sobota, 12 września 2015

Krzysztof Lenczowski: Internal Melody (Allegro Records, 2015)





W 2013 roku sopocka wytwórnia Wojciecha Staroniewicza wypuściła na rynek debiutancką płytę grupy Fusion Generation Project - "No Fusion". Album ten zachwycił świeżością, niesamowitą energią, łatwością w dobieraniu najróżniejszych środków wyrazu w taki sposób, by powstało z nich niesamowicie smaczne, soczyste danie, odmienne od tych, jakimi karmimy się na co dzień. Dziś, dwa lata po wspomnianym debiucie, ta sama wytwórnia proponuje debiutancką autorską płytę wiolonczelisty grupy Atom String Quartet, którego na albumie "No Fusion" mieliśmy przyjemność słyszeć przy gitarze.

"Internal Melody", nagrany w składzie: Krzysztof Lenczowski - wiolonczela, Grzech Piotrowski - saksofon, Jan Smoczyński - ograny hammonda, Tomasz "Harry" Waldowski - perkusja, zawiera osiem autorskich kompozycji lidera:



"Internal Melody"

"My Song"

"Night Driver"

"Ballada o smutku"

"29 Steps To Hell"

"Moja Ewelinka"

"E4"

"Largo"


Niecodzienne instrumentarium z jakim mamy do czynienia na "Internal Melody" z założenia już sadza odbiorcę wygodnie, w głębokiej zadumie otwartego na przyjęcie niespodziewanego. Pierwszy już, tytułowy utwór udowadnia, jak w niezwykle piękny, delikatny sposób, z pełnym wyczuciem można przenieść dźwięki wiolonczeli - instrumentu kojarzonego zazwyczaj z muzyką klasyczną - do świata muzyki improwizowanej. Piękna melodia, zataczająca kręgi gdzieś wokół muzyki dawnej, wiedzie odbiorcę przez świat szeroki, odkrywając przed nim najstarsze i najgłębiej skrywane sekrety własnego jestestwa. Wspaniałym przewodnikiem staje się subtelny, jednakże w pełni świadom swojego nieopisanego wdzięku saksofon w dłoniach Grzecha Piotrowskiego, prowadzący poprzez cudownie ciemny zmierzch zapadający basowymi klawiszami organów hammonda oraz transową perkusję. Choć każda z kompozycji niesie własne, niepowtarzalne, pięknie utkane w nuty przesłanie, album ten niewątpliwie traktować można jako koncepcyjny, w którym tak ważne jest wysłuchanie całości, od początku do końca, i zrozumienie - wtedy dopiero - pełni przesłania i wdzięku, ujawniającego się swoim czarującym blaskiem dopiero, gdy słuchacz stanie się w pełni do tego przygotowanym.

Album zdaje się być dokładnie przemyślany pod każdym możliwym aspektem - i, choć to kompozycje Lenczowskiego płyną niebiańsko w ciemnych czeluściach cudnego klimatu tworzonego przez zespół.... to właśnie ten klimat i ten cudownie ciemny i ponury wydźwięk organów w ogromnej mierze zawdzięczamy właśnie Janowi Smoczyńskiemu, bez którego - jestem niemalże pewna - całość zabrzmiałaby nieco odmiennie! Bajecznie piękne, doniosłe, lecz przepełnione nieopisanie wielkim uczuciem dźwięki wiolonczeli podawane są z gracją charakterystyczną dla muzyków klasycznych, którzy do serca słuchacza zbliżają się zazwyczaj maleńkimi kroczkami, kiedy już jednak znajdą się odpowiednio blisko - chwytają tak mocno, iż nie sposób wydostać się z ich uścisku. To, co w tak piękny sposób prezentuje nam klasycyzująca wiolonczela lidera, fantastycznie komponuje się z jazzującym, rozimprowizowanym saksofonem Grzecha Piotrowskiego. Teatr kontrastów, układających się w cudowny scenariusz pełen nieoczekiwanych zwrotów, zmierzający jednakże ku temu, co najpiękniejsze i najciekawsze, rwie się do przodu (jednocześnie.... zatrzymując w miejscu, gdy tylko zajdzie ku temu duchowa wręcz potrzeba) roztaczającą pewnego rodzaju transowy klimat bajeczną perkusją.

Oszałamiający klimat, przenoszący ducha w odległe rejony i czasy, wybrzmiewający z głębokiego połączenia i niesamowitego porozumienia muzyków składu, zdumiewa, rozkochuje i sprawia, że ... stajemy się "mali" w obliczu wielkości tego, co niedoścignione, czując ogromny szacunek oraz pokorę dla sztuki. Tak właśnie do muzyki podszedł lider i kompozytor - Krzysztof Lenczowski, zyskując  - tak z niej, jak i z siebie - wszystko to, co naprawdę najlepsze. A nam, odbiorcom, serwując - dzięki temu - piękną, wyśnioną, bajeczną powieść z głębi serca płynącą najczystszymi dźwiękami oplecionymi niewysłowionym bogactwem emocji i ... marzeń: po prostu - "Internal Melody".

Polecam, gorąco!

Marta Ratajczak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz