niedziela, 16 lutego 2020

Houben & Son: "7/7" (Igloo Records, 2020)

10 stycznia 2020 roku belgijska oficyna Igloo Records opublikowała album dwóch znakomitych muzyków jazzowych, współpracujących z sobą po raz pierwszy mimo, iż prywatnie saksofonista, Steve Houben oraz trębacz, Greg Houben, to ojciec i syn. Album “7/7” staje się zatem swoistym symbolem dzielenia życiowych i muzycznych doświadczeń oraz relacji pomiędzy muzykami.

Album powstał w wyniku wspólnych koncertów muzyków podczas Marni Jazz Festival w roku 2018 oraz trasy koncertowej w rodzimej Belgii. Na płytę składają się kompozycje obu muzyków sekcji dętej (Greg Houben - utwory: 1, 2, 5, 8, 10; Steve Houben - utwory: 3, 4 i 9) oraz napisany przez wieloletniego współpracownika muzycznego młodszego z Houbenów - Fabiana Fioriniego - utwór numer 6. Jest także wspólna kompozycja Fabiana i Grega, "Happy - Culture", zapisana na płycie pod numerem 7. 

Spis utworów: /1. "Camel Ride"/ 2. "Someone is Missing"/ 3. "Free Hand"/ 4. "Circular Chant"/ 5. "Cali"/ 6. "The Fall"/ 7. "Happy-Culture"/ 8. "The Benefit of the Doubt"/ 9. "Horta"/ 10. "Homeboy"/.

Wśród personelu na albumie pojawiają się następujące osobowości: Steve Houben - saksofon altowy, flet (8), wokal (10); Greg Houben - trąbka, wokal (10); Pascal Mohy - fortepian; Cédric Raymond - kontrabas; James Williams - perkusja.


Album otwiera króciutka, acz niezwykle piękna fortepianowa kurtyna dźwiękowa, odsłaniająca tuż po chwili cudowne rodzinne dęte unisono, wzbijające się w powietrze gęste od kreowanych perkusją przestrzeni, kolorowanych wspaniale ciemnymi barwami kontrabasu. Słowem - pierwsze wrażenie, jakie otrzymujemy po włączeniu płyty, to niewątpliwy kunszt organizacyjny jazzowego kwintetu, wypracowany na zasadzie wspólnej tkanki organizmu doskonale świadomego swojej istoty i swego przeznaczenia. 
O tym, że jest to album wypracowany wspólnie przez ojca i syna mówią nie tylko suche fakty, lecz - przede wszystkim - niepowtarzalny i niezwykły wydźwięk muzyki zapisanej na krążku, która potrafi w jednej chwili oczarować nawiązaniami do "starego, dobrego" jazzu lat 60-tych, by już za moment porwać świeżością tego, co jeszcze nie zostało odkryte. Najistotniejszym jednak czynnikiem decydującym o istocie piękna tego wydawnictwa jest nieustanne przenikanie tych dwóch planów oraz wspólne kreowanie ich w czasie rzeczywistym, tworząc byt całkiem nowy. Kompozycje są niepokojąco gęste od nagromadzonych emocji i dźwięków (co w dużej mierze zasługą jest perkusji i kontrabasu), jednakże ożywcze powiewy saksofonu i trąbki niejednokrotnie przynoszą cudownie oczyszczającą bryzę, po której z rozkoszą powracamy do gęsto utkanej, magicznie upalnej sieci sekcji rytmicznej.
Mimo, iż nie jest specjalnie trudno rozróżnić, spod czyjego pióra wyrosły kolejne kompozycje, jest jednak pewna spójność, jedna myśl i poczucie wspólnego obrazu tworzonego przez kompozytorów, przez co odnosimy wrażenie obcowania z jedną, niepodzielną całością - albumem opowiedzianym zgodnie, jednym językiem, od pierwszych nut po końcowe zapadnięcie ciszy. 
Steve Houben, saksofonista znany ze współpracy z takimi legendarnymi muzykami jak Chet Baker, Bill Frisel, Clark Terry, Lee Konitz czy Richie Beirach) wraz z synem - trębaczem, Gregiem Houbenem, tworzą przepiękną dźwiękową rzeczywistość, stając się jedną myślą i jednym duchem. Nie bez znaczenia jest jednak wyraźny wkład sekcji rytmicznej - silnego, pewnego, statecznie ciemnego w brzmieniu kontrabasu znaczącego ścieżki tej fantastycznej podróży, wszechobecnej perkusji malującej skrzętnie klimat opowieści czy wreszcie zdumiewająco pięknego fortepianu, potrafiącego czarować jak gdyby z ukrycia, usuwającego się - gdy trzeba - na dalszy plan.
W utworach często pojawiają się wspomniane już przeze mnie świetne unisona ojca i syna, jednakże warto wspomnieć o niezwykłej przeciwwadze pozostałych muzyków. Schematycznie najciekawiej układ ten wypada w kompozycji Fioriniego, rozpoczętej urzekająco pięknym, wspólnym głosem fortepianu, kontrabasu i perkusji, z którym swoistą polemikę podejmuje duet Houbenów, rozłożony następnie na dwa różne głosy. Cudowna dyskusja, mnóstwo wyjątkowych smaczków i niesamowity koloryt!

Obcując z tak znakomitym albumem, ciężko jest wskazać ulubiony fragment - i chyba nie do końca jestem w stanie tego dokładnie określenia użyć, jednakże na pewno na specjalną uwagę zasługuje tu utwór numer 8. - "The Benefit of the Doubt". I to pod niejednym względem. Tu, mimo nieustającej jedności i zorganizowania członków zespołu, można wyraźnie przyjrzeć się i wyodrębnić każdego z muzyków, zajrzeć wgłąb jego duszy, podejrzeć z osobna. Tutaj, w  dodatku, Steve Houben sięga także po dodatkowy instrument, jakim jest flet. Kontrabas z jeszcze większą dostojnością prezentuje swoją bezgraniczną głębię i najróżniejsze odcienie wypełnionej ciepłem czerni, fortepian występuje przed szereg, rozlewając całą paletę barw, a perkusja - w nasz krwiobieg wtłacza zapachy wolności i potęgi istnienia. Przy tym - nie przestający czarować instrumentaliści dęci kłaniają się z osobna odsłaniając odbiorcy najgłębsze sekrety, najbardziej skrywane myśli. 
Orzeźwienie przynosi znów kolejny, przedostatni utwór, pełen perkusyjnej ekwilibrystyki rozgrywającej się tuż obok przepięknych śpiewów trąbki i saksofonu altowego. Na zakończenie otrzymujemy jednak prawdziwy rarytas: otóż w ostatnim z utworów, "Homeboy", muzyczny tandem ojca i syna prócz standardowych swych instrumentów sięga także po ... wokal!
Tak. Tu usłyszymy śpiew obu kompozytorów. W tym miejscu warto dodać, że młodszy z Houbenów, Greg, mający na koncie jak dotąd trzy autorskie albumy, opublikował również album z zaśpiewanymi przez siebie piosenkami. Wracając jednak do "Homeboya" -  to świetny utwór, zaskakujące, fantastyczne zamknięcie zniewalającej opowieści, od której wcale nie łatwo jest się oderwać - nawet w momencie, gdy po tygodniach nieustannego słuchania, znamy ją już na pamięć. 

Należy wspomnieć również o fantastycznej oprawie graficznej oraz czytelnej, wyczerpującej zawartości merytorycznej. To chyba pierwsza z tegorocznych płyt, jaka do mnie trafiła, jednak już dziś mogę śmiało zagwarantować jej miejsce na podium mojego rankingu albumów wydanych w 2020 roku. 

Marta Ratajczak






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz