sobota, 8 listopada 2025

Gilad Atzmon / Piotr Lemańczyk / Adam Golicki – Teatr Boto, Sopot, 07.11.2025.

Wieczór z jazzem w najlepszym wydaniu – Gilad Atzmon, Piotr Lemańczyk i Adam Golicki w Teatrze BOTO. Trzy osobowości, trzy muzyczne światy, a jednak wspólny puls. Saksofon, kontrabas i perkusja splecione w rozmowę, która porusza i zachwyca. Koncert, który przypomniał, jak bardzo brakowało mi jazzu na żywo — prawdziwego, pełnego emocji i klasy.

Gilad Atzmon / Piotr Lemańczyk / Adam Golicki – Teatr BOTO, Sopot: Wieczór, który przypomniał, jak bardzo brakowało mi jazzu na żywo.

Po dłuższej przerwie od koncertów jazzowych ten wieczór był dla mnie jak powrót do świata, którego tak bardzo mi brakowało — świata dźwięków, w którym wszystko ma sens. Wciśnięta w krzesło w niewielkiej sali Teatru BOTO, poczułam, że czas na chwilę się zatrzymał. Zgasły rozmowy, przygasły światła, a scena przed nami stała się przestrzenią spotkania trzech muzycznych osobowości. I tak oto jazz znów przemówił pełnym głosem — prawdziwym, intymnym, z oddechem i emocją.


Trio Gilad Atzmon / Piotr Lemańczyk / Adam Golicki w Teatrze BOTO, Sopot — wieczór pełen emocji, precyzji i muzycznej wolności.



Gilad Atzmon – opowieści na saksofonie

Gilad Atzmon pojawił się na scenie z charakterystyczną dla siebie swobodą kogoś, kto od lat traktuje instrument jak przedłużenie własnego głosu. Jego saksofon raz śpiewał, raz krzyczał, a chwilami zdawał się szeptać w językach, których nie sposób przełożyć na słowa.

W programie pojawiły się także jego autorskie kompozycje — „Gaza Mon Amour” oraz „The Burning Bush” — utwory mocno zakorzenione w politycznym kontekście, z którego Atzmon nigdy nie rezygnuje. Pierwszy z nich był poruszającym komentarzem do dramatu w Strefie Gazy, drugi – ironiczną, gorzką refleksją na temat amerykańskiej polityki i postaci George’a W. Busha, którego niegdyś muzyk określał jako „najgłupszego prezydenta w historii USA” — jak sam z humorem dodał, „nie wiedząc jeszcze, że pojawi się Trump”.

Publiczność reagowała raz śmiechem, raz ciszą — ale zawsze z uwagą. Jego improwizacje niosły wielowarstwową narrację: od ironii po czystą poezję dźwięku.


Piotr Lemańczyk – fundament i serce brzmienia

To właśnie dla Piotra Lemańczyka — muzyka, którego od lat uważam za kontrabasistę numer jeden — wybrałam się tego wieczoru do BOTO (wszystkie moje wpisy dotyczące Piotra znajdują się TUTAJ).

Jego gra łączyła precyzję z emocją, ale przede wszystkim emanowała spokojną siłą, która potrafi unieść całość bez narzucania się. Kontrabas Lemańczyka był nie tylko osią harmoniczną, ale też pulsującym centrum całego koncertu — głosem charyzmatycznym, pełnym barwy i treści.

Jego solówki należały do tych momentów, które zatrzymują czas. Były dopracowane, a jednocześnie spontaniczne; technicznie perfekcyjne, ale wolne od zimnej kalkulacji. W każdej z nich pojawiało się coś więcej niż wirtuozeria — muzyczna opowieść, zbudowana z pełnym wyczuciem dramaturgii.

Lemańczyk przyciągał uwagę w sposób naturalny: nie przez siłę dźwięku, lecz przez autentyczność. Był artystą, który nie potrzebuje udowadniać swojej klasy — ona po prostu jest, obecna w każdym geście i każdym tonie.


Adam Golicki – rytm, który oddycha


Adam Golicki stworzył rytmiczny krajobraz — pełen niuansów, dynamiczny, ale nigdy nachalny. Potrafił zagrać tak, by perkusja stawała się niemal powietrzem, na którym unoszą się saksofon i kontrabas. Czasem jego gra była delikatna jak muśnięcie, innym razem zdecydowana, gęsta, budująca napięcie i strukturę.

Jego solówki miały w sobie taniec i puls — wywoływały spontaniczne uśmiechy i lekkie poruszenie wśród publiczności, która chłonęła każdy dźwięk jak tlen.


Muzyczna wspólnota i bis, który musiał się wydarzyć


Trio Atzmon–Lemańczyk–Golicki brzmiało tak, jakby grało razem od zawsze. Nie było w tym żadnego przymusu ani chęci popisu — była rozmowa, współbrzemieni, uważność. Z niesamowicie pięknych, czystych dźwięków  budowała się wspólna narracja — subtelna, pełna napięcia i wzajemnego słuchania. Jazz w tym wydaniu miał w sobie coś organicznego, niemal duchowego.



Wśród wykonywanych utworów znalazły się m.in. „You Don’t Know What Love Is” Cheta Bakera, „Bridge Over Troubled Waters” duetu Simon & Garfunkel, „In a Sentimental Mood” i „Caravan” Duke’a Ellingtona, „Tin Tin Deo” Dizzy’ego Gillespiego, a także kompozycje Charliego Parkera – wszystkie w świeżych, autorskich interpretacjach, które momentami daleko odchodziły od oryginałów, nie tracąc przy tym ich ducha.

Publiczność słuchała w skupieniu, z tą wyjątkową ciszą, w której nawet oddech staje się zbędny.

A gdy ostatni dźwięk wybrzmiał — nikt nie chciał, żeby to się skończyło. Owacje były długie, szczere, pełne wdzięczności. Bis był naturalnym przedłużeniem wieczoru, który po prostu musiał mieć swój dalszy ciąg.


Powrót do tego, co ważne


Ten koncert dla mnie był przypomnieniem, że dobra muzyka nie potrzebuje efektów, scenografii ani wielkich słów. Wystarczy trzech artystów, kilka instrumentów i prawda, która z tego wynika.

Było w tym wieczorze coś oczyszczającego — jakby po latach milczenia jazz znów przemówił najpiękniejszym językiem: prostym, szczerym i pełnym emocji oraz... magii.

Marta Ratajczak


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz