Pierwszym autorskim albumem Takeshi'ego Asai, jaki znalazł się w zasięgu moich rąk - oraz uszu, był nagrany w duecie, z Catherine Schneider, "A Tale of Three Cities" (2012) - Klimatyczna, ciepła, niezwykle kameralna i bliska sercu płyta rozpisana na dwa fortepiany. W tym samym roku ukazał się również album będący zbiorem fantastycznych dokonań japońskiego pianisty od lat zamieszkującego w Nowym Jorku, w konwencji tria fortepianowego - "New York Trio, Vol. 1". Koncertowa płyta zawierała dziewięć autorskich kompozycji Takeshi'ego, wśród których zdecydowanie na kolana rzucała ukochana przeze mnie, pełna emocji i niewyobrażalnego piękna, refleksyjna "Le Crépuscule". Utwór ten, ku mojej ogromnej radości, znalazł się również na opublikowanej rok później "French Trio, Vol. 1", pośród kolejnych urzekająco pięknych kompozycji, jakie wyszły spod pióra pianisty. W 2015 roku na sklepowe półki trafiła jej kontynuacja, "French Trio, Vol.2", ukazująca kolejne ścieżki odkrywane przez niestrudzonego poszukiwacza piękna absolutnego, zasiadającego za lśniącym głęboką czernią, przepięknym fortepianem Steinway.
Tymczasem, już 1 kwietnia 2016 roku świętować będziemy premierę najnowszego albumu Asai, tym razem - nagranego solo, jakim jest właśnie "Live in New York".
Tym razem, prócz swoich autorskich utworów, artysta postanowił sięgnąć również po ukochane standardy. Pośród dziewięciu ścieżek, jakie zarejestrowano podczas dwóch nowojorskich koncertów: Autumn Concert - "Jazz Standards" (26.08.2015) oraz Winter Concert - "Music of Takeshi Asai" (12.12.2015), znajdziemy następujące tytuły:
"Norwegian Wood" (Lennon - McCartney), "Both Sides Now" (Mitchell), "Someday My Prince Will Come" (Churchill & Morey), "Night And Day" (Porter), "O'New" (Asai), "Mid-Spring Night's Dream" (Asai), "Moonlight Night" (Asai), "Piano Row Blues" (Asai) oraz "Over the Rainbow" (Arlen & Harburg).
Dość ryzykowanym, odważnym pomysłem wydaje się być sięgnięcie po znane i uwielbiane standardy, które zapisały się w świadomości odbiorców oryginałami (nagranymi niejednokrotnie w rozbudowanym składzie, gdzie każdy z instrumentalistów wzbogacał ich brzmienie o własną energię, własne emocje oraz osobliwe spojrzenie na ostateczny kształt kompozycji), tak, by zagrać je... solo, na fortepianie. Są jednak w świecie muzycznym, nawet tym - dzisiejszych czasów, nazwiska takie jak Asai, które na przestrzeni lat zbudowały sobie solidną markę, przekreślającą z góry wszelkie możliwe obawy i wątpliwości. Utwory - podane przez pianistę z niezwykłym kunsztem i elegancją, nasączone są niesamowicie silnym przekazem o ogromnej mocy.
Album otwiera "Norwegian Wood", który Takeshi przearanżował tak, jakby każdą ze swoich dłoni potraktował jako osobnego muzyka, każdą - uwalniając emocje i piękno pochodzące z innej krainy, które zbiegają się, przybliżają nieśmiało by odbyć króciutki acz intensywny taniec życia, po czym, spłoszone, rozbiegają się na przeciwległe bieguny. Beatlesowski utwór pianiście udało się zmienić w widowiskowy balet dnia codziennego, opowiadający o wszelkich możliwych uczuciach, zdarzeniach i urokach życia, niosący sobą pogodę, ciepło oraz niesamowitą radość. "Both Sides Now" Joni Mitchell, jak sam pianista przyznaje, był tym impulsem, który pchnął go do pracy nad albumem. Jednocześnie, jest on utworem, który - również w konwencji solo - wydał na swojej płycie podziwiany przez Takeshiego - Fred Hirsch. Sięgnięcie po ten wspaniały temat okazało się być decyzją nad wyraz doskonałą - niesamowitym jest, jak wiele ciepła, prawdy i zmysłowości pianista potrafi wpleść pomiędzy nuty utworu, nadając mu niespotykanie ciepłego, niezwykle delikatnego blasku ognika iskrzącego się nieśmiało domowym ciepłem, kusząc swą subtelnością, a także dając obietnicę bezpieczeństwa oraz anielskiej wręcz opieki szeroko rozłożonych skrzydeł, w których zaklęte są nuty wzlatujące prosto z serca. Kolejny standard, po jaki sięgnął Takeshi, to wspaniałe "Someday My Prince Will Come", znany choćby z doskonałego wykonania przez Milesa Davisa. Choć początkowo może brakować nieco brzmienia tak charakterystycznej trąbki (tu dodać powinnam, iż z Davis'owskim wykonaniem tej kompozycji osłuchana jestem wręcz do utraty zmysłów), kolejne odtworzenia powodują przestawienie myśli na inne tory, co umożliwia dokonanie niesamowitych odkryć w samym sercu melodii wypływającej spod palców Asai. Jesienny koncert jazzowych standardów zamyka przearanżowana i przefiltrowana przez muzyczne światopoglądy nowojorskiego pianisty kompozycja Cole'a Portera - "Night And Day".
Druga część płyty zawiera autorskie kompozycje pianisty, począwszy od znanej z "New York Trio, Vol. 1", rozbudowanej strukturalnie - "O'New". Stający tym razem sam, ze swoim fortepianem, "na placu boju", pianista odkrywa przed odbiorcą dotąd niepoznane skarby drzemiące w jej niezwykłej sile. Całą opowieść, pełnię krajobrazu dźwięków, dotąd - znaną nam z fortepianowego tria, tym razem poznajemy jako kalejdoskop barw, dźwięków, uczuć - samego pianisty. Wzloty, upadki, radości i maleńkie smutki, nadające kompozycji refleksyjności, głębi czy wzniosłości - wszystko to w doskonały sposób Takeshi poukładał we wzór, który nieprzerwanie buduje i tworzy przez niespełna 8 minut, uzbrojony jedynie w parę dłoni, pragnących za wszelką cenę wyrazić tajemnicę w utworze zaklętą. Z wcześniejszych płyt Takeshi'ego znamy już również "Mid-Spring Night's Dream" ("French Trio, Vol.1"), w której, pod wpływem przepełnionej radością i delikatnością wiosennego deszczyku melodii rozkwita, od środka, najdoskonalsza i najbujniejsza roślinność, wskazująca ścieżki życia, po których pragnie się biegać bez końca! To zdecydowanie najbardziej wiosenna i lekka ballada, której ducha pianista solo nie tylko w doskonały sposób potrafił ukazać, lecz również - urozmaicić, nadając kompozycji lekkości i ulotności i wznosząc ją, niczym najsubtelniejsze marzenie - wysoko, ku niebu. Premierowym utworem na "Live in New York" jest "Moonlight Night", która - uwaga! - aż siedemnaście lat przeczekała, skryta "w skarbcu" pianisty, by wreszcie doczekać się uroczystej premiery! Mimo delikatności, lekkości i właściwej Takeshiemu - romantycznej wręcz subtelności, utwór ten oprawiony jest w cudownie doniosłą ramę właściwą monumentalnym kompozycjom klasycznym. Przyznać należy, iż kombinacja ta, będąca patentem nowojorskiego pianisty, jest jemu tak właściwa i - że tak bardzo "do twarzy" z nią jego utworom, iż nie wyobrażam sobie utworów wychodzących spod rąk Takeshi'ego nie doprawionych jego tajemną mieszanką! Ostatnim, czwartym utworem pióra Asai jest wspaniały, roziskrzony zagadkową, zaczepną fantazją wijącą się pomiędzy ostrożnie (na pozór) poruszanymi klawiszami fortepianu, jest "Piano Row Blues". Utwór pełen kuszących wersetów, przeplatanych opowieściami z dużą dawką humoru na najwyższym poziomie; - ot, takie wyciągnięcie ręki i wyjście artysty do publiczności przez jednoczesne "wciągnięcie" odbiorcy do wnętrza utworu i pokazanie mu, w zabawny sposób, od środka, jego konstrukcji. Całość zamyka przepięknie, kameralnie wykonany "Over the Rainbow", na powrót otwierający przed odbiorcą tajemną bramę do krainy marzeń...
Takeshi Asai Solo: "Live in New York" to delikatność i intymność oraz niesłychana wrażliwość Artysty, spisana jego własnym, tak charakterystycznym i pięknym językiem twórczym. Artysty - tak wyjątkowego, że album pełen ulotności, wdzięku i subtelności, potrafił oprawić w zadziwiająco piękne, monumentalne ramy, właściwe wielkim orkiestrom klasycznym.
Marta Ratajczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz