Urodziny są zawsze przyjemne i niosą świetne niespodzianki. Nic więc dziwnego, że dziś omawiany album Yanina Free Wave ukazał się właśnie 6 maja, w dzień, który świętuję od kilku(dziesięciu) lat. Dziś będzie więc o wszystkim tym, co posiadać powinna najlepsza jazzowa płyta, czyli - idąc na skróty, o tym, czym urzeka i oczarowuje kwintet Janusza "Yaniny" Iwańskiego, który ukazał się nakładem Agencji Artystycznej MTJ 6 maja 2011 roku.
Janusz "Yanina" Iwański ma na swoim koncie nie tylko całą masę wspaniałych utworów czy wierszy, lecz także niejeden silnie odciśnięty ślad na (nie tylko jazzowej) muzycznej scenie zarówno kraju, jak i za granicą. Nad wszystko jest współtwórcą prze-cudownej grupy Tie Break, której bez chwili wahania oddałam całe serce, jednakże jego współpraca z polskimi muzykami sięga także takich postaci jak Stanisław Soyka, Zbigniew Preisner, Mannam, czy wreszcie - wielki Tomasz Stańko.
"Yanina Free Wave" to trzecia jazzowa autorska płyta kompozytora i gitarzysty, na której - prócz jego zachwycającej gitary czy saksofonów (tenorowy i sopranowy) Marka Pospieszalskiego, słyszymy także saksofonistę altowego - Łukasza Kluczniaka, kontrabasistę - Marcina Lamcha i perkusistę - Przemka Pacana. Materiał nagrano w 2007 roku w Studio Edycji Św Pawła w Częstochowie.
Spis utworów: 1. "Alarm FW"/ 2. "Fiolet 18"/ 3. "Top LP"/ 4. "Ballada FW"/ 5. "Freegae"/ 6. "Major Coda - Fiolet 18".
Słowem małego wstępu - można powiedzieć, że w jazzie "siedzę" stosunkowo niedługo. Mój wielki początek, czyli dzień, w którym pytanie "co to jest jazz i jak się w ogóle mam ubrać na taki koncert?" zostało przerobione na zbieraną z podłogi szczękę po genialnym występie Lean Left z Vandermarkiem, zawdzięczam w pełni Maciejowi Nowotnemu /polish jazz/, który znienacka zabrał mnie na tenże koncert dokładnie 16.09.2011 roku... I się zaczęło! Rzucona od razu w głębokie free, zaufałam tej muzyce bez reszty, pakując w nią całe emocje, uwielbienie, zachwyty i moje świeżo rozkochane nią, pełne ufności serce. Zachwyt ten trwał nieustannie przez kilka lat, aż - z niedowierzaniem, zaczęłam dostrzegać, że w wielu przypadkach gatunek ten stanowić może pole do sporych nadużyć muzyków wobec ufności niedoświadczonych odbiorców. Doświadczenia z współczesnym polskim jazzem uzbroiły mnie więc, niestety, w ciężki dość, niewygodny płaszczyk nieufności i jednocześnie skłoniły do pewnych refleksji... Otóż, według mnie, aby jazz był naprawdę dobry, spełnić musi koniecznie następujące warunki:
- płynąć faktycznie z potrzeby duszy Artysty, który nie boi się w niej używać kolorów i nie oszczędza w środkach wyobraźni,
- być jednocześnie dziełem Muzyka, który nosi w sobie niewypatrzone pojęcie piękna, które potrafi ukazać światu interakcje ze swoim instrumentem,
- jeżeli w muzyce tej pojawia się - nierzadkie przecież i niejednokrotnie wiele do niej wnoszące - pojęcie żartu, nie może być to żart skierowany przeciwko naiwności czy nieosłuchaniu potencjalnego odbiorcy.
Dlaczego o tym mówię? Ponieważ "Free Wave" Yaniny niezaprzeczalnie spełnia z nawiązką wszystkie te warunki, stawiając odbiorcę przed ambitnymi, kosmicznymi nieraz łamigłówkami, pozwalając mu rozwijać w sobie pojęcie obcowania z muzyką będącą produktem nie tylko pięknie wykształconej duszy, ale i wielkiego, odkrywczego twórczego umysłu. Chciałoby się rzec nawet, że "Free Wave" stanowi cudowny, podręcznikowy wręcz przykład tego, jaki powinien być prawdziwy, ambitny freejazz: otóż znajdziemy tu nie tylko sporo odważnych i nietuzinkowych rozwiązań rytmicznych i melodycznych, świadczących o niekwestionowanym warsztacie samego kompozytora, jak i muzyków współtworzących kwintet. Pojęcie free obfituje tu również w szeroko pojęte podróże pomiędzy najróżniejszymi gatunkami muzycznymi, które określić można śmiało zacieraniem ich granic, uwalnianiem muzyki ze sztywnych ram pojęciowych, pośród zjawiskowych gitarowych opowieści o treściach bajecznie cudownych, stereofonicznych fantazji instrumentów dętych czy dalekowschodnich klimatów budowanych przez sekcję rytmiczną. Znajdziemy tutaj przepięknie, zmysłowo utkaną sieć perfekcyjnych, fenomenalnych dźwiękowych rozwiązań, które wyobraźnię odbiorcy tarzają w kolorach wszelakich.
Na płycie wyraźnie jawi się pełna, prężna współpraca przy tworzeniu malowniczych opowieści, niezwykła głębia i zaklinanie rzeczywistości w piękno melodii, w którą zaplątani są w tej samej mierze wszyscy muzycy kształtujący melodyczną przestrzeń, w jaką wchodzimy z zadumą, oczarowani. Kwintet nie tylko tworzy dźwięki - muzycy Yaniny za sprawą dźwięków wyrażają siebie, muzyka jest ich najczystszym i najprawdziwszym autoportretem, powstającym dzięki niesamowitej autentyczności i chęci podzielenia się tym, co w ich duszach rozkwita w kontakcie z dźwiękami, klimatem, współobecnością na scenie. Wielobarwne impresje, których najwięcej słyszymy chyba w dedykowanym Andrzejowi Przybielskiemu utworze zamykającym płytę, najpiękniej właśnie oddają istotę tego gatunku, który - owszem, wyzwala się z ram, szuflad i reguł, ale... jednocześnie, musi być najwierniejszym w danej chwili obrazem duszy Artysty. Lustrzanym odbiciem, któremu ten - bez wahania - sam skłoni się i dłoń poda, z poczuciem spełnienia. Tu widać wyraźnie to, za co jazz kocham - że jest to muzyka, która - prócz odbiorcy - także samego muzyka w świat inny zabiera, sprawiając, że - znajdując się w różnorakich sferach wyobraźni, z obłoków przynosi coraz to inne zjawiska, obrzucając hojnie odbiorcę, jak i siebie, czarodziejskim pyłem. Tkwi po uszy z nami, w tworzonym na bieżąco świecie, co daje nam poczucie, że jest to świat najlepszy i najdoskonalszy, jaki tylko w tej chwili podsuwa mu pracująca na najpełniejszych obrotach wyobraźnia.
Na płycie wyraźnie jawi się pełna, prężna współpraca przy tworzeniu malowniczych opowieści, niezwykła głębia i zaklinanie rzeczywistości w piękno melodii, w którą zaplątani są w tej samej mierze wszyscy muzycy kształtujący melodyczną przestrzeń, w jaką wchodzimy z zadumą, oczarowani. Kwintet nie tylko tworzy dźwięki - muzycy Yaniny za sprawą dźwięków wyrażają siebie, muzyka jest ich najczystszym i najprawdziwszym autoportretem, powstającym dzięki niesamowitej autentyczności i chęci podzielenia się tym, co w ich duszach rozkwita w kontakcie z dźwiękami, klimatem, współobecnością na scenie. Wielobarwne impresje, których najwięcej słyszymy chyba w dedykowanym Andrzejowi Przybielskiemu utworze zamykającym płytę, najpiękniej właśnie oddają istotę tego gatunku, który - owszem, wyzwala się z ram, szuflad i reguł, ale... jednocześnie, musi być najwierniejszym w danej chwili obrazem duszy Artysty. Lustrzanym odbiciem, któremu ten - bez wahania - sam skłoni się i dłoń poda, z poczuciem spełnienia. Tu widać wyraźnie to, za co jazz kocham - że jest to muzyka, która - prócz odbiorcy - także samego muzyka w świat inny zabiera, sprawiając, że - znajdując się w różnorakich sferach wyobraźni, z obłoków przynosi coraz to inne zjawiska, obrzucając hojnie odbiorcę, jak i siebie, czarodziejskim pyłem. Tkwi po uszy z nami, w tworzonym na bieżąco świecie, co daje nam poczucie, że jest to świat najlepszy i najdoskonalszy, jaki tylko w tej chwili podsuwa mu pracująca na najpełniejszych obrotach wyobraźnia.
Fantastyczna w odbiorze zmysłowym, wieloplanowa muzyka kwintetu, płynie wartkim strumieniem charyzmy i czaru, w którym migocą zalotnie drobne smaczki, świadczące o wielkiej świadomości Twórcy oraz jego pełnym poszanowaniu dla nauk ścisłych wyznaczających zasady piękna i harmonii dźwięku. Jednocześnie, muzyczna treść silnie nasączona jest kolorystyką, ogromną swobodą i lekkością, pozwalającą odbiorcy na unoszenie się na fali marzeń. Słyszymy zarówno starą, cudowną szkołę jazzu z silnymi nawiązaniami do wielkich tego świata, jak i tę jedyną, niepowtarzalną stylistykę, która nie pozwala zapomnieć o tym, że lider kwintetu od wielu lat silnie współtworzy skład genialnej grupy Tie Break.
W ramach jednego krążka Panowie bezkompromisowo prowadzą odbiorcę przez dziewicze stepy przeróżnych gatunków i melodycznych rozwiązań. Po ostrej dawce świeżego, orzeźwiającego jazzu w najlepszym wydaniu "Alarm FW", kwintet w jednej chwili potrafi przejść do dalekowschodnich klimatów o niezmierzonej głębi. Jest cudna melodia, rytm wyrywający serce z piersi i odbierający oddech; fantastyczna współpraca wszystkich muzyków i genialne solówki. Jest też dramaturgia, monumentalne fragmenty, czy mistrzowskie sposoby wykorzystania efektu stereo - nie czyniąc z tego warsztatu, lecz najprawdziwsze dzieło sztuki, pieszczące jednocześnie i umysł, i duszę; łagodnie i subtelnie oczarowując nam zmysły. W zasadzie - każdy z prawdziwych miłośników muzycznego piękna odnajdzie tu coś dla siebie, coś wyjątkowego: czy to w niezliczonej ilości gitarowych czarów samego lidera, czy w cieple i soczystości tenoru Pospieszalskiego albo sile basu: mocnego i ciemnego (pyszne solo w "Ballada FW"!), który wraz z przepiękną, czarowną perkusją reguluje światłocień, budując scenerię. Jest i wspaniały saksofon altowy, wnoszący dodatkowe barwy, niekiedy w unisonowych liniach z saksofonem tenorowym poszerzający widmo dźwiękowej rzeczywistości, jakiej zostajemy poddani.
Co jednak najważniejsze - prócz malowniczości i pieszczot dla zmysłów, czy też tworzenia dla nas mydlanej bańki marzeń, muzycy przedstawiają siłę ambitnego jazzu, który urzeka, wzmaga czujność i rozwija ducha. Yanina Free Wave to album pełen doskonałej wirtuozerii, mistrzowskich rozwiązań i niezwykłego warsztatu znakomitych osobowości muzycznych.
Delikatność i magię dźwięków, połączoną z niezwykłą umiejętnością i mocą kwintetu, kreującego nam wszechświat w czasie wybrzmiewania płyty, najdokładniej opisać można... jednym z wierszy Yaniny, jaki odnalazłam w świetnym tomiku poezji "Sukienki i warkocze":
Z Rycerzami w uszach, w półśnie - półmarzeniu, odpływam od nowa, na falach Yaniny. Podróż - warta przebycia i to nie jednego.
Marta Ratajczak
Co jednak najważniejsze - prócz malowniczości i pieszczot dla zmysłów, czy też tworzenia dla nas mydlanej bańki marzeń, muzycy przedstawiają siłę ambitnego jazzu, który urzeka, wzmaga czujność i rozwija ducha. Yanina Free Wave to album pełen doskonałej wirtuozerii, mistrzowskich rozwiązań i niezwykłego warsztatu znakomitych osobowości muzycznych.
Delikatność i magię dźwięków, połączoną z niezwykłą umiejętnością i mocą kwintetu, kreującego nam wszechświat w czasie wybrzmiewania płyty, najdokładniej opisać można... jednym z wierszy Yaniny, jaki odnalazłam w świetnym tomiku poezji "Sukienki i warkocze":
"wiatraki
skrzydła podniebneporuszone nagledziurawe liściezamyślone żaglemalarze kółprzezroczystych witrażypowiększonych światówtajemni rycerzeupojeni wiatrem"
Z Rycerzami w uszach, w półśnie - półmarzeniu, odpływam od nowa, na falach Yaniny. Podróż - warta przebycia i to nie jednego.
Marta Ratajczak
Powiązane wpisy:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz