piątek, 26 czerwca 2015

Maciej Grzywacz: Connected (Black Wine, 2015)




Wiosną do życia budzi się zawsze piękno, wszelakiej maści, żadna to tajemnica ... Tej wiosny, 2015 roku, pierwsze promyki poetyckiego słońca w nutach zapisanego ukazały się za sprawą szóstego (już!) autorskiego albumu Macieja Grzywacza, noszącego tytuł "Connected".

Maciej Grzywacz, trójmiejski gitarzysta, aranżer i kompozytor, wykładowca klasy gitary jazzowej w Akademii Muzycznej w Gdańsku, od lat zaskakuje niesamowitymi umiejętnościami w łączeniu subtelności, piękna i dostojności muzyki klasycznej z głębią, wolnością i mocą najsilniejszych emocji stających się środkiem wyrazu w improwizacjach jazzowych. Po ubiegłorocznym albumie "Solo" (2014), w którym gitarzysta z sentymentem powrócił do gitary klasycznej, w tym roku postanawia oczarować nas cudownym splotem najróżniejszych aspektów piękna muzyki improwizowanej.

"Connected" to album napisany w całości przez Macieja Grzywacza, jednakże w każdej z ośmiu fenomenalnych kompozycji wyraźnie słychać ogrom przestrzeni malowanej ufnością i porozumieniem najwyższej próby, jaką kompozytor pozostawia muzykom zaangażowanym do nagrania albumu. Obok Macieja Grzywacza (gitara), w nagraniach udział wzięli: jeden z najwybitniejszych duńskich muzyków jazzowych - Jakob Dinesen (saksofon), szwedzki kontrabasista - Daniel Franck oraz związany z formacją Trondheim Jazz Orchestra, - norweski perkusista - Håkon Mjåset Johansen. Przez nieco ponad 46 minut tej niecodziennej płyty (osobiście uważam za jak najbardziej słuszny powrót do albumów o czasie trwania zbliżonym do czasu trwania czarnej płyty długogrającej) Panowie czarują słuchacza w następujących kompozycjach:

"Connected", "The Third Wish", "Konwikt", "Dreamer's Dream", "Little Ikon", "Piazza", "Trondheim - Sopot - Copenhagen" oraz "Four Islands".

Słuchając albumu, jak najbardziej trafnym i naturalnym wydaje się jego tytuł, sugerujący niesłychanie piękną sieć połączeń, jakie muzycy tworzą nie zważając na jakiekolwiek podziały i odległości. "Connected" to przede wszystkim niebanalne połączenie ciepła, powabu i charakterystycznego czaru (czy nawet - romantyzmu) słowiańskiej duszy lidera z krystaliczną czystością, orzeźwiającym chłodem i perfekcją charakteryzującą skandynawską scenę muzyki improwizowanej. Tytułowy utwór, otwierający płytę, zachwyca zjawiskowym połączeniem wirtuozerskich wypowiedzi malowniczej gitary, zawieszającej w przestrzeni wiele znaków zapytania, z podejmującym z nimi uroczą polemikę saksofonem Jakoba, który w czarujący sposób odpowiada na nie wszystkie, stawiając nowe znaki na wspólnej drodze instrumentów połączonych z sobą nierozerwalną siecią porozumienia najwyższej próby. Cudowną scenę dla swobodnych wypowiedzi solistów buduje doskonale dobrana sekcja rytmiczna, charakteryzująca się znakomitym wyczuciem i zrozumieniem myśli przewodniej autora kompozycji. Zachwycające podróże po świecie emocji, marzeń i pragnień wypowiadanych wybornymi dźwiękami przeplatane są utworami o różnym tempie i różnych odsłonach geniuszu. Po wprowadzającym utworze nadchodzi więc pora refleksji, zadumy, jakie otrzymujemy sączącym się leniwie w cudownych perełkach krystalicznych dźwięków "The Third Wish". Utwór ten to ujmujące piękno cudownie gładkiej powierzchni urokliwego, tajemniczego stawu, w którego krysztale odbijają się wszelkie najbardziej skrywane marzenia. Smutna, lecz jakże urocza opowieść wypełnionego po brzegi emocjami saksofonu Jakoba przechodzi nagle w delikatne, pełne niespotykanego ciepła wiersze szeptane bajeczną gitarą, płynące lekko w oparach magii wzbudzanej przez szamańską perkusję, utrzymywanych w ryzach za sprawą solidnego strażnika dźwięków - kontrabasu. Wytwornym tańcem melodyjności, ciepła i romantyzmu gitary z krystalicznym chłodem instrumentów skandynawskich muzyków w zapadającym łatwo w ucho utworze trzecim przechodzimy do jednej z najpiękniejszych kompozycji albumu, jakim jest "Dreamer's Dream". To utwór z pewnością wiele mówiący o kompozytorze, który nie byłby w stanie napisać tak delikatnych, pełnych czułości i piękna dźwięków nie dysponując niesamowitą wrażliwością duszy. Wspaniała linia kontrabasu roztaczającego ochronny parasol nad kruchością i subtelnością saksofonu Dinesena ucieka dyskretnie w kąt, kiedy na scenie pojawia się niespotykana delikatność gitarowych dźwięków, dla odmiany okraszana gwiezdnym pyłem szelestu mistrzowskiej perkusji.

Największą dźwiękową mozaiką, mieniącą się barwami wszelkich zaangażowanych instrumentów zdaje się być malownicza, zaczepna kompozycja "Little Ikon", prowadząca zagadkowym, pełnym przygód i niespotykanych skarbów - napotykanych niby przypadkiem - szlakiem wprost do kolejnej wyśmienitej ballady zatytułowanej "Piazza". Cudowna głębia ukryta przewrotnie w pozornej prostocie uczy pokory w spoglądaniu na świat, prowokując do bardziej uważnego spojrzenia na całą otaczającą nas rzeczywistość, która tak często lubi ukrywać największy skarb w najmniej nieraz spodziewanym miejscu i czasie. Nieopisanie piękny sposób łączenia dźwięków wypływających ze zgromadzonych na jednej scenie instrumentów sprawia, iż odbiorca staje nagle, oczarowany, w pełnej świadomości obcowania z muzyką światowej klasy, tą z najwyższej półki. Album powoli dobiega końca, wybudzając odbiorcę z błogiego letargu (czy raczej - nieskrępowanych podróży po idealnym świecie nadzwyczajnych marzeń tworzonym przed nim, dla niego, dźwiękami...) fantastycznym utworem "Trondheim - Sopot - Copenhagen", prowadzącym bezpiecznie, w poczuciu całkowitego spełnienia i swoistego odrodzenia po relaksującej kąpieli w nieskazitelnej czystości dźwiękach ku zamykającej płytę opowieści z pogranicza jawy i snu, noszącej tytuł "Four Islands".

Co tu dużo opowiadać - "Connected" to - mimo pozornie prostych, nieskomplikowanych melodii oplecionych doskonałością genialnych wprost improwizacji - cudownie ambitne, wspaniale przemyślane i skonstruowane dzieło, jakiemu nie sposób się oprzeć. Poezja dźwiękiem malowana...


 Marta Ratajczak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz