O trzecim autorskim albumie kwartetu pianisty - Kuby Płużka, nagranym dla wytwórni fortune w składzie: Kuba Płużek/ Marek Pospieszalski/ Max Mucha/ Dawid Fortuna.
Nakładem wytwórni fortune w 2017 roku ukazała się płyta kwartetu świetnego polskiego pianisty, Kuby Płużka. "froots" to trzecia z kolei autorska płyta Płużka (na Babskim Uchu odnaleźć możemy kilka słów o albumie "Eleven Songs" z roku 2015), który nad wszystko potrafi zarazić odbiorcę nieposkromioną energią, wiarą w niemożliwe, pasją, werwą, oddaniem i zapamiętaniem.
Wszystko to, co zauroczyło mnie w grze i kompozycjach pianisty przed czterema laty - muszę przyznać, do dziś tkwi w nim nieprzerwanie. Z tą jedynie różnicą, że wszystko to zostało podrasowane jeszcze większym doświadczeniem i umiejętnościami - tak jego, jak i pozostałych członków świetnego kwartetu.
Zespół tworzą: Kuba Płużek - kompozytor, piano; Dawid Fortuna - perkusja; Marek Pospieszalski - saksofon tenorowy i sopranowy, Max Mucha - kontrabas.
"froots" jest ciekawą pozycją, tak w treści, jak formie. Zbudowana jest bardzo literacko, z pełniącym rolę wstępu tytułowym utworem otwierającym, zakończeniem - w postaci ballady dedykowanej zmarłemu w 2016 roku Januszowi Muniakowi, a pomiędzy nimi - trzy piękne suity: dwuczęściowe "ogumienie" oraz składająca się z trzech części "veehighster-piece for critics" i "homonto".
Nagrań dokonano latem 2017 roku w Studio Monochrom.
Co znajdziemy na płycie? Ciekawą, świeżą porcję nowoczesnego jazzu, który jednak zanurza się w morzu tradycji, co eksponuje może nawet jeszcze bardziej nowatorskie podejście. Struktura płyty wymusza jakby narracyjną formę, a mimo wieloplanowości mamy wyśmienitą spójność.
Płużek - kompozytor buduje światowy poziom muzyki, któremu bez problemu dorównują pozostali muzycy demokratycznego składu. Są piękne frazy, jest wiele wyśmienitych, kreatywnych improwizacji muzyków, szaleństwo - lecz i ukłon dla tradycji jazzu.
Płużek - pianista soczystym, elektrycznym brzmieniem nadaje - wraz z charakterystycznym soundem saksofonów Pospieszalskiego - pewnego nasycenia barwy i zjawiskowej ekspresji. Świetne, funkujące piano słyszymy choćby w pierwszym, tytułowym utworze, w którym króluje lekkość, zaczepność i pasja, a także - przebojowość.
W pierwszej ze suit można od razu doszukać się nawiązań do Coltrane'a, co zresztą cały zespół czyni w znakomity sposób. Pośród zabawy dźwiękiem jest pewna dostojność, pojawiając się piękne, nostalgiczne frazy i posmak melancholii. W drugiej suicie, która się składa z trzech części mamy również pewną przebojowość, piękne, młodzieńcze parcie wysoko, nad chmury. Tu nad wszystko podziwiać możemy talent melodyczny pianisty, który wspaniale wplata świetne ornamenty między czerń i biel klawiszy. Jest przepiękny saksofon sopranowy Marka (!!!), jest także fantastyczna perkusja, a na koniec - przepiękna trąba powietrzna dźwięków, zwieńczona cudnym solo na kontrabasie Maxa. Trzecia ze suit przynosi natomiast istne apogeum, apokalipsę dźwięków, które buchają milionem barw, świateł i emocji, prowadząc do finału...
Ostatnie 6,5 minuty płyty to smutny, melancholijny, przepiękny i bardzo autorski ukłon pianisty dla Janusza Muniaka, z pięknym, czystym, tradycyjnym brzmieniem ozdobionym ze smakiem i wyczuciem chwili.
To piękny i odkrywczy album, w którym w cudnie utkanych, świetnych kompozycjach, zostawiono wiele przestrzeni dla ducha muzyków, dla których z założenia napisane były. Zabieg ten sprawdził się lepiej, niż można było zakładać, gdyż w efekcie otrzymujemy doskonałą płytę, która kradnie i serca, i myśli i duszę, zostawiając odbiorcę w pełnym refleksji nastroju.
Cudowny kalejdoskop, w którym w jedno piękno się zlewa tradycja z nowoczesnością.
Marta Ratajczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz