wtorek, 26 grudnia 2017

Allan Holdsworth: Wardenclyffe Tower (Restless Records, 1992/ RE, RM:GEN, 2014)




Przed niemalże trzydziestoma laty genialny brytyjski kompozytor i wirtuoz gitary, Allan Holdsworth, opublikował album, który wówczas  - nie wiedzieć czemu - nie zebrał najlepszych opinii krytyków muzycznych. Dziś, kiedy trzymam w ręku to arcydzieło będące kwintesencją tego wszystkiego, czego oczekiwać można od najbardziej ambitnych i zaawansowanych muzycznych wypowiedzi mistrzów, odpowiedź nasuwa się sama - prawdopodobnie, niczym Nikola Tesla, któremu ów album został zadedykowany, Holdsworth wyraźnie wyprzedził czasy, w których przyszło mu stąpać po tej ziemi...

Inną sprawę stanowi fakt, że album, który w me ręce trafił, nie jest tym z roku 1992, a fantastyczną japońską repliką wydawnictwa LP (Gen, 2014), z masteringiem Chrisa Bellmana (2007), ze zmienioną okładką i szatą graficzną (fantastyczne dzieło Leonardo Pavkovica!), z dźwiękiem w jakości SHM. Wciąż jednak zagadką pozostaje dla mnie fakt, iż w odkopanych sprzed lat recenzjach "Wardenclyffe Tower" jedynym utworem z tego albumu wartym - w tamtejszych ocenach - uwagi jest ... jedyny, który mi osobiście totalnie nie pasuje do całości, stanowiąc dla mnie jednocześnie jedyny słaby punkt wydawnictwa!


Na album składa się osiem kompozycji:

"5 to 10", "Sphere of Innocence", "Wardenclyffe Tower", "Dodgy Boat", "Zarabeth", "Against the Clock", "Questions", "Oneiric Moor",

z czego zdecydowana większość wypłynęła spod pióra Holdswortha. Wyjątek stanowi "Against the Clock" (Holdsworth & Naomi Star) oraz następująca po niej "Questions" (Chad Wackerman). Japońska reedycja z 2014 roku uzupełniona została również o trzy dodatkowe nagrania autorstwa Holdswortha: 

"Tokyo Dream", "The Unmerry Go Rund, Part 3" oraz "The Unmerry Go Round, Part 4".

Skład, jaki usłyszymy na płycie, to, obok samego Mistrza przy gitarach,: Jimmy Johnson - gitara basowa (z wyjątkiem utworu 9), Steve Hunt - instrumenty klawiszowe (1, 4, 5), Gary Husband - perkusja (2, 4) i instrumenty klawiszowe (3), Chad Wackerman - perkusja (1, 3, 5, 7, 9, 10, 11), Naomi Star - wokal (6), Vinnie Colaiuta - perkusja (6), Gordon Beck - instrumenty klawiszowe (9, 10, 11).


Album, jak wspomniałam, w całości dedykowany jest serbskiemu geniuszowi, Nikoli Tesli - który - niezrozumiany przez świat mu współczesny, stał się wyrzutkiem, "szalonym naukowcem", obwieszczającym światu coraz bardziej fantastyczne i niewiarygodne pomysły, którego teorie mieszały rzeczywistość z fantastyką w sposób dla jednych niedopuszczalny, a dla innych wizjonerski. Symbolem i wielkim pomnikiem dla jego geniuszu stała się Wieża Tesli, Wardenclyffe Tower (Long Island, New York), mająca dowieść nieprawdopodobnej mocy sprawczej i  możliwości elektryczności. Allan Holdsworth za punkt honoru powziął sobie, by dowieść słuszności wizjonerskich tez serbskiego naukowca. Uprzedzam z góry - dotąd nie poznałam bardziej "elektryzującego" albumu z gatunku jazz fusion... !!!

Z wielką pewnością siebie kompozytor otwiera album jednym szybkim szarpnięciem kurtyny, bez owijania w bawełnę i delikatnych wprowadzeń - tu nie ma czasu i miejsca na  sentymenty, są rzeczy wielkie, wywołujące najbardziej elektryzujące dreszcze, o których trzeba krzyczeć, wołać i obwieszczać światu, nie bacząc na grunt pod nogami, bez uprzedniego sprawdzenia stanu gotowości! Wspaniałe uderzenie iskrzących instrumentów naraz podrywa wyobraźnię, wrzucając ją od razu z pierwszą prędkością kosmiczną na dotąd nieznane orbity z silnym elektromagnetycznym polem! Dopiero drugi utwór przynosi swoisty spokój, pozwala rozejrzeć się w nowej rzeczywistości, odnaleźć własne miejsce, z którego z młodzieńczą pasją i fascynacją odkrywać można fundamenty świata. To "Sphere of Innocence", której niesamowity koloryt dźwięków rozbija duszę na miliony drobinek, uwrażliwiając każdy z osobna i pozwalając odbiorcy na obserwację ich swobodnego tańca przez kalejdoskop muzycznych czarów. To bezgraniczne piękno niosące spokój w zupełnie innym, nieznanym wymiarze rzeczywistości, o jakiej śnić nie śmieliśmy, prowadzi wprost do kompozycji tytułowej, będącej jednym z najpiękniejszych punktów albumu. Nie wiem i nie chcę wiedzieć jak zrobił to Holdsworth, ale początek "Wanderclyffe Tower" naprawdę przenika odbiorcę, niczym zbłąkane ładunki elektryczne o wielkiej mocy przepuszczone przez niegotowe na nie ciało, reanimując duszę i wzywając do życia na całkiem nowym poziomie rzeczywistości. Poza motywem głównym i głównym przesłaniem, kompozycja jest przesycona niemalże niedostrzegalnymi skarbami, których blaski wzbudzają w odbiorcy kolejne emocje bądź stan umysłu, tworząc piękny nieład. Moc i potęga, wrażenie obcowania z siłą nieskończoną, która przemawia także szalenie dosadnie oraz obrazowo na zakończenie utworu. Tak fantastycznie i .... monumentalnie, że gdy na moment cichnie wszystko, na koniec utworu, pozostawiając nas na ułamki sekund w ciszy absolutnej - to, gdy zaczyna się lekki (w odniesieniu do swego poprzednika) "Dodgy Boat" - zawsze, naprawdę zawsze, choć album znam dobrze - na dźwięk pierwszego uderzenia pałeczki perkusyjnej - za każdym razem tak samo podskoczę z przerażenia! Fascynujące improwizacje wirtuoza gitary wkrótce jednak i ten, początkowo lekki w odbiorze utwór, o którego łagodność i jasność przekazu stara się sekcja rytmiczna, przemieniają szybko w elektryzującą jazdę bez trzymanki! Cudowne zakończenie... A potem - najpiękniejszy kawałek na płycie: "Zarabeth" - cudownie tęskne i silne w przekazie odniesienie do postaci ze Star Treka ("All Our Yesterdays"), zostawiające bezbrzeżny smutek i bezgraniczną tęsknotę sięgającą samego dna serca. Tu rodzi się ostateczna pewność - Holdsworth naprawdę potrafi swoimi magicznymi sztuczkami sięgnąć w głąb odbiorcy i wycisnąć z niego wszelkie emocje, tęsknoty, obudzić do życia, porazić, ukłuć, chwycić - i wydobyć... piękno! Album cudownie "męczy", zmuszając do uczestniczenia w najwyższym stanie gotowości i zostawiając po sobie poczucie największego szczęścia! Jedynym słabszym punktem, w mojej ocenie, jest następujący po "Zarabeth" utwór "Against the Clock", napisany przez Mistrza wraz z Naomi Star, którą w nim usłyszymy. Jakoś... mimo najszczerszych chęci, nie potrafię zaakceptować jej głosu, który przyjmuję jako ... zakłócenie w odbiorze tego, co tak doskonale próbują przekazać w tym czasie instrumenty... Kompozycja - według mnie - nie tyle może zupełnie niepotrzebna, co właśnie zakłócająca wcześniejsze "wyższe loty" mało wnoszącym, a raczej - rozpraszającym wokalem - nic bowiem nie znajduję do zarzucenia momentom instrumentalnym, gdy Naomi milknie... Przedostatnim utworem programowym płyty wracamy z powrotem na tą wspaniałą orbitę, nie odczuwając nawet zmiany kompozytorskiego pióra (wspaniałe dzieło znakomitego perkusisty, Wackermana!). Przepiękne i fascynujące, acz - wzbudzające silne uczucie niepokoju dzieło - mieć musi równie mocne zakończenie. "Oneiric Moor" - mówi wszystko... Pełen ułudy i nieprzekonujący spokój płynący gdzieś między potężną wichurą roziskrzonych marzeń w tej miniaturce uczynić potrafi niemałe spustoszenie... Co za maestria, piękno, co za geniusz!!!

Przyznać należy także złoty medal bonusom dołączonym do posiadanego przeze mnie wydania - tak, jak zazwyczaj, w wszelkich wydawnictwach zwykłam programować odtwarzacz, by każdorazowo pomijały wszelkie dodatki - tak tu: zachwycają! Po tej absolutnej zagładzie i "miazdze", jaką wnosi cudowny "Oneiric Moor", pierwszy z bonusów "wprasza się" tak gładko, jak gdyby od zawsze stanowić miał ciąg dalszy, świetne rozwinięcie i zaproszenie do dalszej podróży! Klimat zmieniają nieco następujące po nim dwie części "The Unmerry Go Rund", dodając baśniowości, a elektryzujące wcześniej pole, napawające tak fascynacją, jak przerażeniem i lękiem - zamieniając na łagodne, przepełnione wdziękiem podróże z dobrym wiatrem.

Album genialny w swojej dojrzałości, w czytelnym przekazie świadczącym o bezgranicznym oddaniu i pasji lidera i kompozytora. I taka myśl nachodzi na koniec, rodząc się z podziwu - że, skoro Holdsworth był w stanie zabrać tak niedoświadczone muzycznie dusze w tak piękne, zrozumiałe, cudne podróże po światach badanych przez siebie z oddaniem - skoro potrafił tak wiele pokazać, uzmysłowić i oczarować tak wielce - cóż ON musiał zobaczyć, co odkryć, co... przeżyć!

Oczarowana totalnie, dziś, w odniesieniu do tego wszystkiego, co nam pokazał Holdsworth mistrzowskim dziełem, zacytować pragnę wielkie słowa Tesli, którym poświęcono miejsce na pięknie wydanym albumie:


"Electric power is everywhere present in unlimited quantities and can drive the world's machinery without the need of coal, oil, gas, or any other of the common fuels." /Nikola Tesla/


Marta Ratajczak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz