Konceptualny album Wojciecha Ciuraja składa się z pięciu przepięknych, zwartych kompozycji, które zamyka wspaniała, około 25-cio minutowa suita:
1. "W szorstkim tańcu na dwa"/ 2. "Dwa Żywioły"/ "3. Jestem stąd"/ 4. "Andrzej Mielęcki"/ 5. "Suita Czterech Rzek" (1. "Płyń Rawo, płyń!"/ 2. "Brynica - po obu stronach wodnej wstęgi"/ 3. "Tam gdzie płynie Kłodnica..."/ 4. "Odro, spójrz na swe dzieci!").
W odniesieniu do płyty "Dwa Żywioły", najczęściej spotykanym przymiotnikiem dla dzieła jest słowo "eklektyczne". Ciuraj, poruszając się w najdoskonalszym bowiem z odmian rocka artystycznego, przygotował przepiękny mix przypraw, które nadały mu niespotykanego smaku. Znajdziemy tu choćby elegancję i wolność w wyrazie, jakie niosą z sobą smaczne kąski maczane w jazzie, lecz także wyraźnie zabarwione elementy bluesa, ambitnego popu czy nawet... rapu. Przy czym ten ostatni, który daleki jest wielce od moich zainteresowań muzycznych, zostaje tutaj podany w tak ciekawy i zarazem nienachalny sposób, że sprawia wrażenie, iż... bez tego - nie byłoby dzieła. No właśnie, tu chyba tkwi tajemnica charyzmy Wojciecha Ciuraja, który potrafi stworzyć dzieło monumentalne ze składników, jakie mało kto by się zmieszać odważył, w efekcie otrzymując rzecz tak pełną, dopowiedzianą i ... idealną pod każdym względem, że autorski przepis, z jakiego skorzystał, wydaje się nagle jedynym możliwym rozwiązaniem, niepodlegającym najmniejszej dyskusji.
Oprócz walorów estetycznych, jakie niezaprzeczalnie niesie płyta tak piękna, że ... słów brakuje, wielce istotnymi stają się jej wartości edukacyjne. Ciuraj potrafi bowiem o rzeczach wielkich i niełatwych mówić tak pięknie i wzruszająco, mieszając czarno-biały świat sprzed stu lat z dzisiejszym kolorem, który na ich barkach wyrósł, że wzbudza w odbiorcy wielką ciekawość historii. Nieodpartą pokusę rozwinięcia, dotknięcia, zasmakowania tego, co w tak cudowny sposób - filtrowane przez duszę i talent świetnego Artysty - potrafi w nas wzbudzić tak wielkie emocje. Co więcej, - własne barwy w tak szczerym oddaniu przelewając na karty historii Powstania Śląskiego, czyni je jakby jeszcze bardziej bohaterskim, wielkim, romantycznym czynem, że we współczesnym odbiorcy potrafi obudzić... swoistą tęsknotę do czasów tak wielkich i ludzi prawdziwych, jakich dziś - znaleźć trudno.
Grono towarzyszących mu, świetnych muzyków wraz z głównym sprawcą całego zamieszania stają się jednym wielkim wspólnym organizmem, zgranym tak świetnie, że mamy wrażenie, iż materiał zawarty na krążku CD powinien być efektem naprawdę wielu lat wspólnej, nieprzerwanej pracy. Każdy z muzyków wnosi bowiem od siebie naprawdę wiele, jak gdyby sam jeden stał na scenie z misją pokazania dzieła. Jednocześnie, mimo wielu "taktownych", pozbawionych kokieteryjności solówek, nikt nie wychodzi przed szereg, walcząc o światło reflektorów. Mamy więc świetny zespół pełen demokracji, choć wszyscy z tyłu głowy zdajemy sobie sprawę z ogromu pracy, jaki włożył w to mistrz ceremonii.
Czy można nie polecić tak wyjątkowego albumu? Czy można ulec pokusie i nie chwycić za nie, samowolnie odbierając sobie możliwość poznania barw i dźwięków oraz kart historii, które - w jednej chwili, odmienić mogą na zawsze już całe postrzeganie świata, zmiękczyć każdą skałę i w nawet najbardziej zatwardziałej duszy obudzić świadomość człowieczeństwa...? Być może i można.... lecz ja osobiście czułabym się bardzo nie w porządku, nie zachęcając do tej niezwykłej podróży, nie dzieląc się tym szczęściem i ogromem wrażeń. Poniżej - mały przedsmak:
Na Babskim Uchu miałam przyjemność napisać też słów kilka zarówno o pierwszej części tryptyku, jak i o genialnym albumie zespołu Wojciech Ciuraja, Walfad. Linki do obu wpisów zamieszczam poniżej.
Marta Ratajczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz