sobota, 14 września 2019

ZMORA - Czarne otchłanie i martwe cienie - LP (Werewolf Promotion, 21.08.2019)

Nie tak dawno miałam przyjemność oberwać ciemną kotarą skandynawskiego chłodu zespołu Zmora po raz pierwszy, czemu dałam upust na łamach Babskiego Ucha zaledwie dwa tygodnie temu. Potężny wstrząs i cios z kierunku, w jaki dotąd nie miałam odwagi spojrzeć, przebudził we mnie pewną zachłanną ciekawość, w wyniku której dziś wejdziemy w jeszcze większą ciemność i labirynt cieni, wydrążony skrzętnie w czarnej, winylowej płycie! Oto przed nami, we własnej osobie, limitowana (numer: 283/300) płyta LP zespołu Zmora, zatytułowana "Czarne otchłanie i martwe cienie" (Werewolf Promotion, 2019).


Zespół tworzy dwóch poznańskich muzyków, doskonale znanych  w blackmetalowym środowisku jako Diabolizer i Bloodwhip. Sam album "Czarne otchłanie i martwe cienie" świętował swoją premierę na krążku CD przed bodajże dwoma laty, tak więc muzyka zawarta na płycie zdążyła już skupić wokół siebie grono wielbicieli (a nawet w tym wypadku pokusiłabym się o słowo "wyznawców"...), jednakże to właśnie potęga ciężkiej, czarnej płyty wielkim podmuchem mocy rzuca nas na kolana, odbierając mowę.


Lśniąca faktura czarnej płyty odsłania ścieżki, którymi Zmora zmiecie nas zaraz w swe czarne, chłodem ziejące otchłanie. Stronę A wypełnia pięć utworów ("Straszliwych widm nawoływanie", "Tu cisza zalega głęboka...", "Błądzę pośród umarłych", "Północnego wiatru skowyt", "Trujący oddech podziemi"), stronę B - cztery pozostałe ("Czarne całuny nocy", "Nienasycenie", "Pośród zimna gwiazd", "Na zawsze śmierć").

Zachwycająca jest z całą pewnością grafika, w najdoskonalszy  i godny wielkiego podziwu sposób oddająca muzyczną i klimatyczną zawartość płyty. Świetnym posunięciem jest także piękna wkładka zawierająca teksty, które - choć śpiewane czy melodeklamowane w całkiem wyraźny sposób, stanowią jednak dodatkową, osobną wartość i ... tak zwyczajnie, fajnie jest czasem chwycić samą wkładkę, aby poczytać je, niczym głęboką, nasyconą wielkimi emocjami poezję.

Z aspektów technicznych z całą pewnością należy wspomnieć o szerokiej dynamice, dobrej bazie stereo oraz wspaniałej realizacji nagrań i jakości tłoczenia płyty (mimo, iż mamy do czynienia z 140-gramową płytą), dzięki czemu otrzymujemy wysokiej jakości dźwięk, pozwalający w wielkim komforcie skupić się podczas słuchania na walorach artystycznych zawartości, mając absolutną pewność co do najpełniejszego bogactwa dźwięku.


A teraz: mój własny egzemplarz (#283) i moje własne wrażenia oraz emocje, czyli relacja z niezwykłego spotkania, które powtarzać będę z całą pewnością niejednokrotnie!

Zmora to - jak już zdołałam się przekonać, zespół grający klimatem. To właśnie nieprawdopodobna szczerość i chęć przede wszystkim wyrażenia siebie, tego, co tkwi w duszy (nie usilne zgłębianie potrzeb odbiorcy i tworzenie na siłę, jak to czasem bywa, odpowiedzi na nie), rzuca czar na słuchacza. Świetnym zabiegiem i zarazem mocną stroną grupy jest idealny balans pomiędzy tekstem a muzyką, dający poczucie obcowania z teatrem czy nawet - odpowiednio przenosząc rzecz na współczesne realia - rodzajem barokowej opery: Melodia, dość jednostajna w podczas wybrzmiewania tekstu, jedynie zmianą tempa zdaje się rzeźbić tło dla oddania pełnego dramatyzmu tekstu. Jednak, kiedy głos cichnie - wtedy właśnie ona, muzyka, potrafi namalować całość, dopowiedzieć szczegóły i ornamentami wypełnić nagle przestrzeń naszej wyobraźni. Wpuszcza wiązkę światła, ukazuje głębie skryte w cudownych, maleńkich detalach oraz wartościuje poziomy ciemności, które - podążając za nią - odważymy się zgłębić.

Utwory charakteryzują się świetnymi, zgrabnymi zwrotami akcji, nierzadko też urozmaicone bywają krótkimi  gitarowymi perełkami, pozwalającymi na moment rozchylić kurtynę i podejrzeć duszę ciemnego, ciężkiego mechanizmu. To właśnie one - mimo procentowo niewielkiego udziału w całości materiału - wnoszą promyki słońca i wielki koloryt, konfrontując go z cudnym, najprawdziwszym "brudem", ciemnością oraz chłodem, czyniąc czerń ... jeszcze głębszą, a dotkliwy ziąb - jeszcze bardziej przenikliwym i mocnym. 

Usiłując w muzycznym uniesieniu zdefiniować rodzaj zarzucanej przez Zmorę na słuchacza sieci, zdaję sobie sprawę, że to niełatwa logiczna zagadka, o niejednym dnie, jak gdyby album tworzony był na zasadzie oksymoronów: oto gitarzysta w chłodnym, ciemnym brudzie ociera się o ciepło i barw nasycenie, aby zaraz na nowo zalać nas falą przeraźliwego, skandynawskiego wręcz zimna. I tak naprawdę do końca nie wiemy, czy zmiata nas i dominuje lodowy chłód i ciemność, czy może raczej ciężar, z jakim rozpada się wyobrażenie ciepła, cudnie hipnotyzująco odsuwanego od nas. Efekt niezaprzeczalnie jest taki, że - otoczeni muzyką, leżymy niemal sponiewierani mocą sami-nie-wiemy-czego. Wiemy tylko tyle, że ... trzeba nam wciąż więcej! Niczym w narkotycznych wizjach, zaczarowani, zahipnotyzowani, sami zmieniamy się w cienie dążące - choćby przez samozagładę - do rozwijanych przez Zmorę wizji własnych czarnych otchłani. Z tą tylko różnicą, że - w przeciwieństwie do tytułowych cieni, słuchacz nie dostąpi komfortu bycia martwym: muzyka budzi bowiem w nas coś nieznanego, szerzej otwiera nam duszę i ukazuje rzeczy niewidoczne dotąd. Głębsze odcienie czerni, w które pragniemy wyruszyć!

Zaskakujące jest dla mnie samo brzmienie płyty: - cudownie ciepłe, miękkie, fantastycznie wręcz naturalne, dające stuprocentowy komfort tej pięknej przygodzie, jaką jest podróż wgłąb tajemnic, niesionych przez album. Bez dwóch zdań - jest to rzecz na pewno świetna, o fantastycznej formule oraz niesłychanej głębi! 
Album został wydany także na białym winylu, dostępnym u wydawcy /link/ w limitowanym nakładzie 100 egzemplarzy.

* Zdjęcie pochodzi ze strony internetowej wydawcy, Werewolf Promotion

Marta Ratajczak


---------------------------------------------------------------
Inne albumy wykonawcy na Babskim Uchu /link/:


ZMORA: "W głębinach nocy niepojętej", Werewolf Promotion, 2018

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz