Cóż może pachnieć świeżością, lekkością i letnią, morską bryzą bardziej, niż muzyka tworzona przez "zaprawionych w boju" artystów Trójmiasta...? Dodając do tego niesamowity zapał, wyczucie i talent - zarówno kompozytorski, jak i w zakresie wydobywania ze swojej gitary niezwykłych dźwięków - Marcina Wądołowskiego i sekcję rytmiczną, jaką zaangażował do projektu swej trzeciej autorskiej płyty - otrzymujemy mieszankę funkująco - wybuchową!
1. "So, let's go"
2. "Please, drive me home"
3. "Capisci?"
4. "Giutar meditation"
5. "For Stevie Ray"
6. "My secret world"
7. "Time and space"
8. "Uncle Mark"
9. "Night Blues"
Marcin Wądołowski, wyjątkowo utalentowany i - dzięki temu - rozchwytywany trójmiejski gitarzysta, związany od lat ze znaną wytwórnią Wojciecha Staroniewicza - Allegro Records, wydał właśnie na świat kolejny autorski album, wypełniony tak bardzo "Marcinowymi", choć zupełnie nowiutkimi kompozycjami. Utwory nagrano w studio Nord Audio Project, w składzie: Marcin Wądołowski - gitara, Piotr Lemańczyk - kontrabas i gitara basowa, Adam Czerwiński - perkusja, Paul Rutschka - tajemniczy głos.
Kojarzony raczej z bardziej rozbudowanymi składami świetny gitarzysta i kompozytor tym razem postawił na kameralne trio, wzbogacone niekiedy głosem Paula Rutschki. Świeży, młodzieńczy entuzjazm wykrzykujący pełną piersią wszelkie radości z życia płynące został więc w sposób niezwykle zgrabny połączony z liryzmem i wrażliwością duszy artysty. Efekt? - Prawdziwie zdumiewający, czego najlepszym przykładem jest, jak dla mnie, utwór numer 4: "Guitar meditation". Nim jednak docieramy do tej przepięknej, tęsknej, lirycznej ballady, naładowanej jednak funkującym rytmem (z jakim Marcin, założę się, przyszedł już na świat!), olbrzymia, nieposkromiona wręcz energia bezpardonowo wdziera się do świadomości słuchacza rozhulanym, zadziornym, pewnym siebie utworem "So, let's go" otwierającym płytę. Doskonale dobrana sekcja rytmiczna wytycza kompozycji szlak, którym winna zgrabnie poruszać się, napotykając sprytnie zastawione przez Wądołowskiego "pułapki", zatrzymujące słuchacza na dłużej przy określonych kawałkach piękna ukrytych między strunami gitary. Pewna ręka Marcina prowadzi utwór soczystymi dźwiękami, doprowadzając do ... prawdziwego szaleństwa, jakie rodzi się z pierwszymi dźwiękami drugiej kompozycji. Rytmiczne, ciężkie dźwięki perkusji wsparte silną ręką niedoścignionego Lemańczyka przy kontrabasie utrzymują słuchacza w swoistym transie, podczas gdy gitarzysta czaruje w sposób nieprzerwany, zacieśniając przestrzeń, rozszerzając przy tym obszar epicentrum. Na takie "zakrzywianie rzeczywistości" nie sposób nie przyjąć zaproszenia! Prawdziwa rewelacja! "Capisci" natomiast stanowi, w moim odczuciu, "obszar wyrównania ciśnienia" tak, by swobodnie i bezpiecznie sprowadzić słuchacza (mocą ciemnej strony basu Lemańczyka, swobodniej oddychającej gitary lidera oraz zostawiającą więcej przestrzeni perkusją Adama Czerwińskiego) z zagęszczonej, zawrotnie kolorowej i soczystej rzeczywistości w znacząco bardziej kameralną, balladową rzeczywistość "Guitar meditation". Cudowna, senna - choć nieprzerwanie pełna funkującego rytmu, zadziorności i czaru - ballada pieści wszelakie zmysły, dając wyciszenie, rozmarzenie i nieosiągalną w żaden inny sposób błogość ducha, wywołując przeświadczenie, że oto właśnie cel, skarb ukryty, do którego prowadzili nas mędrcy wyboistymi, pełnymi piękna ścieżkami muzycznych szlaków. Baśń, w której można zapomnieć się całkiem...
Spokój i świeżo osiągniętą błogość z zaczepnym uśmiechem na twarzy rozwiewa kolejny utwór, poświęcony amerykańskiemu gitarzyście bluesrockowemu - Stevi'emu Ray'owi Vaughanowi. Utwór ten pachnie dobrem wszelakim, pięknem przebranym z najróżniejszych gatunków oraz wręcz niesłychanym bogactwem kolorów i smaków. A wszystko to w niespełna czterech minutach grania...! Tuż po nim otrzymujemy fantastycznie zaczepne "My secret world" z przepięknym kontrabasowym solo (Piotr Lemańczyk!!!), silną perkusją i rozbrajająco "łobuzującą" gitarą przyprawiającą o przyjemne dreszcze na ciele; oraz prawdziwą niespodziankę - "Time and space", w której to lider i kompozytor sięga po gitarę akustyczną. Ciepła opowieść o niespotykanych przygodach, podróżach wypełnionych na wskroś pięknem i niezwykłymi tajemnicami, jakie odkrywać możemy wspólnie z muzykami, zamykając oczy i dając się ponieść absolutnej baśni. Subtelna, wyciszona perkusja napędzająca w ukryciu tempo utworu, ciepły, przytulny i mocny zarazem bas Lemańczyka zdają się oplatać subtelne piękno płynące gitarowymi strunami, pozwalając tym samym Wądołowskiemu na bezpieczne, swobodne, niczym nieskrępowane zaginanie przestrzeni i czasu, które... przestają istnieć, rozpływając się z każdym kolejnym dotknięciem gitarowej struny...
Stosunkowo krótki, rytmiczny "Uncle Mark" rozbudzający prawdziwą piaskową burzę, w której mieszają się wszelkie gorące uczucia i pragnienia prowadzi do zamykającego album utworu "Night blues". Tutaj - emocje, napięcie i mocny przekaz energii oraz uczuć, nie słabną ani na moment, płynąc jednakże pożegnalną nutą, rozbudzającą pewną tęsknotę i apetyt na więcej.
"My Guitar Therapy", najnowsza płyta Marcina Wądołowskiego, nosząca jakże wymowny tytuł udowadnia nie tylko, iż jest on prawdziwym muzycznym czarodziejem. Dla mnie - od dawna stawiającej na twórczość tego prawdziwie fantastycznego gitarzysty trójmiejskiej sceny jazzowej - jest ona również mocnym dowodem na to, iż Marcinowi można śmiało zaufać w kwestii muzycznych podróży, które nieprzerwanie toczą się w bajecznie pięknym kierunku, zawsze szykując dla nas, odbiorców, moc niesłychanych tajemnic i piękna ukrytego w dźwiękach.
Polecam gorąco!
Marta Ratajczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz