sobota, 28 listopada 2015

Andrzej Józefów, Adam Żuchowski, Luis Mora Matus: Threeism (Syntactica,2015)





Threeism to projekt powstały z inicjatywy trójmiejskiego gitarzysty, Andrzeja Józefowa, który do pracy przy swojej wizji twórczej zaangażował kontrabasistę - Adama Żuchowskiego oraz perkusistę - Luisa Mora Matusa. Osobowości te, co w doskonały sposób odczytać można na albumie jaki ukazał się w sierpniu 2015 roku, nie tylko znakomicie odczytały zamysł lidera, ale też wniosły swój własny, indywidualny sposób postrzegania muzyki jako formy wyrazu tego wszystkiego, co stanowi o naszej własnej emocjonalności. 

Album zawiera dziesięć utworów, w większości stanowiących autorskie kompozycje Andrzeja Józefowa; wyjątek stanowi "A Rite of Passage", utwór autorstwa całego tria, oraz "Black Narcissus" (Joe Henderson) i "Improvisation on a Theme by Scriabine" (Alexandre Tansman).

Threeism to album głęboko kontemplacyjny, w którym nieprzypadkowa kolejność utworów ma zadanie otworzyć wrota opowieści, w którą muzycy zamierzają wciągnąć słuchacza. Ujmującym, wspaniałym utworem jest otwierający płytę "Beginnig", w którym nie mogę odżałować jedynie tego, iż trwa on tak krótko... Tak naprawdę, za każdym razem, gdy utwór ten kończy się, w niesprawiedliwy trochę sposób oceniam początek kolejnego, "Take Off", myślami wciąż jeszcze tkwiąc przy delikatności i kruchości oraz tajemniczości jego poprzednika. "Take Off" tymczasem roztacza coraz szersze kręgi wyobraźni, szykując ją do odlotu w prawdziwy kosmos. Szczególną uwagę przykuwa tutaj wspaniała perkusja, która rytmicznym, szamańskim niemal brzmieniem, podnosi kurtynę dla światów daleko poza doświadczaną na co dzień rzeczywistością. Następujący po nim "A Rite od Passage" stanowi natomiast niezaprzeczalny cel podróży, do jakiej muzycy przygotowywali nas od początku płyty; albo przynajmniej - fantastyczny "punkt widokowy", ustawiony w niebywale pięknym miejscu. Gitara lidera, która zdążyła już zaprezentować się w pełnej krasie, snuje niezwykle barwną opowieść , którą ubarwia niezwykłe ciepło kontrabasu, przy orzeźwiającym perkusyjnym zefirze. Krajobraz ten, z niejakim jednak smutkiem, nostalgią i zapatrzeniem w jeden, jedyny, najważniejszy punkt, rozpościerany jest dalej wariacją Alexandre Tasmana. Delikatność gitary, przywołującej na myśl kryształowe łzy spływające po napiętych do granic wytrzymałości strunach w zadziwiający sposób prowadzi swojego rodzaju dyskusję z zachwycającym kontrabasem Adama Żuchowskiego. Z nastroju zadumania wyprowadza nas jednak zręcznie interpretacja "Black Narcissus" Joe Hendersona, która - pozostawiając bajkowy klimat, podrywa jednak do radosnych fajerwerków myśli ku najostrzejszym promieniom słonecznym. 

Szóstym utworem na płycie jest "Apnea", - wspaniale rozbudowana kompozycja o zaskakującej głębi i tajemniczości, w której ponad kominkowym ciepłem sekcji rytmicznej rozpościera się delikatny płomień rwącej się ku życiu i wolności gitary Andrzeja Józefowa. Nowe, orzeźwiające brzmienie, oblewające odbiorcę cudownym chłodem morskiej bryzy pojawia się w kompozycji "Bounce With Iguana" - utworze rytmicznym, być może nawet lekko transowym. Tu najwyraźniej chyba zaznaczona jest muzyczna "polemika" pomiędzy dźwiękami płynącymi z gitary, a odpowiadającej na jej "zaczepki" sekcją rytmiczną. Całość jednak układa się w zabawną i ciekawą opowiastkę, pobudzającą wyobraźnię i nakłaniającą do zwrócenia oczu w odmiennym kierunku. "There is Still a Place" wprowadza nas jednak na nowo w kontemplacyjny nastrój, otwierając naszą wrażliwość na magię płynącą dźwiękami poprzez najlepszy rodzaj improwizacji. Opowieść z tych, które - snują się same... Piękno, tęsknota ku doskonałości, - taka... zimowa opowieść, od której od razu robi się o wiele cieplej. Zdecydowanie głębiej do magicznego worka improwizacji panowie sięgają w przedostatnim utworze na płycie - "Wildlife Elements", który bezsprzecznie ukazuje freejazzowe oblicze Treeismu. Na zakończenie jednak płyty na nowo pojawia się subtelność i ciepło, płynące pięknym, czystym strumieniem zostawiającym w sercu odbiorców coś na zawsze. Tym zakończeniem jest wspaniała, senna kompozycja lidera: "This Must Be The Place".

Album ten ukazuje niezwykłość porozumienia i wspólnych dążeń pomiędzy trojgiem muzyków, porywając słuchacza w rejony jazzu o różnorodnych obliczach - nierzadko mamy do czynienia z improwizacjami, niekiedy - silnie rozbudowanymi; zdarzają się również cudne elementy nawiązujące do klasyki, przede wszystkim jednak jest to piękna, refleksyjna opowieść, której słuchanie stanowi prawdziwą przyjemność. Zdecydowanie polecam.

Marta Ratajczak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz