niedziela, 25 sierpnia 2019

ZMORA: W głębinach nocy niepojętej (Werewolf Promotion, 2018)

Nigdy nie lubiłam zamykać się w ciasnych ramach gatunków muzycznych, chociaż przyznać muszę, że nigdy też dotąd nie zdarzyło mi się choćby rzucić okiem w kierunku polskiego black metalu... aż do teraz. I co? I okazuje się nagle, że jest to temat, który naprawdę warto podjąć i na Babskim Uchu! A głównym sprawcą całego zamieszania jest pochodząca z wielkopolski grupa o nazwie... ZMORA.


W muzyce zawsze, niezależnie od gatunku, poszukuję czegoś, co poruszyć mnie zdoła w zaskakujący sposób, - da skrzydła lub zgniecie, pokaże barw paletę albo wyobraźnię rozpali wielką mocą  nieprzeniknionej, monochromatycznej skali. Wielce jednak istotnym dla mnie czynnikiem jest szczerość - nie trawię bowiem komercji, gry na zamówienie, plastikowej tandety, lecz - muzykę z serca; z potrzeby ducha płynącą. I to jedno zdanie określa chyba sedno albumu, który zabawnym przypadkiem trafił w moje ręce i .. pokazał wiele.

"W głębi nocy niepojętej" to projekt, za którym stoją wielopolscy muzycy (po informacje na temat składu oraz wcześniejszych dokonań odsyłam pod link). 


Album, wydany jako EP-ka, to około czterdziestominutowa mroźna przyjemność obcowania w skandalicznie - krystalicznym chłodzie o skandynawskich wręcz odcieniach, a także cudownie brudnym, szczerym i  bezpośrednim klimacie ciemnej natury. 

Na płytę składa się 7 utworów: 1. "Już się budzą duchy"/ 2. "Jak zgasło słońce... /W noc czarną odejdę cz. II"/ 3. "Zimnym wichrem spętany... martwy brzask"/ 4.  "Wisielcza pieśń"/ 5. "W dzikich ogrodach nocy"/ 6. "I nastała ciemność"/ 7. "Lodowate pustkowia nicości".

Jak dla mnie, czyli totalnie niezaznajomionego z gatunkiem black metal odbiorcę - laika, genialnym posunięciem jest świetne, pełne elegancji - lekkie, lecz tknięte nieśmiałym dotykiem barokowego monumentalizmu intro. Staje się ono niesamowicie mocno zaakcentowanym, klimatycznym wstępem, z wiszącą jednak nad odbiorcą groźbą ciemnych odcieni, jakie otwiera dla niego unosząca się właśnie kurtyna dźwięków... Jak ma się wkrótce okazać, ZMORA nie zamierza wcale ograniczać się do tak niewinnych sugestii i niespodzianek. Otóż, w miarę wybrzmiewania drugiego utworu, gdy zdjęci niepokojem, przeraźliwym chłodem zaczynamy pojmować brudną rzeczywistość i aż po końce palców czujemy dreszczyki budowanego napięcia - następuje przełom. Totalne załamanie całej budowanej przez odbiorcę we własnej głowie koncepcji i siły przekazu przestrzeni dźwięku, jaki nas otacza. I nagle okazuje się, że odcienie czerni, do jakich powolutku przywykać zaczęliśmy, mogą mieć większą głębie, potężniejsze brzmienie, dna głęboko skryte, a w ciemnej, choć pozornej monotonii dźwięku czaić się mają pułapki. Pułapki, które bez pytania wgryzają się w umysł, nagle - otaczają, cisną, zmuszają do uwagi i wbijają w fotel!

To, co w muzyce często maluje się odbiorcy, tu - bezceremonialnie wykuwa się ciężko w jego wnętrzu. Brutalnie, nieraz ciężką i surową dłonią. Mocne teksty podbite silnym, choć jednostajnym rytmicznym brzmieniem perkusji, akcentowane są luminancją gitary oraz instrumentów klawiszowych, zdobiących w niezwykły sposób dwa ostatnie utwory. Poza niesamowitym klimatem muzycznym oraz piękną, niebanalną oprawą graficzną, album zadziwia odważnym, bezpardonowym taplaniem się w prawdzie i bólu przy równoczesnym zachowaniu skandynawskiego, krystalicznego ożywczego .... trupiego (w tym przypadku) chłodu. Surowość brzmienia przenika, mrozi krew a w serce wbija ostre szpile skostniałego lodu - poniewiera, wykręca, poddusza i depcze, lecz - kiedy już wydusi wszelkie niepokoje - zostawia ład i spokój, dając cudowne uczucie nowego oblicza. I, choć nie sposób z taką potęgą ciemności obcować na okrągło - to po odłożeniu płyty, wzrok jednak, przyznać muszę, kieruje się ku półce z myślą o następnym spotkaniu. Znów - niezapomnianym.




Polecam taką przygodę, której sama z chęcią nie raz jeszcze zamierzam oddać się, w pełni.

Marta Ratajczak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz