wtorek, 4 grudnia 2018

Colin Bass: Blue Note Poznań, 02.12.2018. Relacja z koncertu




02.12.2018 w poznańskim klubie Blue Note odbył się koncert związanego przez lata z legendarnym zespołem Camel basisty i wokalisty - Colina Bassa. Pretekstem do koncertu była dwudziesta rocznica wydanego w Polsce przez Oskar albumu solowego Bassa - "An Outcast of the Islands", który w tym roku ukazał się na winylowej płycie.

Tym razem, po dwudziestu latach, Artysta powrócił do Polski już nie z zespołem, który pozyskał w naszym kraju dwie dekady temu, ale z supportującym przed nim Amarokiem.


Nim jednak Amarok wkroczył na scenę, w pierwszej kolejności wystąpił najbardziej przeze mnie oczekiwany support w postaci zespołu Walfad - a to z uwagi na niedawno opublikowany przez zespół album "Colloids" (o którym niebawem napiszę osobny wpis), którym zdążyłam zachwycić się na kilka dni przed koncertem. Walfad, jak się okazuje, to młode oblicze polskiego artrocka, z wielką godnością piastujący potęgę tego, co można zaoferować w najlepszej odsłonie rocka progresywnego. Znajdziemy tutaj nie tylko piękne linie melodyczne, siłę przekazu emocji za sprawą instrumentów czy też świetne, ambitne teksty, których naprawdę chce się wysłuchać, lecz także wspaniałe rozwiązania i piękne improwizacje. Z wielka radością wybrałam się więc wysłuchać zespołu na żywo i - chociaż koncert, z racji charakteru supportu, był skrócony i zwięzły, a akustyka sali - powalić nie mogła - po koncercie zdecydowanie stałam się jeszcze większą fanką Walfadu!

Po krótkiej przerwie technicznej, podczas której - w poszukiwaniu lepszej akustyki - udałam się na sam środek sali - na scenie zjawiła się grupa Amarok. To zespół nawiązujący nazwą do kultowego albumu Mike'a Oldfielda, jak okazuje się - nie przypadkowo. Tak naprawdę, inspiracji muzycznych grupy można by nawet dopatrywać się także w stylistyce Pink Floyd. Grupa, w porównaniu do Walfadu, dysponowała bardziej rozbudowanym składem instrumentalnym, stosując świetne, nowatorskie chwyty - jednakże, jeśli miałabym porównywać występy - mnie osobiście zdecydowanie bardziej urzekł Walfad. Mimo, że podczas pierwszego koncertu stałam przy scenie - nadmierna głośność nie przeszkadzała tak, jak w przypadku drugiego z zespołów, którego słuchałam z ... samego końca sali. W obu przypadkach jednak koncerty uważam za udane - a jeszcze bardziej udanymi mogłyby być, gdybyśmy mieli większe szczęście do realizacji dźwięku...

Do ostatniego z utworów Amarok zaprosił na scenę Colina Bassa - i tu emocje okazały się zwyciężać wszelkie fizyczne niedogodności - była potęga! Do tego stopnia, że na kolejny - najważniejszy tego wieczoru koncert - powróciłam do przodu.

Amarok - zespół grający świetne kompozycje, z dużym zaangażowaniem przedstawiający piękne show na scenie podczas własnego koncertu, w przypadku występu z Colinem Bassem jednak nie sprawdził się aż tak doskonale, jak by się można tego spodziewać. Zresztą - na pewno usiłowali, cóż jednak mogli muzycy poczynić, kiedy rozbudowanych instrumentów klawiszowych nie było słychać praktycznie wcale, aż do kilku ostatnich utworów na bis... Perkusjonalia, z równym zaangażowaniem usiłowały przedrzeć się do naszych uszu, jednakże również wobec nich akustyk okazał się zbyt surowy. Wielka szkoda... Sprzężenia basu były kolejną słabą stroną występu, jednakże realizacja dźwięku sięgnęła zenitu w momencie zaproszenia na scenę Jacka Zasady po raz drugi (po tym, jak zaczarował publiczność fletami występując gościnnie w "Goodbye to Albion") - niestety, zagubione flety udało nam się usłyszeć dopiero może w połowie utworu, kiedy już nawet mikrofon muzyka, wyrażając swoją bezradność, po prostu... opadł, zwieszając się smutno na kablu.

Mimo problemów z nagłośnieniem, cieszę się bardzo, że w wydarzeniu uczestniczyłam. Wspaniałym było spoglądać na legendarną postać, słuchać jego opowieści z nawiązaniami do wspomnień naszego kraju i miasta; wspaniałym było móc "oddychać" tym klimatem i wzruszać się na dźwięki doskonale znanej i ukochanej muzyki. Rozczarowało mnie jednak brzmienie, zwłaszcza pięknego "Burning Bridges", które na żywo było prawie nie do rozpoznania. 

Po koncercie rozczarowania jednak szybko się ulotniły za sprawą pięknego spotkania z samym Colinem Bassem, z którym udało się zamienić całkiem sporo słów oraz uzyskać pamiątkowe autografy.



Dziś cały wieczór wspominam wspaniale, pełna przepięknych emocji. A najjaśniejsze dla mnie chwile koncertu to momenty, kiedy scenę rozjaśniały dźwięki fletu Zasady, nadające całości powagi i potęgi, pozwalające uwierzyć, że wszystko to dzieje się naprawdę i że to TEN, PRAWDZIWY Colin Bass.

Marta Ratajczak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz