Takeshi Asai, odkąd po raz pierwszy spotkałam się z jego znakomitą, niepowtarzalną muzyką, stał się dla mnie niesamowitym muzycznym czarodziejem, którego nie sposób "rozpracować" do końca, nie ważne ile czasu, serca i emocji zaangażujemy w odbiór jego dzieła. Jest to jednocześnie postać, która wzbudzała od zawsze wielce sprzeczne emocje - będąc wspaniałym, niedoścignionym mistrzem fortepianu, jednocześnie zdaje się być człowiekiem tak otwartym, wielkodusznym i pełnym najlepszych emocji, z którym po prostu, po ludzku, chciałoby się zaprzyjaźnić. Podobnie sprzeczne emocje budzi najnowszy jego album, "The Electric Project Vol. 2", jaki ukazał się 1 lipca tego roku. Bo... z jednej strony, jest to najlepsza rzecz, z jaką miałam od niepamiętnych czasów do czynienia. Z drugiej - jest ona tak dobra, przywołuje tak wiele przerastających mnie emocji (krzycząc w oczy słoneczną, żółtą okładką, na tle 9 innych albumów Takeshiego, które z radością i dumą od lat mam na swojej półce), że... nie wiem, czy na tym nie zakończą się moje muzyczne poszukiwania. Czy będę chciała, czy będę w stanie - sięgnąć jeszcze kiedykolwiek, po cokolwiek innego...
Tytuł albumu niezrównany Mistrz kompozycji rozwija do równania: "Electric Dance Music + Piano Jazz = The Electric Project Vol. 2". Brnąc dalej w prosty opis świata (który wyzwalający się z ciężaru zniszczonego pandemią świata, wrażliwy Artysta zdaje się stosować z ironią, skromnością i dystansem do samego siebie), to jedno równanie, podparte fantastycznym słowem wstępu do albumu autorstwa Travisa Rogersa Jr /link/ mogłoby w zasadzie stanowić pełną recenzję niniejszego albumu... Mogłoby, gdyby nie jedna "drobnostka" - niesamowita głębia, żar wykraczający poza granice poznania tego świata, emocje, z których utkane są kompozycje i ... pojawiające się natrętnie pytanie, czy oto, za pomocą nieograniczonej wyobraźni, talentu oraz piękna duszy Artysty zasiadającego za kompozytorskim piórem, nie przebijamy się właśnie przez twardą ziemską skorupę na drugą stronę świata...
Album składa się z 15 utworów, z których niemal każdy zadedykowany jest ważnej dla Takeshiego osobie bądź sprawie. Jako całość, projekt odnosi się do niezwykle ciężkiej sytuacji związanej z pandemią, która ogromnym ciężarem spadła na Artystę, zmuszając do reorganizacji życia, emocji, rozbijając na drobne kawałki tak dobrze znany i bezpieczny świat, który oto musiał nagle zacząć układać z tych rozbitych skrawków zupełnie od nowa. Zarówno sposób, w jaki poukładane są kolejne utwory, jak i przenikające się na płycie gatunki czy przeróżne instrumenty, po jakie zdecydował się sięgnąć instrumentalista dla wyrażenia siebie i swoich emocji, stanowią logiczną, spójną całość, którą można chłonąć jednym tchem, jednakże z poczuciem obcowania z największą świętością i prawdą. Sama okładka, minimalizmem krzycząc o wielkości przesłania, kolorem odnosi się do ostatniej z kompozycji, którą ostatecznie Takeshi postanawia zostawić dla nas wszystkich "małe słoneczne miejsce na ziemi".
Wracając jednak do utworów, na płytę składają się następujące kompozycje: 1. "Thralldom Jazz Dance"(Dedicated to B Flat Tribeca)/ 2."The Second Song"/ 3. "I Say It's All Right" (Dedicated to Sanae Asai)/ 4. "Son Ange" (Wedding gift for Mr. & Mrs. Roger)/ 5. "Une Autre" (Dedicated to Christina Collier Soprano)/ 6. "Hardly in a Morning Sunrise" (Dedicated to Mr. & Mrs. Torrella"/ 7. "L'Extension" (Dédié à Maxou et Alexandra Livernet)/ 8."Three Dirges - Part I" (Requiem for Marc Peillon)/ 9. "Three Dirges - Part II" (Requiem for Marc Peillon)/ 10. "Three Dirges - Part III" (Requiem for Marc Peillon)/ 11. "Haruka Mukashi"/ 12. "Soundtrack" (Commissioned by S. Ueyama"/ 13. "Hope 2.0"/ 14. "December"/ 15. "Hidamari" (Dedicated to and Titled by Mr. & Mrs. Brezden).
Podobnie jak poprzednia płyta Takeshiego z elektrycznym projektem, "Le Projet Electrique"/ "The Electric Project" (De TroisCités Records, 2016), również dziś omawiane dzieło w całości nagrane jest przez kompozytora i multiinstrumentalistę.
Gdyby do płyty podejść powierzchownie, na pewno najwięcej zachwytu wzbudziłyby we mnie kompozycje akustyczne, fortepianowe, jak cudowne, pełne dostojności i wdzięku, trzyczęściowe Requeim dla Marca Peillona, prezent ślubny dla przyjaciela ("Son Ange"), czy przepiękna kompozycja napisana przez Takeshiego dla równie pięknej małżonki, "I Say It's All Right"). Są to utwory, w których wybija się tak bardzo charakterystyczna dla pianisty mieszanka niezwykłej delikatności i subtelności z ogromną potęgą i siłą.
Obcując z tak znakomitym muzycznym materiałem, będącym najcudowniejszym obrazem piękna duszy Artysty, mamy świadomość wkraczania niepewną stopą na obszar pewnej świętości. Emocji, zdarzeń, obrazów, jakie muzyczny czarodziej sprowadza dla nas na ziemię, otwierając bramy do nieznanych światów.
Domeną Takeshiego jest bowiem nie tworzenie z dostępnych materiałów i wzorców, lecz - choć nie bez cudownego wpływu klasycznej dostojności - wizjonerskie tworzenie nowych, lepszych światów. Staje się przewodnikiem, malarzem i .... twórcą. Twórcą absolutnym przestrzeni, dźwięków, wrażeń - każdej kolejnej warstwy codziennego życia, w które zachłannie chcemy utkać jak najwięcej z tego, co pozostaje w nas po obcowaniu z mistrzowską muzyką. To Artysta, któremu niestraszna żadna Wieża Babel, gdyż język, z jakim porozumiewa się ze swoim odbiorcą, z samym sobą, kosmosem, wszechświatem - to język zrozumiały dla wszystkich, którym niestraszne spojrzenie w głąb siebie i ujrzenie wszystkiego, co pod ciałem skryte.
Album zawiera wiele wzruszających momentów, które - podobnie jak ostry, żółty kolor okładki - krzyczą: z wzruszenia, bólu, tęsknoty, żalu, miłości. Jednym z najbardziej przejmujących (bo - tak nieoczywistych) momentów, jest dla mnie chwila, kiedy w ferworze największej, najgorętszej walki z własnymi demonami Takeshi stara się zbudować tak dla siebie samego, jak i dla odbiorcy bezpieczną przystań utkaną z najlepszych wspomnień, przekonując - podobnie jak swoją ukochaną żonę, że wszystko będzie dobrze. Główna bitwa rozgrywa się w utworze "December", w którym - dysonansowo, z ironią wręcz i targającymi muzykiem silnymi emocjami, całą swą złość, niepokój, całą ciemną stronę, którą usiłowała wzbudzić w nim rzeczywistość, Takeshi wykrzykuje sarkastyczną interpretacją "Ody do Radości" Ludviga Van Beethovena. Jeżeli ktoś do tej pory nie był w stanie dostrzec, z jak wielkich, silnych i pięknych emocji utkana jest dusza Artysty - to jest właśnie TEN moment.
Cudowną, doskonałą analogię pomiędzy tym, co porusza wnętrze twórcy a obrazującym to dźwiękiem znajdziemy również choćby w utworze "Hope 2.0", w którym pojawia się nawet w nas samych desperacka potrzeba odradzającej się melodii fortepianu. Jeżeli chodzi o trzyczęściowe Requeim dla kontrabasisty, którego Takeshi poznał i pokochał całym swoim artystycznym, wielkim sercem by - tuż przed planowanym wspólnym koncertem musieć nagle pogodzić się z jego nieodżałowaną stratą - jest to utwór, który zdecydowanie przerasta moje możliwości podejmowania prób analizy. Stając przed nim, czuję się potwornie, przeraźliwie.... mała, jakby patrząca z dołu na ogromną świętość, której nie mam odwagi czy śmiałości dotknąć. Tak wiele tam emocji, piękna, pasji i oddania, że nie ma słów mogących opisać to dokładniej, piękniej i prawdziwiej, niż czyni to muzyka.
W kompozycjach Takeshiego nierzadko pojawia się nawiązanie do aniołów, których, jak widać, zdarza mu się na swojej drodze życia wciąż spotykać. Nie, żebym wierzyła w jakieś skrzydlate potworki, ale - będąc zarówno artystą jak i o człowiekiem o tak pięknej i wrażliwej duszy, Twórca w innych dostrzega jakby odbicie swej własnej postaci, w świat wysyłając dobro, piękno, miłość - to samo żniwo zbiera z napotkanych ludzi. Dlatego, nawet w niespodziewanych momentach (choć przy tak kreatywnym i nieprzewidywalnym artyście, ciężko mówić o momentach "spodziewanych"), możemy, nieświadomi, zostać obdarzeni takim małym skarbem, dźwiękiem czy wrażeniem, który przysiądzie na chwilę, spojrzy - czy warto w naszym życiu zostać i - jeśli tylko w porę zauważymy jego ulotność, subtelność, delikatność i świętość - można go zatrzymać. A, jeśli się nie uda, jeśli niezdarnością, pośpiechem i popłochem albo zachłannością stracimy go, na zawsze - pozostaje ... nałożyć słuchawki, zamknąć świat zewnętrzny i włączyć "The Electric Project Vol. 2". Wtedy, szukając z oddaniem, można chociaż z dołu popatrzeć, powspominać "Angels We Have Heard in Hight"...
Ten album to Arcydzieło. Czy wyjątkowe? - Tu ciężko mi o jednoznaczną wypowiedź, ponieważ dokładnie to samo, jakkolwiek - z wieloma innymi emocjami, powiedzieć bym mogła o każdej wcześniejszej płycie Mistrza. Jedno jest pewne - to Muzyka, która - raz wysłuchana, nie zniknie z naszego życia. Rozbudzi marzenia, pragnienia ujrzenia świata takiego, jakim go właśnie postrzega Takeshi. Pragnienia... zamieszkania w tym świecie, uwierzenia w niego i podporządkowania życia tak, by nigdy nie zatracić go z oczu.
Nie lubię "pandemicznych albumów". Potwornie. Uważam, że wielu artystów poczyniło z tej wielkiej tragedii pretekst do podjęcia kolejnego tematu, do wyjścia na scenę, ubranym w płaszczyk, jaki chcą zobaczyć ludzie. Tutaj jednak, w przypadku Takeshiego Asai, album tak kipi prawdą, wielkością i żarem, że ... po prostu mu wierzę i chcę znać tą historię. Zresztą, zasłuchując się w kolejne rozdziały, słuchając kolejnych utworów - doskonale widać i kształty wroga, ciężką broń, potęgę - i, z drugiej strony, Artystę, który - mając pod opieką nie tylko siebie i bliskich, lecz także zagubionych, małych, zwykłych szarych ludzi, w sztuce poszukujących ratunku - z wielkim trudem podnosi się, mimo przeciwieństwa losu i spełnia swoje zadanie najlepiej jak potrafi. Najdoskonalej i najcudowniej. Jako Artysta, lecz także - jako Wielki Człowiek.
Więc, jeśli Takeshi Asai mówi "I Say It's All Right" - co zrobić? Trzeba uwierzyć. Zwłaszcza, kiedy mówi to za sprawą muzyki tak rozbrajająco pięknej, tak dostojnej, cudownej, tak pełnej emocji i niebanalnych rozwiązań technicznych. Nie chcę znać innych dźwięków...!
Marta Ratajczak
O płycie poczytać można również na portalu LongPlay: /link/
Na Babskim Uchu pisałam także o wcześniejszych płytach Takeshiego:
Solowe projekty:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz