla zmarłego przed kilkoma dniami Roy'a Hargrove'a, którą perkusista rozpoczął cudownym, zniewalającym solo. Czapki z głów!

Wytężając słuch z całych moich sił, zachłannie starając się wyłapać każdy jeden oddech perkusji Cobhama, żałuję, że nie potrafiłam wejść głębiej w muzykę, buszować od środka w przestrzeniach wyobraźni. Przyczyny dwie widzę - jedną jest najpewniej wyczynowość gry perkusisty, która bardziej zwracała uwagę na technikę, zamiast emocje; a druga - to, że wciąż stojąc przy scenie i gapiąc się w Cobhama, miałam głowę zajętą myślami, czy na pewno dzieje się to naprawdę. Było tak cudnie, że w całych tych emocjach łatwo było wybaczyć (no, może nie tak całkiem łatwo, ale się ostatecznie udało) chwilowe problemy z akustyką.

Po koncercie można było zdobyć autograf Billy'ego, a nawet uścisnąć mu dłoń. Na pamiątkę szalenie udanego koncertu - mój własny Billy Cobham, na okładce płyty "Palindrome", zyskał autograf, na koszulce. 


Relację z koncertu piórem Roberta Ratajczaka można przeczytać na portalu LongPlay 

Marta Ratajczak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz