sobota, 6 grudnia 2014

Lee Konitz/ Brad Mehldau/ Charlie Haden: Alone Together (Blue Note,1997)





W 1997 roku nakładem wytwórni Blue Note ukazał się album nagrany w niecodziennym dość trio, a mianowicie: saksofon (Lee Konitz), fortepian (Brad Mehldau) oraz kontrabas (Charlie Haden). 


Spis utworów:

1. "Alone Together" (H. Dietz - A. Schwarz)

2. "The Song Is You" (J. Kern - O. Hammerstein)

3. "Cherokee" (Ray Noble)

4. "What Is This Thing Called Love?" ( Cole Porter)

5. "Round Midnight"(Williams - Monk - Hanighen)

6. "You Stepped Out Of A Dream" (N. Brown - G. Kahn)


Świetny, kameralny album płynie dość stonowanym, leniwym niekiedy tempem, prezentując powoli wszelkie drogocenne dary, jakimi Panowie zamierzają oczarować odbiorcę. W otwierającym płytę utworze tytułowym to właśnie najstarszy z całego towarzystwa, legendarny saksofonista przyjmuje na swoje barki słodki ciężar wprowadzenia słuchacza w niecodzienny klimat, w którym samonasycająca się przestrzeń dźwiękowa w żadnym wypadku nie pozwoli nam ani na chwilę odczuć braku tak ważnego przecież w tego rodzaju muzyce instrumentu, jakim jest perkusja. Po gorąco przyjętym przez zebraną podczas dokonywanych nagrań publiczność saksofoniście, światła reflektorów padają na najmłodszego z kolei członka tria, jakim jest pianista składu. Mehldau przedstawia się twardymi, akordowymi uderzeniami w czarno - białe klawisze, którym wtóruje, ukryty w cieniu, niesamowity kontrabasista, którego wspaniały, zapierający dech w piersiach solowy występ słyszymy już po chwili. Tu świat zdaje się powoli rozstępować, ukazując niesamowite, skryte w codziennej szarości barwy, które w jednej chwili wlewają się wprost do serc rozgrzanych ciemnym, cudownie ciepłym powitaniem niedoścignionego Hadena. W obliczu piękna kontrabasowych dźwięków, tak saksofon, jak i fortepian, zdają się nagle zwalniać tempa, oddając się nieposkromionym marzeniom, wzlatując wysoko w górę podmuchami rozgrzanego jeszcze ciepłem ciężkich, grubych strun powietrza. Łagodną lekkością płynie również druga z zawartych na płycie kompozycji, w której instrument solowy Konitza snuje niepowtarzalnie piękne opowieści, biegnące pośród na bieżąco budowanych przez pozostałych członków tria ścieżek. Wspaniały nastrój wyciszenia, skłaniający do całkowitego otwarcia się na szeroki strumień nieujarzmionej mocy piękna muzyki, w którym - w zaciszu i pełnym oddaniu - możemy chłonąć bez końca, z wielką pokorą, wspaniałe dary przenikające do nas ze świata skrytego wewnątrz nas samych, w którym istnieje jedynie dobro i ciepło. Większemu nieco "szaleństwu" pośród dość stonowanych utworów Panowie oddają się w kompozycji "Cherokee", w której zarówno rozgrzany już do czerwoności fortepian, jak i roztańczone, nieposkromione struny kontrabasu Hadena wdają się w cudny taniec, wzbudzając pod swoimi stopami prawdziwą burzę piaskową. Tęskna, nostalgiczna nuta, podkolorowana jednak pogodnym brzmieniem prowokującego fortepianu, powraca w pięknej balladzie Portera "What Is This Thing Called Love?". Wspaniale rozbudowany temat, w który wpleciono fantastyczne improwizacje prowadzi w kierunku dwóch ostatnich utworów na płycie, na których nawet sam dźwięk tytułów - tak bardzo znanych i bliskich sercu - gdzieś w środku pojawia się cudowny dreszczyk emocji... Przy tak niełatwej płycie, płynącej dość wolnym tempem, bez większych niespodzianek oraz uniesień, zaskakująco cudownym momentem zwrotnym jest właśnie utwór "Round Midnight" mieniący się najdelikatniejszymi, najcudniejszymi perełkami przepięknych uczuć, roztaczający swoją baśniowość ciepłem kominka w najchłodniejszą z białych, mroźnych, zimowych nocy. Cudna poezja, niewolna od subtelnego romantyzmu, pozwalającego marzeniom przetrzeć powoli zaspane powieki i ruszyć naprzód, w bezpowrotną drogę ku wiecznemu spełnieniu. I choćby właśnie dla tych kilku pięknych chwil, dla tych najmniejszych, najkrótszych momentów, kiedy zyskujemy całkowitą pewność, że i dla naszych marzeń brama do tego świata została otwarta - warto, naprawdę warto sięgnąć po ten album. Trio żegna się ze słuchaczem pięknym utworem duetu Brown - Kahn pod tytułem "You Stepped Out Of A Dream". Świeżo uwolnione z głębi naszej duszy emocje zyskują nowe obszary do bezkresnego wznoszenia się na cudowne wyżyny, na niedotknięte jeszcze dotąd chmury pełne miękkiego puchu, w którym możemy się tarzać bez końca. Jednakże w sercu, jako niezastąpiony "numer jeden" tego albumu, zapisze się i tak niewątpliwie poprzedzająca pożegnalny utwór melodia "Round Midnight". Mistrzostwo gatunku!

"Alone Together" to album płynący raczej spokojnie, bez większych zwrotów akcji, którego słuchanie wymaga skupienia i wytężonej uwagi. Niełatwa konwencja tria saksofon/ fortepian/ kontrabas może zniechęcić mniej uważnego odbiorcę, jednakże już samo spojrzenie na nazwiska tworzące ów skład powinny rozwiać wszelkie możliwe wątpliwości. Mimo wszystko jednak, słuchaczom - jak ja - zauroczonym baśniowym kontrabasem Charliego Hadena - z całą pewnością polecam jego albumy nagrane w kwartecie West z udziałem kameralnej orkiestry smyczkowej: tam oto można do woli cieszyć się jego niczym nie skrępowaną senną iluminacją... co nie umniejsza, w żadnym wypadku, wartości omawianego albumu. Płytę tria zakupiłam z uwagi na zbliżający się w ramach festiwalu Made in Chicago koncert, podczas którego miałam okazję zobaczyć, wysłuchać oraz poprosić o autograf samego Lee Konitza. 

Marta Ratajczak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz