1 listopada 2019 na świat przyszła kolejna płyta wielkopolskiego projektu ZMORA. Nieprzypadkowa data ukazania się nowego wydawnictwa Zmory, to zaledwie początek nieprzypadkowości, charakteryzujących ten dopracowany pod każdym możliwym względem album, przy którym postawić jednak muszę jeden zasadniczy warunek dla właściwego odbioru: samotność, głośność i ciemność, czyli: zgasić rzeczywistość i oddać się w pełni temu, co proponuje Zmora.
Żeby było zabawniej, płytę otrzymałam jako świąteczny prezent. Tak. Żadne z dzieciństwa znane "Ciche Noce" czy też "Wśród-nocne cisze". Jest "Najczarniejsza z nocy", wielka radość i tyle! Tak jak poprzednie wydawnictwa projektu Zmora, tak i CD "Najczarniejsza z nocy" wyszła ze stajni Werewolf Promotion. I, tak jak poprzednie - zdobi ją piękna, mroczna okładka, a wewnątrz rozkładanego digi-packu znajdziemy fantastyczne teksty - cudną, czarną poezję, wżartą potężną mocą (i znakomitą czcionką) w czarne strony okładki.
Płyta zawiera 6 utworów: "Czarne bramy nicestwa"/ "Przyzywam Cię Śmierci, wołam przyjdź!"/ "Lodowata topiel istnienia"/ "Płonące rzeki, czarne wstęgi wieczności"/ "Łzy czarnych słońc, martwej ziemi chłód"/ "Tam tylko śmierć".
Tym, co najbardziej zadziwia i oczarowuje na "Najczarniejszej z nocy", jest niesamowita spójność pomiędzy melodią a tekstem, gdzie kluczem zdaje się - wbrew melodii i gatunkowi - kolor, czy raczej... odcień bądź stopień czerni. Prawdę powiedziawszy, każdy z utworów zawierających tekst można dokładnie opisać fragmentem zawartej poezji, oddając w pełni całą jego istotę.
Płytę otwiera niepokojący szum wiatru, wyrywający z ciężkich zawiasów cmentarne bramy i przemieniający wszystko w muzykę emocji. Ciężka, barokowa czerń wybrzmiewającej triumfalnie i przerażająco pewnie potęgi muzyki sprowadza odbiorcę po stromych, lodowych schodach do najczarniejszych zakamarków duszy, - w rejony, gdzie muzyka na dobre rozpanoszy się po naszej świadomości istnienia, zmiatając rzeczywistość. Wspaniałe, spójne intro rozpada się jednak w gruzy, ustępując miejsca spowitym niepokojem, wznoszącym się w górę czarnym, lodowatym wichrem, z którego ciemnym, brudnym wokalem wynurza się utwór drugi. Cisza mroku łamana jest "pękającym świtem". Potęga zniszczenia wkracza nagle ciężkim, pewnym krokiem, zmieniając tempo, ostrość i pokrywając wszystko przerażającym lodem. W trakcie utworu, drążąc szczeliny w potędze ciemności, sączy się nieoczekiwana delikatność, która ma nagle zostać poddana zagładzie nieprzejednanej perkusji. Wokół niezaprzeczalnej czerni utworu raz po raz pojawiają się więc i nikną perełki ciepłych dźwięków, ("słyszysz jak cicho stukają korale cierpienia?"), co jeszcze bardziej uwypuklone jest w następującej po nim "Lodowatej topieli istnienia": Tu przede wszystkim, na pierwszy rzut oka ogarnia nas jednostajny, ciężki rytm. Dobitna jednostajność, zacieśniając pętlę, prowadzi nas żywcem do unicestwienia, aż wreszcie ... niespodziewanie pęka! Znajdziemy tu wielce ciekawe efekty brzmieniowe, czy mrożący krew w żyłach szept na tle łagodnej mantry ("bo zmora życia za mocno w nią bije"). Genialna gitara, świetne zabiegi stylistyczne zapętlające zasiany w piersi niepokój, zamykający ciasno utkaną sieć wokół odbiorcy. Słuchając tego utworu, nie mogę oprzeć się pchającym się nachalnie pod moje powieki obrazom Zdzisława Beksińskiego - uwięzienie duszy, klatka utkana z cienkiej nici granicznej pomiędzy życiem a śmiercią z prześwitami ukazującymi oślepiające światło samoświadomości...
Czwarty utwór stanowi z kolei chyba największe zaskoczenie - tu, gdzie przyciśnięci do muru oczekujemy nadejścia "odsieczy" i wyciszenia emocji, zmiany tempa - następuje jeszcze większa (!) galopada, szaleństwo i moc nie do odparcia. Dopiero około 2 minuty cichnie perkusja, a na plan pierwszy wynurza się na moment gitara z niby kojącym, jednak niosącym jeszcze gęściej utkane niepokojem brzmienie. Lepka nadmiarem emocji ("rozkoszny pragnienia skurcz"), wyraźna w przekazie i niosąca trwogę, a tuż za nią, - za rogiem przyczajone kolejne szaleństwo i pękające czernie lodowatych istnień. Pod koniec utworu następuje cudowne, nieoczekiwane, miażdżące odbiorcę łamanie krajobrazu dźwiękowego. Przedostatni z utworów zdaje się za to wyciągać całość z nasycenia czerni, zmieniając koloryt brzmienia. Wszelakie barwy dźwiękowe zakończone są jednak ostrym, lodowym szpikulcem, powodującym, że i tak marzymy o powrocie do najciemniejszych odcieni szarości. Uczucie rodzące się w odbiorcy opisać można znów słowami autora: "więc rozszarpuję siny nieba brzuch(...) och, najczarniejsza z wiosen". Koniec utworu, co warto zauważyć, to krótkie, lecz naprawdę świetne wykorzystanie efektu stereo. Album zamyka outro - przepiękna dźwiękowa zamieć ukazująca pozostawioną pustkę i nieodwracalny koniec. Jeszcze tylko leciutko unosi się gdzieś poderwana ziemia, ostatnie prochy pamięci a dalej - nic już nie ma. To najczarniejsza z nocy, która zwyciężyła wszystko, i wielkim, lśniącym nieprzejednaną czernią płaszczem otuliła ziemię. Zamykają się wszelkie szczeliny nadziei, znika rzeczywistość, jedynie chłód wiatru jeszcze chwilę pogwiżdże gdzieś między suchymi, martwymi drzewami, kryjącymi cmentarną, zimną tajemnicę.
Świetny album, kolejne warte uwagi dzieło Zmory, zabarwiające powietrze czernią z cudnymi elementami ambientu. Brudne, pełne, dosadne i ciężkie powietrze wtłaczane jest w nasze płuca zalewane czernią i lodem, który nagle wypełnia wszystkie tkanki, wywołując dreszcze. Zalecane jest wielce uważne słuchanie!
Marta Ratajczak
Opisy innych albumów Zmory na Babskim Uchu:
"Czarne otchłanie i martwe cienie", Werewolf Promotion, 2019 - LP |
"W głębinach nocy niepojętej", Werewolf Promotion, 2018 - CD |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz