niedziela, 26 stycznia 2014

Maciej Grzywacz: Things Never Done (EMG, 2006)





Pod koniec marca 2006 roku Studio Gdańsk za sprawą Macieja Grzywacza wypełniło się znakomitymi Muzykami. W ciągu zaledwie dwóch dni zarejestrowano wówczas nagrania, z których powstały dwie płyty trójmiejskiego gitarzysty: "Things Never Done" w składzie Maciej Grzywacz/ Avishai Cohen/ Piotr Lemańczyk/ Krzysztof Gradziuk oraz "Forces Within" (Maciej Grzywacz/ Maciej Sikała/ Piotr Lemańczyk/ Tyler Hornby). W niniejszym wpisie poświęcimy jednak uwagę pierwszej z wymienionych płyt, składającej się z siedmiu autorskich kompozycji Macieja Grzywacza ("Evenness", "Seven Fat Years", "Mountainous Duchy", "Deceptively Peaceful", "Things Never Done", "Minor Lunacy" i "Hocus Pocus") oraz kompozycji "Countdown" John'a Coltrane'a.

Płytę rozpoczyna ciemna perkusja, tworząca jakby scenografię do spektaklu, który ma zaraz nastąpić. I tak od razu, już w pierwszym utworze - "Evenness" - słuchacz z miejsca czuje mrowienie na plecach, kiedy na gruncie przygotowanym perkusją Krzysztofa Gradziuka pojawia się nagle trąbka Avishai'a Cohen'a budująca napięcie podobne temu, jakie pojawia się w kulminacyjnym punkcie ciekawego thrillera. Przerażające niemal mrowienie łagodzi w punkcie kulminacyjnym delikatna, uspokajająca gitara lidera, znajdująca oparcie w zawsze bezpiecznym, stanowczym i silnym kontrabasie Piotra Lemańczyka. Tak. Przynajmniej ten właśnie, pierwszy utwór na płycie, wywołuje wrażenie siedzenia w ciemnym, pustym kinie, na niezwykle strasznym - lecz równie ciekawym filmie grozy, wzbudzając mnóstwo głęboko skrywanych na co dzień uczuć, a gitara lidera momentami przypomina silne uderzenia ciemnych barwą klawiszy rozgniewanego fortepianu...
Utwór "Seven Fat Years" pokazuje, że stateczny, opanowany w poprzedniej kompozycji kontrabas, potrafi również budzić grozę i wywyływać lodowato przyjemne mrowienie na karku. Tu podczas solówki gitarowej przez jej struny przelewa się cała paleta różnorakich uczuć - od niekłamanej radości i lekkości, aż po ciężki, wolno płynący smutek i żal. Opowieść tą, pełną uczuć, kontynuuje trąbka Cohen'a poruszająca się w przestrzeni nakreślanej przez kontrabas oraz perkusję. Pod koniec drogi gitara wraz z trąbką spotykają się, docierając z dwóch różnych szlaków, by udać się unisono w dalszą, wspólną podróż. Utwór kończy szalejąca, rozszumiana perkusja Krzysztofa, prowokowana przez kontrabas Piotra.
Zupełnie inne emocje wzbudza snująca się smutno trąbką podpieraną cichutkim, lecz niesamowicie ważnym kontrabasem "Mountainous Duchy". Również dołączająca po chwili gitara z perkusją kontynuują balladowy wymiar pięknego, tęsknego utworu. Przepiękny smutek pojawiający się w sercu podczas tego utworu zostaje delikatnie uniesiony i rozproszony powoli w utrzymanym w podobnym, co prawda nastroju, lecz z pogodniejszą gitarą i kontrabasem utworze "Deceptively Peaceful". Tu gitara Macieja zdaje się tańczyć wręcz z radości obok podrygującego zaczepnym krokiem kontrabasu. Również trąbka, zachęcona swobodą współtowarzyszy, wychodzi nieśmiało na scenę, rzucając się z wolna coraz śmielej w ramiona porywającej w wir szczęścia Muzyki, podsuwanej z ukrycia przez perkusję coraz żywszym tempem. 
Piątym utworem na "Things Never Done" jest przepięknie zagrana przez Muzyków kompozycja Johna Coltrane'a: "Countdown". Muzycy zdają się początkowo tworzyć Chaos, z którego z wolna wyłania się czyste piękno cudownej melodii śpiewanej każdym z instrumentów osobno. Kompozycja wciąga słuchacza w niepojęty sposób, odcinając go zupełnie od pojęcia czasu czy przestrzeni, porywając w piękną krainę, gdzie istnieje tylko przepełniona najróżniejszymi pozytywnymi uczuciami Muzyka.
Po Coltran'owskim "Odliczaniu" zagranym przez jak najbardziej godnych podjęcia kompozycji Mistrza Muzyków, Panowie przechodzą do tytułowego utworu płyty, czyli Maćkowego "Things Never Done". I już od pierwszych nut wiadomo, że Muzycy wcale nie zamierzają dać nam powrócić twardo do rzeczywistości, ale podejmują słuchacza dalszą podróżą w przestworza. Następuje pewne wyciszenie, jednak nie pozbawione dreszczyku na karku, taka swojego rodzaju "kołysanka dla dorosłych", kojąca myśli, lecz rozbudzająca zmysły.
O wiele żywszym, energiczno - magnetyzującym utworem jest "Minor Lunacy", z cudnie roztańczonym, ciężkim, lecz jakże zgrabnym i zmysłowym kontrabasem, tajemniczą, hipnotyzującą trąbką, magicznie lekko galopującą piękną perkusją Krzysztofa oraz wspaniałą gitarą przejmującą całą uwagę słuchacza po "wynurzeniu się z kryjówki" by rzucić się w wir solowego tańca. Tańca, do którego dołączają następnie pozostałe instrumenty, wypełniając "parkiet" najcudniejszymi figurami, jakie sobie tylko można wyobrazić.
Tak płyta nieuchronnie zmierza powoli ku końcowi, przechodząc do ostatniego utworu, jakim jest ponad dziewięciominutowy "Hocus Pocus". I tu Panowie czarują dalej, zaginając rzeczywistość i karmiąc duszę słuchacza nieodmiennym, wiecznym pięknem ponadczasowej Muzyki. Tu na pożegnanie otrzymujemy wspaniałe solówki wypływające wprost z duszy każdego z tych pełnych życia instrumentów. Kończąc, Muzycy zostawiają słuchaczowi klucz do bramy prowadzącej do pełnego piękna świata równoległego, do którego, aby się dostać - wystarczy jedynie znów umieścić w odtwarzaczu album "Things Never Done" Macieja Grzywacza.

Marta Ratajczak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz