Dzisiejszy wpis będzie wyjątkowo mało muzyczny, ale też płyta, o której chcę wspomnieć, jest dla mnie wyjątkowa. Wyjątkowość owej płyty objawia się przede wszystkim tym, że powstała ona przy pomocy Fundacji dr Lucy (o której trochę więcej za moment), a 50 % dochodów z jej sprzedaży przekazywane jest na rzecz Bezdomnych Psów. Jest to wydany w 2013 roku przez MusicStudio album Andrey Karnuta & Aurelia, składający się z płyty CD oraz DVD z teledyskiem do promującego ją utworu "Mystery", w którym, obok Artysty, wzięła udział śliczna suczka o imieniu Sunny. Teledysk, jak czytamy na okładce płyty, został stworzony dla zobrazowania problemu bezdomności psów.
Płyta CD zawiera osiem utworów, będących kompozycjami Andreya ("Made by God", "Mystery", "For you" oraz "Other story"), Aurelii ("I belong to you", "RadioActive", "If you feel") oraz Przemysława Grzelaka ("Holding to memories"). Muzycy, którzy wzięli udział w nagraniu to: Andrey Karnuta - wokal, gitara akustyczna, muzyka i słowa; Aurelia - wokal, muzyka i słowa; Przemysław Grzelak - instrumenty klawiszowe, aranżacje muzyczne; Borys Sławenta - perkusja oraz Kamil Szewczyk - gitara elektryczna.
Kompozycje zawarte na płycie poruszają niesamowicie, otwierając słuchacza na inny rodzaj wrażliwości, najbardziej jednak przemawiający jest utwór "Mystery", zwłaszcza w połączeniu z niezwykle wzruszającym teledyskiem przedstawiającym historię porzuconego, ograbionego z miłości psiaka, która jednak - dzięki Fundacji Dr Lucy, podobnie jak prawie 1500 innych prawdziwych historii (w tym - jedna z nich - nasza!) kończy się szczęśliwie.
Tu pozwolę sobie odbiec trochę od Muzyki i podzielić się historią, która sprawiła, że usłyszeliśmy o Fundacji Dr Lucy, o wspomnianej płycie oraz o Schronisku dla Bezdomnych Zwierząt w Gaju (niedaleko Śremu)....
Od czternastu prawie lat Mój Mąż miał ukochanego, ślicznego, niezwykle mądrego i kochanego psiaka, Kolę. Koluś naprawdę był niesamowity, potrafił kochać całym swoim pieskim serduszkiem i sprawiać, że ktokolwiek go widział, zakochiwał się w nim od pierwszego wejrzenia. Tak było i ze mną, kiedy przed prawie dwoma laty poznałam Mojego Męża oraz Kolusia. Nigdy nie zapomnę pierwszej mojej wizyty w - wtedy ich - domu, który z czasem stał się i moim. Kiedy tylko Robert otworzył drzwi do domu, weszłam i - zamiast z Robertem - nie mogłam oprzeć się powitaniu najpierw z tą przepiękną, czworonożną istotą, w której zakochałam się od razu i bezgranicznie. I tak już w pierwszych sekundach tarzaliśmy się wspólnie po podłodze, zakochując się w sobie nawzajem. Koluś miał jednak już prawie trzynaście latek, gdy Go poznałam... Był naszym oczkiem w głowie, kochaliśmy Go bezgranicznie i często zastanawialiśmy się, co by było z tą naszą ukochaną istotką, z tym naszym największym Przyjacielem, gdyby nam nagle coś się stało...
Podobne zmartwienia, choć może bardziej uzasadnione, miała sąsiadka moich Teściów, pani w dość podeszłym wieku, mająca również trzynastoletniego Przyjaciela, Aresa, który był z nią od szczeniaczka...
We wrześniu tego roku nasz Koluś zaczął chorować i odszedł od nas osiemnastego października, w ciszy i spokoju, mając przed tymi pełnymi miłości oczami swoją rodzinę - nas - do ostatnich chwil...
Wcześniej, bo jakoś w połowie września, zmarła pani będąca jedyną bliską osobą Aresika. Niestety, ludzie, którym zostawiła mieszkanie, oddali Aresa do poznańskiego schroniska, z którego próbowaliśmy go wyciągnąć kilkakrotnie, zawsze jednak spotykaliśmy się z nieprzyjemnymi odpowiedziami, że mamy skontaktować się innym razem... W końcu, rozczarowani i dobici śmiercią naszego Kolusia, odpuściliśmy...
Jakaż była nasza olbrzymia radość, gdy w sobotę, 23 listopada, zadzwoniła do nas Teściowa z informacją, że widziała Aresika w poznańskiej telewizji i że przebywa on obecnie w schronisku w Gaju, dokąd został przewieziony dzięki Fundacji Dr Lucy! Przewieziony, to chyba jednak zbyt mało powiedziane - raczej pasowałoby tu bardziej słowo "uratowany"! Tak, nasz Aresik, o którego tak długo walczyliśmy, żeby wydostać go z poznańskiego schroniska, jako "stary, brzydki pies" bez jednej łapki (którą amputowano mu właśnie w Poznaniu), został uratowany przed uśpieniem... (Co za paskudne słowo!). I tu skończyły się wszelkie problemy - dziewczyny z Gaju i z Fundacji naprawdę uratowały Aresika i zadbały o niego niesamowicie, w dodatku wystarczył tylko jeden telefon i od razu usłyszałam, że możemy przyjechać po niego choćby zaraz!
Tak też zrobiliśmy. Nigdy wcześniej nie byłam w schronisku i potwornie bałam się widoku, jaki mogę tam zostać. W Gaju jednak jest raczej jak w rodzinie zastępczej, zwłaszcza dla starszych i chorych piesków, które nie wytrzymałyby w boksie na zewnątrz. Powitało nas tam całe mnóstwo wspaniałych, łaszących się piesków, niesamowitym jednak widokiem było dla nas, jak reagowały one na pojawiających się wolontariuszy, zabierających je na spacer! To naprawdę najlepsze schronisko, jakie można sobie wymarzyć i chwała za to wszystkim "zamieszanym w to" ludziom, którym ogromnie gorąco dziękuję za Aresika!
A sam Aresik? Prawdziwa kupka szczęścia! Tak bardzo odmienił nasze życie i wniósł z sobą tyle radości... Mimo, iż na początku, gdy tylko usłyszeliśmy, że trafił do schroniska, rozpoczęliśmy starania o niego DLA JEGO DOBRA, teraz jesteśmy przekonani, że to wcale nie tak, że my zrobiliśmy coś dla niego dając mu dom. To raczej On zrobił i nadal robi wiele dla nas, dając nam całe swoje serduszko, bezgranicznie nas kochające, niezwykle ufne oczka, całą radość, jaką w sobie ma pomimo wszystkich złych rzeczy, jakie go spotkały... Ten trójnogi kochany, prawie czternastoletni staruszek zamienił się w najszczęśliwszego szczeniaczka na świecie, co dzień zaskakując nas czymś nowym i tak doskonale wpisał się w naszą codzienność, że chyba cała nasza trójka zapomniała już, że kiedyś żyliśmy z dala od siebie, praktycznie się nie znając.
O Aresiku, w którym obydwoje zakochaliśmy się bez reszty, tak jak o Koli, którego nadal ogromnie kochamy, czekając na ponowne spotkanie Go za Tęczowym Mostem, mogłabym pisać bez końca, lecz na tym chyba poprzestanę. Dodam tylko na zachętę, że naprawdę WARTO przygarnąć taką istotkę ze schroniska - gdyby każdy, kto może, dał dom jednemu chociaż pieskowi, o ile więcej istnień byśmy ocalili...
A o to właśnie walczą bohaterowie, którzy uratowali życie Aresikowi i dzięki którym mamy teraz taką wspaniałą Rodzinkę: Fundacja Dr Lucy oraz Schronisko dla Bezdomnych Psów w Gaju. To wspaniali ludzie, którzy czynią naprawdę wiele dobrego, zachęcam więc do zakupu tej wzruszającej płyty "Andrey Karnuta & Aurelia", dzięki której można choć trochę wesprzeć działanie tych organizacji.
Marta Ratajczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz