niedziela, 13 marca 2016

Łukasz Pawlik: Lonely Journey (Pawlik Relations, 2016)





Łukasz Pawlik to Artysta naprawdę wyjątkowy, pełen fantastycznych kontrastów, które w niezwykle piękny sposób przekładają się na niespotykaną opowieść, jaką stanowią jego autorskie dokonania. Mimo młodego wieku (i, co za tym idzie, właściwego młodości entuzjazmu, mocy oraz energii), potrafi przekonać odbiorcę, że do muzyki podchodzi z powagą i należytym szacunkiem, jaki niekiedy ciężko odnaleźć u twórców starszych nie tylko wiekiem, ale i doświadczeniem. Wszystko, co jego muzyczny świat tworzy, zdaje się być poukładane w szerokie wachlarze zainteresowań, wirować w nich, wybrzmiewać, "tańczyć", jednakże - wszystko w starannie określonych ramach, by nie naruszyć szeroko rozwiniętego poczucia estetyki, jakim na pewno charakteryzuje się Pianista. Ot, takie pełne zapału, młodości oraz mocy, rozmarzone, rozwirowane fusion w samym sercu klasycznego piękna. Każdy album, jaki wychodzi spod ręki Łukasza, naznaczony jest niespotykaną dbałością o estetykę - od przemyślanych, pełnych, fantastycznych kompozycji, poprzez ich interakcję twórczą ze współpracującymi muzykami, dokładny mastering, aż po podanie ich dla odbiorcy w cudownej oprawie graficznej, świadczącej o niezwykłym szacunku Autora - tak dla odbiorcy, któremu tym samym wręcza swoje wspaniale przygotowane dzieło w stylu najpiękniejszym z możliwych; jak i do siebie samego oraz tworzonej przez siebie sztuki. 

Podobnie jak w przypadku wydanej przed sześcioma laty "Straying to the Moon", tak i estetykę oraz cały design albumu "Lonely Journey" pianista powierzył Artyście o niespotykanym wyczuciu smaku oraz niepodważalnym talencie, wspartym niesamowitą wyobraźnią - Kubie Karłowskiemu (Park Lane). Album zyskał dzięki temu cudowną oprawę graficzną, stanowiącą równocześnie wizualny łącznik do muzycznego świata, dzięki któremu łatwiej odnaleźć właściwe fale wyobraźni oraz dostroić ich częstotliwość tak, by z tej fantastycznej podróży nie uronić ani jednej nutki, ani jednego ważnego spojrzenia, oddechu czy myśli. 


W nagraniach udział wzięli:

Łukasz Pawlik - fortepian, instrumenty klawiszowe, Dawid Główczewski - saksofon altowy (utwory 1, 2 i 6) oraz saksofon sopranowy (utwory 5, 7, 8), Paweł Pańta - gitara basowa, Cezary Konrad - perkusja,

a także goście specjalni:

Mike Stern - gitara (utwór 3) i Michael "Patches" Stewart - trąbka (utwory 4, 6, 8).


Już samą obecność gości specjalnych można traktować jako kolejny wyznacznik dbania o doskonałość ze strony kompozytora - utwory początkowo planowane do nagrania w kwartecie (jak przyznaje w wywiadach dla Polskiego Radia), powstając pod palcami kompozytora zaczęły tak silnie oddziaływać z jego wyobraźnią, że zaprowadziły ją wprost do oczekiwanego brzmienia gitary Mike'a Sterna czy też specyficznej melodyki trąbki z tłumikiem generowanej przez Stewarta. Obecność gości specjalnych nie zdominowała jednak płyty, - dodała jej tylko dyskretnych składników wzbogacając jedynie jej finezyjny smak o dodatkowe walory dźwiękowe. 

Utwory:


1. Moonlight Dream - Chase

2. Lonely Journey

3. Vibrance of the Coast

4. Triangular Bells

5. Night Safari

6. Add Diction

7. Looking Back, Going Forward

8. Swinging Through the Galaxies


Choć "Lonely Journey", piękna, natchniona i pełna najróżniejszych emocji podróż pianisty ścieżkami pełnymi muzycznych perełek i zaskakujących, niespodziewanych zwrotów akcji na pozornie znanej drodze, odwołuje się stylistyką - a nawet zastosowanym instrumentarium - do estetyki lat 80 - tych i 90 - tych, bogactwo brzmienia, sposób i jakość podania oraz obróbki dźwięku, a także złożoność wielobarwnych kompozycji nie pozostawia wątpliwości co do nowoczesnego ducha tkwiącego w tym czarodziejskim krążku pełnym cudów. Kompozycje, choć tak różnorodne, ciekawe i wielowątkowe - łączy jeden wyraźny, wspólny mianownik, jakim jest wrażliwość na piękno i doskonały, ambitny zamysł twórczy Artysty, który z pewnością ma pełną świadomość tego, co warte jest przekazania i na co w danej chwili należy skierować uwagę odbiorcy. Muzyczna podróż - jeśli podążyć nią w pełni, staje się - jak sugeruje okładka oraz cudowne ilustracje wypełniające album - wieloplanowa, a co najbardziej zadziwiające - oddając się niektórym utworom łatwo można odkryć fantastyczną prawdę, że podróż - taka prawdziwa, życiowa, jaką przed odbiorcą pragnie odkryć kompozytor - polegać może, jak na ironię, na .... zatrzymaniu się. I zapatrzeniu. Zasłuchaniu. 

I choć o ważnych, wielkich "rzeczach" mowa - w albumie tym nie znajdziemy zbędnego "filozofowania", Autor nie ciągnie nas w melancholię, a zaskakuje wręcz sednem ukrytym w radości obcowania z doskonałością. Mimo dokładnie przemyślanych posunięć skutkujących sterylną wręcz czystością i jakością brzmienia, Łukasz Pawlik pozostawił muzykom współtworzącym album wiele przestrzeni do swobodnych improwizacji, wciągając ich w arcyciekawą podróż, w której każdy z nich mógł postawić stopę na dziewiczej, nietkniętej ziemi i zapatrzeć się w pozostawiony na niej ślad. I stamtąd - poszybować, naprawdę wysoko...


"Lonely Journey"... Zdarzają się albumy, o których w zasadzie nie do końca wiadomo, co napisać. Najnowsza pozycja Łukasza Pawlika jest jednak czymś, o czym nie można przestać pisać, mówić, myśleć; prowokującym do rozważań na różnym poziomie i sprawiającym, że nie sposób odłożyć jej na półkę. Pełna niespodzianek, zaskakująca niebywałym urokiem i dyskretnym czarem, co nie jest chyba łatwe do osiągnięcia w estetyce fusion. I choć nie można zarzucić jej braku równości między kompozycjami, nie ma też mowy o żadnej niespójności w tym doskonale czystym, jasnym i poukładanym świecie, w którym tak łatwo można rozwinąć skrzydła i - w jednej chwili - poderwać się do lotu; mam jednak na niej, wśród ośmiu świetnych kompozycji, swoje ulubione. I, chociaż "Vibrance of the Coast" spośród całej magicznej ósemki kojarzy mi się najbardziej z moim ulubionym, czystym, skandynawskim brzmieniem, to jednak Pawlik najbardziej czaruje mnie następującym tuż po nim, przecudnym "Triangular Bells" (polecam słuchanie na dobrych słuchawkach - wtedy odkryć można dodatkową perełkę, niedostępną podczas słuchania w wolnym polu, polegającą na fizycznym niemal obcowaniu z uwodzicielską wręcz delikatnością dźwięków w subtelny sposób pieszczących uszy) oraz balladą przechodzącą w etniczne, wypełnione mnogością tajemnic opowieści pełne gorących rytmów - "Looking Back, Going Forward". Mistrzostwo, ponad wszelką wątpliwość.


Marta Ratajczak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz