niedziela, 7 grudnia 2014

Greg Wards Fitted Shards: South Side Story (19/8 Records, 2010)





Bardzo często muzyczne wydarzenia o charakterze festiwali przygotowane są w taki sposób, by danie główne zostawić na finał. Tegoroczny festiwal Made in Chicago, poza cudownym koncertem specjalnym z udziałem Lee Konitza (i wspaniałego, młodego pianisty - Dana Tepfera), rozpoczął się koncertem - jak zwiastowały zdjęcia w programie - kwartetu składającego się z czterech młodych chłopaków. Przyznam więc, z zażenowaniem, że koncert ten traktowałam z - jakże niesłusznym, jak miało się okazać! - założeniem, że będzie stanowił jedynie rozgrzewkę, pewnego rodzaju wprowadzenie w klimat. Uwielbiam mylić się w takich kwestiach... Bowiem otwierający tegoroczny Festiwal koncert grupy Greg Ward's Fitted Shards po prostu z miejsca oczarował mnie, przenosząc w zupełnie inne światy, dając dawkę tak doskonale niezwykłej muzyki i emocji, że całkowicie przyćmił wszystkie następne występy wspaniałych przecież wykonawców z Chicago. Tuż po koncercie otrzymałam w prezencie od Męża wspaniały album formacji, na którym udało mi się również pozyskać autografy całej czwórki niezwykłych instrumentalistów. I o tym właśnie albumie dziś chciałabym słów kilka nakreślić w tym moim małym muzycznym pamiętniku.

Greg Ward's Fitted Shards to formacja, w której skład wchodzą: saksofonista altowy, lider i kompozytor: Greg Ward; pianista, na płycie pojawiający się również przy instrumentach klawiszowych i syntezatorze - Rob Clearfield; kontrabasista i gitarzysta basowy - Jeff Greene oraz perkusista i perkusjonalista - Quin Kirchner. Słuchając nagrań z roku 2010, trudno wyobrazić sobie, iż jest to debiutancki album, tak zresztą młodego wiekiem składu...

Płytę wypełnia dziewięć utworów, ułożonych w przemyślany sposób: "Segue", "All In", "Castle of Ice", "Step Forward", "Instructions", "South Side Story", "Like Mozart", "University of Opportunity" oraz "Fitted Shards".

Nie lada kłopot miałby ten, kto próbowałby zaszufladkować prezentowaną przez Fitted Shards muzykę, zamykając ją w szufladce z jedną konkretną nazwą gatunku. Jak bowiem pisze sam kompozytor, album ten składa się z maleńkich kawałków jego samego, z własnych emocji, uczuć; maleńkich historii tworzących jego życie. Ot, takie pełne zaufania uchylenie okienka do swojej duszy, pozwalające na szersze otwarcie czy wreszcie dostanie się przez nie do samego środka bardziej uważnym i wrażliwym odbiorcom. A, zapewniam, jest tam co podziwiać... Mało tego - podejmując wyzwanie saksofonisty, zbliżając się do tego uchylonego okienka otoczonego piękną, drewnianą ramą, której łuszczące się kawałki farby układają się w niespotykanie piękny, kuszący wzór, można się zdziwić, kiedy w odbiciu krystalicznie czystej szyby ujrzymy ... siebie samego. I pozwolimy, aby wędrówka przygotowanym przez zespół szlakiem, stała się pełną radości, uniesień i przygód wędrówką po własnych marzeniach i snach.

Otwierająca płytę miniaturka "Segue" stanowi pewnego rodzaju wielowątkowe intro, mające za zadanie uzmysłowić słuchaczowi, jak szeroko powinien rozłożyć skrzydła własnej wyobraźni, aby móc w pełni czerpać z zasobów piękna przygotowanego przez muzyków. Tu następuje otwarcie pewnej przestrzeni kosmicznej, o której dotąd nie mieliśmy nawet odwagi śnić; swoista jazz - rockowa eksplozja gwiaździstego piękna. "All In" natomiast to już, od razu, pełna głębia zmysłowych doznań, rozbudzanych z początku mantrycznym saksofonem Warda, wokół którego kolorowe, przejrzyste pejzaże budują perkusjonalia Kirchnera, pełne niezwykle soczystego, egzotycznego wydźwięku. Jest to zdecydowane otwarcie muzycznej wizji kompozytora, o której charakterze zdaje się decydować w dużej mierze gitara basowa Greene'a, kierująca utwór w obszary fusion. W zacieraniu różnicy pomiędzy gatunkiem rock i jazz spore zasługi przypisać należy również syntezatorowi Clearfielda, tworzącemu wspaniałą scenerię dla nieskrępowanych podróży saksofonisty altowego. Cudowne wyciszenie przynosi przepiękny, króciutki utwór "Castle of Ice", płynący dostojnymi, czarno - białymi klawiszami klasycyzującego fortepianu Clearfielda, wokół którego, pod koniec utworu, otwiera się ciepła, magiczna zasłona otulających go dźwięków nasączonego emocjami saksofonu, ciepłego basu oraz cudownych perełek instrumentów perkusyjnych. W tajemniczym nastroju "ciszy przed burzą" przechodzimy do wybuchowej mieszanki tworzącej utwór "Step Forward". Tu następuje niesamowita przeplatanka subtelnego, ciepłego brzmienia z hardrockowymi okrzykami sekcji rytmicznej, a wszystko to tworzy przepiękną układankę pełną ciekawych niespodzianek, - obrazów burzących dotychczasowe postrzeganie rzeczywistości, ukazujących jak wielkie pokłady nieodkrytych jeszcze obszarów wyobraźni drzemią w każdym z nas, czekając na odkrycie. Znów krótszy kawałek - "Instructions" to niebywała okazja do zakochania się w kontrabasie Greene'a, który błyszczy subtelnym, nienachalnym blaskiem, zza przezroczystej kurtyny niezwykle wciągającego dialogu saksofonisty z Clearfieldem. 

"South Side Story" stanowi natomiast pewnego rodzaju moment przełomowy, w którym kompozytor i lider wprowadza nas na kolejny poziom podróży duchowej. Z początku delikatne, szamańskie wręcz dźwięki instrumentów perkusyjnych otwierają drogę dla rodzącego się na naszych oczach subtelnego piękna saksofonu altowego lidera. Wspaniale ciężkie brzmienie instrumentów klawiszowych potęguje nastrój powagi i grozy. Jest to prawdziwie duchowe przeżycie, rodzące się drżeniem serca w rytm wnikającej do niego bajecznej melodii, poruszający i otwierający oczy na inny zupełnie świat, w którym ważne jest to, co mamy w środku, wewnątrz siebie. Co nas buduje i karmi od środka. Poruszająca solówka pianisty daje marzeniom słuchacza ulotny puch, na którym mogą one wzrastać nieustannie, bez ograniczeń czasu i miejsca. Muzykom natomiast otwiera ona w najłagodniejszy sposób drogę do zmiany klimatu oraz możliwość do wyrażenia siebie samych poprzez swój ukochany instrument. Niesłychanie piękną opowieść snuje następnie saksofon Warda, wlewając w duszę zasłuchanego odbiorcy cudowne ciepło, ociekające magią najwyższej próby. "Like Mozart" to natomiast spowolnienie tempa, to niesłychana moc ciepła kontrabasu otulonego pięknem altowej pieśni saksofonu Warda. Spokojnie, wolno płynąca rzeka marzeń, w których wystarczy zaledwie zanurzyć stopę i już przed nami rozkwita świat baśni. Najwspanialsze, najbardziej poruszające w tej kompozycji są dla mnie momenty, kiedy po fascynujących solowych opowieściach zespół na nowo łączy się w jedno, zawsze tym samym, zapadającym w ucho motywem. Nim zasłuchamy się i w pełni oddamy najdłuższej, ostatniej kompozycji na płycie, przed nami jeszcze zaskakujący utwór "University of Opportunity" biegnący równocześnie dwoma różnymi ścieżkami, spotykającymi się w docelowym miejscu by dokonać prawdziwej muzycznej fuzji. Tak docieramy do kończącej płytę kompozycji zatytułowanej "Fitted Shards". Jak czytamy we wkładce do albumu, utwór ten stanowi pewien zbiór "rozbitych, połamanych kawałków" składających się w całości na tego niezwykłego muzyka. Muzyka pełna fantastycznych, uduchowionych improwizacji, w których Artysta podaje nam siebie na tacy, z pełnym zaufaniem ukazując swoją ogromną wrażliwość i bogactwo duszy. Niezwykle poruszający utwór, pełen emocjonujących zwrotów, przenoszący odbiorcę w obszary swoich własnych, najpilniej strzeżonych tajemnic i marzeń, pozwalający śnić je na jawie, wraz ze spełniającymi się marzeniami Muzyków. Wspaniale dopasowany, zgrany zespół młodych chicagowskich instrumentalistów nie tylko nawiązuje głęboką, duchową więź pomiędzy sobą nawzajem, ale pozwala również gotowemu na to odbiorcy, by stał się jednym z kawałków tej bajecznej, pięknej, niepowtarzalnej układanki. Niezwykłe przeżycie, przebogaty świat uczuć, w którym do woli możemy korzystać z nieskończonej gościnności Muzyków. Tak po koncercie, jak i po kolejnym już przesłuchaniu płyty w pełnym skupieniu, zdecydowanie podpisuję cyrograf, oddając duszę we władanie tak doskonałej muzyce, którą - aż trudno uwierzyć - tworzą tak młodzi wiekiem instrumentaliści! Dla mnie - największe odkrycie Festiwalu Made in Chicago, prawdziwa podróż w świat, w którym niesieni promieniem łobuzerskiego księżyca, możemy dotrzeć z naszymi marzeniami absolutnie wszędzie!


Marta Ratajczak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz