niedziela, 10 września 2017

Genesis: Foxtrot (Charisma, 1972)




Genesis - niepodważalnie jedna z niewielu grup muzycznych, która z niesamowitym artyzmem potrafi w codzienność wpleść niepostrzeżenie elementy sacrum, przenosząc odwieczną ludzką potrzebę wiary w coś wielkiego w strefę codziennych zmagań z rzeczywistością, oślepiającą nas niejednokrotnie cudami do tego stopnia, że ... nie potrafimy ich dostrzec. To zdumiewająco piękne opowieści o nieustającej walce Dobra ze Złem, rozgrywającej się na różnych płaszczyznach, przestrzeniach i czasach. Dla mnie osobiście dziełem najsilniej nasączonym mocą nieosiągalną dla zwykłego śmiertelnika, rzeczą traktującą o sprawach największych, pozwalających samemu wyciągnąć ręką po owoc poznania, przejść własną, boleśnie osobistą drogą krzyżową i ostatecznie stać się naocznym świadkiem apokalipsy - jest "Foxtrot".


Album wydany w 1972 roku przez legendarną wytwórnię Charisma otwiera zmysłowy, magiczny, zjawiskowy wstęp na melotronie (Tony Banks) do surrealistycznego utworu "Watcher of the Skies", poruszający skorupy ziemi do tego stopnia, że - nim odważymy się na spotkanie z kosmicznym przybyszem - kula ziemska, wraz z całą codziennością i tak dobrze znanym gruntem pod stopami - staje się dla nas odległą galaktyką. Nagle ma się okazać, jak nieistotne bywają kroki po ziemi z głowami w chmurach, kiedy można samemu, jednym skokiem, poderwać się ku marzeniom, zapomnieć o świecie i ruszyć w ten "najtrudniejszy spacer świata"...! Pierwszym krokiem do wykonania jest zmierzenie się z wartościami porzuconymi na rzecz egoistycznych chęci posiadania. Niezwykle złożony, pełen romantyzmu utwór "Time Table" każdym kolejnym maleńkim wspomnieniem boleśnie przebija się do krwiobiegu przypominając o tym, jak wielką rzeczą był niegdyś honor, jak wielce ważną - przyzwoitość; obezwładniającym pięknem dźwięków wzywając do walki o to, co prawdziwe i ważne, grożąc jednocześnie czarną, ziejącą pustką wizją upadku świata bezwstydnie obmytego z wszelkich cnót. Świat ten, z całym zepsuciem i brudem, doskonale ukazuje klasyczny artrockowy utwór "Get 'Em Out by Friday", muzycznie obsypany ornamentami licznych solówek, tekstem zaś głęboko wnikając w starcie sił dobra i zła, nadając im jakże ludzkie twarze. Zamknięciem pierwszej strony albumu i jednocześnie - pewnej części, jest "Can - Utility and the Coastliners", nawiązująca do historii króla Canuta (którego imię pomysłowo wpleciono w tytuł utworu), mówiąca o zaślepieniu, głupocie i wypatrywaniu świętości i wielkości nie tam, gdzie należy.


Drugą stronę albumu stanowi przepiękna instrumentalna miniaturka Hacketta - "Horizon's" oraz niepodważalne, ponad dwudziestominutowe dzieło wszechczasów - "Supper's Ready". Monumentalne, przeszywające na wskroś dzieło złożone z wielu części łączonych wspólnym motywem porusza ze wszech miar, ukazując człowiekowi, jak jego własne życie dotyka świętości, legendy, jak wielkie rzeczy potrafi sam stworzyć i jak wiele - zniszczyć... To ukazanie nieosiągalnych, wymarzonych światów współistniejących z naszą codziennością poprzez wrażliwość, miłość bez granic i nieustanne pragnienie spełnienia. Pragnienie, które potrafi palić od środka, ale - nie wypala, a za porzuconą ziemską skorupą ciała bez duszy wznieść się możemy wysoko, ku własnym świętościom, by płonąć ogniem wiecznym wielkiej namiętności, wkroczyć w bramy legendy, poznać niepoznawalne i w te najwłaściwsze, jedyne w świecie dłonie własną ufność złożyć.



Niezwykle błyskotliwa grupa ambitnych artystów, tworzących z silnym poczuciem misji oraz niepodważalną pewnością tego, co pragną światu przekazać, zdawała sobie sprawę z tego, jak ważną sprawą jest również ukazanie istoty tematu podejmowanego w albumie za pomocą ilustracji głównej, tworzącej okładkę. Oprawa graficzna albumu "Foxtrot" pozwala na bezkresne poszukiwania ukrytych znaków czy alegorii, sprawiając, że wyobraźnia odbiorcy rzuca się w teatralność całego przekazu, nie ograniczając się jedynie do usłyszanych dźwięków.


Smutnym jest, że dziś sztuka ta zanika, artyści nie dbają o to, w jaki sposób podaje się ich dzieło, a niewymagający odbiorca hołduje w ślepej głupocie coraz prostszym i płytszym rozwiązaniom, co także, niestety, idzie w parze z zanikającą kulturą słuchania muzyki. Nie wyobrażam sobie, na przykład, by ktoś zasłuchany w muzyce takich geniuszy, jakimi była w latach siedemdziesiątych grupa Genesis, pozwolił sobie na nietakt "słuchania" ich dzieła z marnej jakości słuchawek i sprzętu, podczas... biegania. Tak samo, jak nie wyobrażam sobie, by ktoś uznający się za ich fana (choć w przypadku Genesis - może bardziej rzeczowym byłoby określenie "wyznawca"), posiadał w domu jedynie pliki na komputerze, których by słuchał w tle, nie zagłębiając się w oprawę wizualną. 


Dlatego, tak, jak potrafię zapatrzeć się i zasłuchać w dawne Genesis, tak samo - z dzisiejszych albumów i grup muzycznych - tak bardzo mocno oddana jestem grającej artjazz grupie Loud Jazz Band, która - prócz niesłychanie pięknej muzyki powstałej z silnej potrzeby przekazu istotnych przeżyć i emocji, trzyma również najwyższy poziom sztuki wizualnej, o którą dba jedyny znany mi w dzisiejszych czasach Artysta potrafiący - za sprawą ilustracji - zamienić muzykę w teatr: Kuba Karłowski (Park Lane). 


Wracając jednak do zjawiska, jakim jest "Foxtrot" - to teatr, który może ... zaboleć. Rzecz stawiająca nas tak blisko świętości, wielkości i rzeczy nieosiągalnych, że - kiedy raz już oddamy się ich siłom - nie znajdziemy sposobu, aby zapomnieć, by zwrócić jabłko i wrócić do raju... nieświadomości. To niedoścignione piękno, spisane ręką, która musiała dotknąć największej świętości, lecz także wytarzać się w brudzie, poznać bezdomność serca, przedrzeć przez absurdy świata ukazane humorystycznie w "Willow Farm" i - co trudniejsze - zmierzyć się z własną Małą Apokalipsą*. I ... zwyciężyć. 


Dzieło bezdyskusyjne, na które... brak słów.



Marta Ratajczak



* Myślę, że "Foxtrot" można przeciwstawić "Małej Apokalipsie" Tadeusza Konwickiego (1979), którego wizja świata zostaje jednak do tego stopnia pochłonięta ciemnością, że nie sposób przedrzeć się do pełnego mocy i życia obrazu z "genesisowskiego teatru", co jeszcze silniej ukazuje nieocenioną misję i wartość, jaką niesie ich sztuka. Wartość nie podlegającą prawom przemijania, wciąż aktualną, wciąż dającą wiarę i nie pozwalającą na akceptację apokaliptycznej wizji Konwickiego dobra, jako rzeczy śmiertelnej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz