Paweł Kaczmarczyk jest wybitnym pianistą jazzowym młodego pokolenia, który definicję tego gatunku tak naprawdę od lat rozciąga do granic wytrzymałości, zaglądając w każdy nieznany zakątek i w każdym zostawiając coś znaczącego od siebie. Zainteresowania, fascynacje, a także niebywała wyobraźnia kompozytora i instrumentalisty - wszystko to przekłada się na niezliczone projekty o szerokiej rozciągłości tak gatunkowej, jak i estetycznej, co może sprawiać, że w 99% zachwycimy się bez reszty jego projektami, choć zawsze trzeba się liczyć z tym, że ten mały procencik gdzieś tam w którymś momencie nie do końca nas przekona. Tak miałam, przyznaje bez bicia, z projektem z roku 2016, który Paweł nagrał wraz z swoim doskonałym Audiofeeling Trio - "Vars & Kaper: DeconstructiON". Tym, co odrzuciło mnie wówczas, był niezrozumiały i nieprzekonujący w moim odczuciu udział Mr Krime'a... Muzyka, który pojawia się również wyraźnie w projekcie Kaczmarczyk vs Paderewski: Tatra, który premierę świętował pod koniec roku 2018.
Nie miałam, co prawda, okazji zapoznać się z albumem, jednak - wspominając mnóstwo genialnych projektów Pawła, z niecierpliwością oczekiwałam koncertu, jaki miał odbyć się w Poznaniu w ramach trasy promującej niniejsze wydawnictwo. Pewnym było, że materiał związany jest silnie z "Albumem Tatrzańskie" Ignacego Jana Paderewskiego, skąd można było spodziewać się ludowej nuty w jazzowym projekcie. Wiedziałam również, że oprócz świetnego zespołu (Paweł Kaczmarczyk - kompozycje, fortepian; Michał Barański - kontrabas, wokal; Michał Torres - perkusja oraz wspomniany wcześniej - Mr. Krime, czyli Wojciech Długosz - elektronika), na scenie pojawi się także Polish Brass Quintet (trąbka - Jakub Waszczeniuk i Ostap Popovych, waltornia - Henryk Kowalewicz, puzon - Tomasz Hajda, tuba - Krzysztof Mucha). Nie pojawił się za to, z przyczyn niezależnych od organizatora, zapowiadany wcześniej Mino Cinelu - i tutaj spieszę się donieść, że w formie, jaką zaprezentowali muzycy, nie można było odczuć jego braku w żaden sposób.
Koncert w Poznaniu był czwartym przystankiem podczas sześciodniowej trasy koncertowej. Ostatnimi czasy wpadł w moje ręce wywiad przeprowadzony z jednym z zagranicznych muzyków, opowiadającym o tym, że właśnie około 3-4 dnia trasy jego wydajność jest na najwyższym poziomie (trasa trwa wtedy wystarczająco długo, by zadomowić się w niej, a jeszcze nie na tyle, by poczuć zmęczenie). Nie wiem i wiedzieć nie będę, jak wyglądały wcześniejsze czy późniejsze koncerty Pawła Kaczmarczyka, wiem natomiast, że to, co wydarzyło się w Poznaniu, doprawdy stanowiło maksimum zaangażowania oraz prawdziwe ekstremum formy artystów.
Tym, co najbardziej poraziło, bym niesamowity sound, o który Paweł zadbał z największą starannością, zabierając w trasę doświadczony zespół akustyków oraz sprzęt na najwyższym poziomie. Dźwięk dosłownie otaczał publiczność z każdej strony, rozbudzając dodatkowe zmysły i pobudzając wyobraźnię. Jego wielowymiarowość przywoływała poczucie uczestniczenia w rzeczywistości rodem z science - fiction, gdyż - próbując ująć to zjawisko w sposób najbardziej zrozumiały - dźwiękowa rzeczywistość, w jaką zabrała nas cała ekipa Pawła Kaczmarczyka, wprawiła w zdumienie i oszołomienie nasz stereofoniczny system słyszenia czy nawet trójwymiarowe funkcjonowanie zmysłów - zabrała nas w sam środek wydarzenia, z czym trudno było pogodzić pozostający wciąż niedowiarkiem zmysł wzroku. Disneylandy mogą się schować, to była dopiero bajka!
Uwielbiam być zaskoczona przez muzyków, do których początkowo podchodzę z pewną nieufnością... I to był kolejny rewelacyjny punkt tego koncertu, gdyż po tym, co usłyszałam, od pierwszych już dźwięków, zostałam - choć sama nie mogę uwierzyć w to w kontekście mojego braku przekonania do albumu z utworami Varsa i Kapera - oczarowana (!) przez obsługującego elektronikę Mr. Krime'a! Naprawdę! Na koncert pójść nieprzekonanym - a wrócić: oczarowanym, to jest dopiero coś! Muzyk rozłożył mnie kompletnie, czyniąc niemałe zamieszanie i przewartościowanie (kolejne) w moim własnym muzycznym świecie!
Sam Paweł, po raz kolejny, objawił się jako genialny aranżer, zapraszając do projektu kwintet instrumentów dętych, któremu sporą przestrzeń i mnóstwo wolności podarował na scenie, a przy tym - korzystając z fantastycznej sekcji rytmicznej - porażając publiczność niebywałym groovem! W dodatku, wszystko - choć wyraźnie widać było ogrom pracy włożonej w pracę zarówno z Polish Brass, jak i dopracowaną na najwyższym poziomie rytmiczną stronę projektu - wszystko brzmiało idealnie spójnie. Artysta, mówiąc kolokwialnie, stworzył jedną, spójną, nierozerwalną całość z przepięknych części, które - dzięki niesamowitej pracy realizatorów - można było gładko wyodrębnić.
Koncert stanowił rodzaj suity, w której Paweł Kaczmarczyk - przez pryzmat swojej młodości i werwy, lecz nad wszystko - doświadczenia i wybitny umysł kompozytorski oraz wyczucie estetyki - prezentował swoje inspiracje bogactwem tatrzańskich dzieł Paderewskiego. Ludowe implementacje w jazzowym projekcie pianisty, który podany został w znakomitej formule i imponującej formie, dodawały soczystości i - niekiedy - pikanterii, wzbogacanej genialnym udźwiękowieniem sali.
Koncert - a w zasadzie cały program - został przygotowany i zrealizowany w sposób tak zjawiskowy, że zdawać by się mogło, forma stłumić by mogła nieco treść. Zwłaszcza, że po raz pierwszy miałam okazję usłyszeć Kaczmarczyka w niełatwej roli "dyrygenta" tak potężnego składu, który - mimo naprawdę imponującej formy wydarzenia oraz ogromu aspektów, za które stał się odpowiedzialny - pozostał sobą, grając z naturalnym wdziękiem, poczuciem humoru i lekkością. Tak, jak gdyby to, czym właśnie czarował publiczność, było dla niego czynnością całkiem naturalną. Tymczasem, bogactwo treści docierającej do uszu, dryfując w najlepszych dla siebie warunkach akustycznych, rozpływało się cudnie w całym ludzki organizmie, dotykając z tą samą mocą zarówno uszu, jak i samego serca.
Świetne melodie, doskonałe opracowania i znakomite aranżacje dawały poczucie obcowania z dźwiękiem z naprawdę najwyższej półki. Po raz kolejny więc Paweł Kaczmarczyk objawił nam się jako genialny umysł, przez który warto przepuścić wszystko, co zdaje się być w ostatnim stadium doskonałości, a on sam wówczas pokaże nam śmiało, jak niewiele jeszcze o rozpiętości tej doskonałości wiemy.
Marta Ratajczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz