Podchodząc do tematu twórczości wielkich osobowości sceny artystycznej, zawsze napotykam pewien dylemat, zawsze jednak - rozstrzygany przeze mnie w jednakowy sposób: Czy, pisząc przydługie wstępy, przybliżać czytelnikom postać osoby, o której dokonaniach można by książki pisać, czy też, przymykając oko na wszelkie zasługi i peany, jakie by można w takiej rozprawie wznosić w przestworza, skupić się całkiem na omawianym dziele? Jak zawsze: stawiam na to drugie. Tym samym, z całym podziwem i wielkim szacunkiem dla zasłużonej na wielu polach postaci Janusza "Yaniny" Iwańskiego, wielkiego gitarzysty i kompozytora, współzałożyciela i członka cudownej grupy Tie Break - dziś zaglądamy do jego tomiku wierszy.
A skupiać się, jest, doprawdy na czym. Podążając bowiem za uniesieniem, jakie zapewnił mi (i nieskończenie zapewnia) genialny Tie Break, tym razem postanowiłam przyjrzeć się bliżej znakomitemu gitarzyście i kompozytorowi. A, jako że uważam, że prawdziwie pięknej muzyki nie może tworzyć ktoś, kto nie ma równie wspaniałego ducha, z wielką radością urządziłam sobie polowanie na "białego kruka", dziś dostępnego jedynie (niestety) na rynku wtórnym - wiersze "Yaniny"!
"Sukienki i warkocze" wydany w 1991 roku przez Belina Art, to fantastyczny zbiór poezji Janusza "Yaniny" Iwańskiego, ukazujący przeróżne oblicza i stany ducha Artysty, każdorazowo jednak dający pewność co do jego niezwykle wrażliwej duszy artystycznej, potrafiącej operować półcieniami i czarem ulotności lewitować w przestrzeniach między naszymi myślami.
Podobnie, jak wypogadzająca właśnie mój wieczór płyta "Yanina Free Wave" (2011), która dotarła do mnie wraz z tomikiem wierszy, "Sukienki i warkocze" oprawione zostały w białą, twardą okładkę. Być może, w ferworze wywołanym zdobyciem upragnionej rzeczy i bezwstydną przyjemnością, jaką czerpię z faktu z nią obcowania poniosło mnie nieco w osądach, ale lubię sobie wyobrażać, że nie przypadkowym jest sposób wydania tych wierszy - że biała oprawa graficzna symbolizuje pogląd tabula rasa, a niniejszy zbiór poezji, którą Autor dla nas z siebie wydobywa, pozwala mu jednocześnie na zapisanie wiecznym piórem kart swojej duszy.
W kwestii faktów - należy zaznaczyć, koniecznie, iż książka ta oprawiona została znakomitymi fotografiami autorstwa Wojciecha Prażmowskiego. Tyle, w zasadzie, o faktach - reszta to emocje, oczarowanie i bujanie w cudnej krainie czarów, uplecionej z przeźroczystych nici babiego lata. Wiersze te bowiem, choć w moim odczuciu można podzielić na 3 kategorie, w każdej odsłonie ukazują zjawiskową wręcz lekkość słowa i ducha Poety. Co do wspomnianego podziału - znajdziemy tu zarówno wiersze rytmicznie wpisujące się w kanon poezji śpiewanej, których konstrukcja siłą rzeczy narzuca pewnie schemat operowania emocjami, jak i utwory poetyckie mówiące o rzeczach ważnych i wielkich, z głową wysoko w chmurach, lecz jednocześnie - stopami mocno tkwiącymi na ziemi. Jest jednak i trzecia, najdoskonalsza, według mnie grupa poezji, najcudowniejsza: totalnie zmysłowa, obezwładniająca i wywołująca ten sam stan rodzaj emocji co "Erotyk" SBB, czyli - słowo ciałem się staje... I właśnie takim trzęsieniem ziemi tomik się rozpoczyna, fundując, na początek, wiersz, który ujął mnie i oczarował najbardziej.
Wszystkie, bez wyjątku, wiersze "Yaniny" charakteryzuje pewien niezwykły czar ulotności, zazwyczaj wiązanej z czasem niewinnej młodości; a delikatność słowa Poety potrafi pieścić zmysły, nie szczędząc czułości w jasnych odcieniach pasteli wszelakich. Ot, taka akwarela wspomnień, efemeryzm marzeń, bez żalu, czerni, wyraźnych konturów. Bez przejaskrawienia, bez zbędnych dopowiedzeń, oraz - bez ciężaru, który jest wrogiem numer jeden eteryczności poezji Yaniny. Wszystko rozgrywa się w duchowej sferze i - chociaż nierzadko Autor odwołuje się do konkretnych wspomnień, wydarzeń czy wyobrażeń - lotność jego pióra pozwala oderwać piękno słowa od twardej skorupy ziemi.
Co cenię i uwielbiam w wybitnej poezji - charakterystyczny jest tu bogaty zasób słów, z cudowną lekkością przez Poetę używanych. Mimo, iż tematyka krąży raczej wokół jednej, choć dość szerokiej, sfery stanu ducha - nie ma ciężaru powtórzeń, taplania się w tej samej słownej zawartości. Odnoszę wręcz wrażenie, jakby Autor posiadał słów tych miliony i na wyciągnięcie ręki, niczym bogacz wielki, sięgał, od niechcenia jakby, po każde kolejne, któremu da skrzydła, nauczy latać jednym tylko tchnieniem, wypuści z gniazda - i zaraz po następne sięga.
Cudowna nibylandia, z najdelikatniejszych nici Poety utkana, w moim odczuciu jest czarowną, kongenialną parafrazą tego, co Artysta zwykł przekazywać w swojej wspaniałej muzyce, uderzającej szczerością, pięknymi liniami i melodią niosącą na granicę światów. Mało tego - już teraz wiem, że nakarmiona duchowo wierszami "Yaniny", w zupełnie inny sposób spojrzę na muzykę, w każdej jednej odsłonie, będącej jego dziełem.
Kończąc, powracam do mojego wieczoru z poezją i muzyką, w których:
"(...)
pachnące kwiaty w ogrodzie,
kuszenie wieczorne,niewinne spojrzenia
(...)nawet ukradkiempromieniującetęsknoty oczuza tym co nieznane
(...)"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz