Jakub Hajdun, absolwent Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku, laureat nagród indywidualnych na XX Ogólnopolskim Przeglądzie Młodych Zespołów Jazzowych i Bluesowych w Gdyni (2017) i XV Mezinárodní Hudební Festival w Česká Kamenice (2014), przez kilka lat był członkiem big bandu Jana Konopa. Od roku 2017 pianista prowadzi jednak własne trio, z którym wystąpił choćby na 44. Międzynarodowym Festiwalu Pianistów Jazzowych w Kaliszu (2017) czy 24. Sopot Molo Jazz Festival (2019). Jakub Hajdun wywodzi się z rodziny znakomitych artystów - nikomu bowiem obcą być nie może postać genialnego kompozytora, Janusza Hajduna, czy też kapitalnej artystki - malarki, Elżbiety Hajdun, której reprodukcja jednego z dzieł zdobi okładkę niniejszego albumu. Mało...? No to rozwińmy jeszcze skład tria Jakuba Hajduna... ! Otóż, uwaga, - za kontrabasem stoi niesamowity trójmiejski basista, pod którego niezliczoną ilością albumów uginają się półki moich płytowych regałów; postać, której przybliżać nie trzeba nikomu - basista z podium moich "ulubieńców": Janusz "Macek" Mackiewicz (!!!). Za perkusją natomiast zasiada świetny perkusista, muzyk i aktor, szkolony pod okiem Czesława "Małego" Bartkowskiego: Roman Ślefarski!
Jeśli dodamy do tego repertuar płyty, o czym już za moment, oraz, że producentem jej jest Marcin Jacobson - na tym by można w zasadzie zakończyć opis albumu z pewnością, że zachęci on każdego do sięgnięcia po tą lśniącą, cudowną i wartościową pamiątkę roku, którego końca upatrywaliśmy z utęsknieniem. Album zawiera pięć utworów znanych gigantów jazzu, jak przystało na stary, dobry "jazz środka", mieszczących się w około czterdziestominutowym repertuarze. Warto tu zwrócić uwagę na fakt, że - mimo wielkich nazwisk kompozytorów, pianista sięgnął po ich mniej znane kompozycje, odcinając się tym samym od powielania, jak inni, ogranych kawałków, ciągle od nowa. Spis utworów przedatawia się więc następująco:
1. "My Bells"/ "Hot House" (Bill Evans/ Tadd Dameron)/ 2. "Elsa" (Earl Zindars)/ 3. "Syl-O-Gism" (Larry Gales, Mary Lou Williams)/ 4. "Shaw 'Nuff" (Dizzy Gillespie, Charlie Parker)/ 5. "Blues for Gwen"/ "My Bells" (McCoy Tyner/ Bill Evans).
O czym marzymy wszyscy, bez wyjątku, w tych dziwnych czasach, w których przyszło nam żyć? - Wspólnym marzeniem dla ogółu ludzkości stał się dziś powrót do normalności... I, jakby w myślach naszych bezwstydnie czytając, "chłopaki z tria" postanowili tą właśnie normalność ukazać nam, przywrócić, zaklętą w dźwięki Hajdunowych interpretacji! Bo oto przed nami staje prawdziwe, klasyczne, pachnące starymi, pięknymi czasami jazzowe trio fortepianowe z pianistą trzymającą wszystko w ryzach, z doskonałą techniką gry i świetnymi interpretacjami fantastycznych kawałków i sekcją rytmiczną, upiększającą i ubarwiającą całą scenografię. Osobiście czuję się nawet, jakby ktoś tu celowo robił pode mną umyślny podkop mający na celu wciągnięcie mnie na nowo w niewyobrażalną, niekontrolowaną fascynację trójmiejskim środowiskiem jazzowym, w którą wpadłam przed dziesięcioma laty, odkrywając dla siebie muzykę jazzową jako ten brakujący, a niezbędny składnik dla codziennego funkcjonowania w odrealnionej, ukwieconej, pięknej rzeczywistości, w jakiej odtąd żyję...
Muzyka płynie gładko, kojąco, niosąc cudowne treści i wspaniałe dźwięki. Swingujący charakter kompozycji oraz tradycyjne podejście do nich czynią ją łatwiejszą dla nieobytego ucha, dzięki czemu nawet osobom na co dzień stroniącym od jazzu może ona przysporzyć radości i piękna, przysłaniając ciekawe technicznie momenty muzyków, których trudno posądzić jest o brak polotu. Panowie tworzą naprawdę świetny i znakomicie z sobą zgrany zespół muzyków, w którym każdy zna swoje miejsce i jednocześnie potrafi oczarować także pozostałych instrumentalistów. Pianista gra z wielkim wyczuciem, ale i swobodą, swoją spontanicznością wprowadzając co rusz na scenę roziskrzone słoneczne promyki, podbijane do tańca cudowną beztroską pałeczek w rękach perkusisty. Czymże by były jednak najpiękniejsze nawet promyki słońca, gdyby nie dawały upragnionego ciepła...? I tutaj właśnie pojawia się rola dla niezastąpionego Janusza Mackiewicza, który kontrabasem w fenomenalny i olśniewający sposób rozpala te iskierki, czyniąc na scenie pożar, którego na trzeba!
Słabych momentów na albumie najzwyczajniej w świecie... brak. Płyta jest krótka, ale to traktuję jako zarówno puszczenie oczka dla winylowych czasów, jak i pomysł na to, aby na koniec każdorazowego odsłuchu pozostał niedosyt podsycany pragnieniem włączenia płyty raz jeszcze. Tak czy inaczej, albumu wręcz nie można nie polecać dalej, co właśnie też właśnie czynię, z pełnym przekonaniem.
Marta Ratajczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz