Nie tak dawno miałam przyjemność oberwać ciemną kotarą skandynawskiego chłodu zespołu Zmora po raz pierwszy, czemu dałam upust na łamach Babskiego Ucha zaledwie dwa tygodnie temu. Potężny wstrząs i cios z kierunku, w jaki dotąd nie miałam odwagi spojrzeć, przebudził we mnie pewną zachłanną ciekawość, w wyniku której dziś wejdziemy w jeszcze większą ciemność i labirynt cieni, wydrążony skrzętnie w czarnej, winylowej płycie! Oto przed nami, we własnej osobie, limitowana (numer: 283/300) płyta LP zespołu Zmora, zatytułowana "Czarne otchłanie i martwe cienie" (Werewolf Promotion, 2019).
Zespół tworzy dwóch poznańskich muzyków, doskonale znanych w blackmetalowym środowisku jako Diabolizer i Bloodwhip. Sam album "Czarne otchłanie i martwe cienie" świętował swoją premierę na krążku CD przed bodajże dwoma laty, tak więc muzyka zawarta na płycie zdążyła już skupić wokół siebie grono wielbicieli (a nawet w tym wypadku pokusiłabym się o słowo "wyznawców"...), jednakże to właśnie potęga ciężkiej, czarnej płyty wielkim podmuchem mocy rzuca nas na kolana, odbierając mowę.
Lśniąca faktura czarnej płyty odsłania ścieżki, którymi Zmora zmiecie nas zaraz w swe czarne, chłodem ziejące otchłanie. Stronę A wypełnia pięć utworów ("Straszliwych widm nawoływanie", "Tu cisza zalega głęboka...", "Błądzę pośród umarłych", "Północnego wiatru skowyt", "Trujący oddech podziemi"), stronę B - cztery pozostałe ("Czarne całuny nocy", "Nienasycenie", "Pośród zimna gwiazd", "Na zawsze śmierć").
Zachwycająca jest z całą pewnością grafika, w najdoskonalszy i godny wielkiego podziwu sposób oddająca muzyczną i klimatyczną zawartość płyty. Świetnym posunięciem jest także piękna wkładka zawierająca teksty, które - choć śpiewane czy melodeklamowane w całkiem wyraźny sposób, stanowią jednak dodatkową, osobną wartość i ... tak zwyczajnie, fajnie jest czasem chwycić samą wkładkę, aby poczytać je, niczym głęboką, nasyconą wielkimi emocjami poezję.
Z aspektów technicznych z całą pewnością należy wspomnieć o szerokiej dynamice, dobrej bazie stereo oraz wspaniałej realizacji nagrań i jakości tłoczenia płyty (mimo, iż mamy do czynienia z 140-gramową płytą), dzięki czemu otrzymujemy wysokiej jakości dźwięk, pozwalający w wielkim komforcie skupić się podczas słuchania na walorach artystycznych zawartości, mając absolutną pewność co do najpełniejszego bogactwa dźwięku.
A teraz: mój własny egzemplarz (#283) i moje własne wrażenia oraz emocje, czyli relacja z niezwykłego spotkania, które powtarzać będę z całą pewnością niejednokrotnie!
Zmora to - jak już zdołałam się przekonać, zespół grający klimatem. To właśnie nieprawdopodobna szczerość i chęć przede wszystkim wyrażenia siebie, tego, co tkwi w duszy (nie usilne zgłębianie potrzeb odbiorcy i tworzenie na siłę, jak to czasem bywa, odpowiedzi na nie), rzuca czar na słuchacza. Świetnym zabiegiem i zarazem mocną stroną grupy jest idealny balans pomiędzy tekstem a muzyką, dający poczucie obcowania z teatrem czy nawet - odpowiednio przenosząc rzecz na współczesne realia - rodzajem barokowej opery: Melodia, dość jednostajna w podczas wybrzmiewania tekstu, jedynie zmianą tempa zdaje się rzeźbić tło dla oddania pełnego dramatyzmu tekstu. Jednak, kiedy głos cichnie - wtedy właśnie ona, muzyka, potrafi namalować całość, dopowiedzieć szczegóły i ornamentami wypełnić nagle przestrzeń naszej wyobraźni. Wpuszcza wiązkę światła, ukazuje głębie skryte w cudownych, maleńkich detalach oraz wartościuje poziomy ciemności, które - podążając za nią - odważymy się zgłębić.
Utwory charakteryzują się świetnymi, zgrabnymi zwrotami akcji, nierzadko też urozmaicone bywają krótkimi gitarowymi perełkami, pozwalającymi na moment rozchylić kurtynę i podejrzeć duszę ciemnego, ciężkiego mechanizmu. To właśnie one - mimo procentowo niewielkiego udziału w całości materiału - wnoszą promyki słońca i wielki koloryt, konfrontując go z cudnym, najprawdziwszym "brudem", ciemnością oraz chłodem, czyniąc czerń ... jeszcze głębszą, a dotkliwy ziąb - jeszcze bardziej przenikliwym i mocnym.
Usiłując w muzycznym uniesieniu zdefiniować rodzaj zarzucanej przez Zmorę na słuchacza sieci, zdaję sobie sprawę, że to niełatwa logiczna zagadka, o niejednym dnie, jak gdyby album tworzony był na zasadzie oksymoronów: oto gitarzysta w chłodnym, ciemnym brudzie ociera się o ciepło i barw nasycenie, aby zaraz na nowo zalać nas falą przeraźliwego, skandynawskiego wręcz zimna. I tak naprawdę do końca nie wiemy, czy zmiata nas i dominuje lodowy chłód i ciemność, czy może raczej ciężar, z jakim rozpada się wyobrażenie ciepła, cudnie hipnotyzująco odsuwanego od nas. Efekt niezaprzeczalnie jest taki, że - otoczeni muzyką, leżymy niemal sponiewierani mocą sami-nie-wiemy-czego. Wiemy tylko tyle, że ... trzeba nam wciąż więcej! Niczym w narkotycznych wizjach, zaczarowani, zahipnotyzowani, sami zmieniamy się w cienie dążące - choćby przez samozagładę - do rozwijanych przez Zmorę wizji własnych czarnych otchłani. Z tą tylko różnicą, że - w przeciwieństwie do tytułowych cieni, słuchacz nie dostąpi komfortu bycia martwym: muzyka budzi bowiem w nas coś nieznanego, szerzej otwiera nam duszę i ukazuje rzeczy niewidoczne dotąd. Głębsze odcienie czerni, w które pragniemy wyruszyć!
Zaskakujące jest dla mnie samo brzmienie płyty: - cudownie ciepłe, miękkie, fantastycznie wręcz naturalne, dające stuprocentowy komfort tej pięknej przygodzie, jaką jest podróż wgłąb tajemnic, niesionych przez album. Bez dwóch zdań - jest to rzecz na pewno świetna, o fantastycznej formule oraz niesłychanej głębi!
Album został wydany także na białym winylu, dostępnym u wydawcy /link/ w limitowanym nakładzie 100 egzemplarzy.
Album został wydany także na białym winylu, dostępnym u wydawcy /link/ w limitowanym nakładzie 100 egzemplarzy.
* Zdjęcie pochodzi ze strony internetowej wydawcy, Werewolf Promotion |
Marta Ratajczak
---------------------------------------------------------------
Inne albumy wykonawcy na Babskim Uchu /link/:
ZMORA: "W głębinach nocy niepojętej", Werewolf Promotion, 2018 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz