Takeshi Asai, odkąd po raz pierwszy spotkałam się z jego znakomitą, niepowtarzalną muzyką, stał się dla mnie niesamowitym muzycznym czarodziejem, którego nie sposób "rozpracować" do końca, nie ważne ile czasu, serca i emocji zaangażujemy w odbiór jego dzieła. Jest to jednocześnie postać, która wzbudzała od zawsze wielce sprzeczne emocje - będąc wspaniałym, niedoścignionym mistrzem fortepianu, jednocześnie zdaje się być człowiekiem tak otwartym, wielkodusznym i pełnym najlepszych emocji, z którym po prostu, po ludzku, chciałoby się zaprzyjaźnić. Podobnie sprzeczne emocje budzi najnowszy jego album, "The Electric Project Vol. 2", jaki ukazał się 1 lipca tego roku. Bo... z jednej strony, jest to najlepsza rzecz, z jaką miałam od niepamiętnych czasów do czynienia. Z drugiej - jest ona tak dobra, przywołuje tak wiele przerastających mnie emocji (krzycząc w oczy słoneczną, żółtą okładką, na tle 9 innych albumów Takeshiego, które z radością i dumą od lat mam na swojej półce), że... nie wiem, czy na tym nie zakończą się moje muzyczne poszukiwania. Czy będę chciała, czy będę w stanie - sięgnąć jeszcze kiedykolwiek, po cokolwiek innego...