poniedziałek, 12 stycznia 2015

Genesis: Wind & Wuthering (Charisma Records, 1976)





Strach zacząć pisać... Może na wstępie ewentualnym czytelnikom przypomnę - po raz zresztą kolejny - iż Babskie Ucho to nic więcej, jak po prostu mój własny, prywatny muzyczny pamiętnik. Wpisy te nie stanowią zatem bardziej - czy nawet mniej - rzetelnych recenzji, a jedynie opis uczuć i wrażeń, jakie wywołały u mnie dane albumy czy wydarzenia muzyczne. W tym miejscu więc macham na odchodne ewentualnym fanom grupy Genesis, którzy mogli zajrzeć tu w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji na temat zespołu - legendy. Tyle tytułem wstępu...

Dziś w odtwarzaczu umieściłam niesamowicie wspaniały album Genesis: "Wind & Wuthering"... i tym oto sposobem, nie wiedząc jak i kiedy, otworzył się dla mnie zupełnie nowy rozdział życia, zostawiając w dalekim tyle wszystko, co nie dotyka doskonałości. Płyta wydana została w roku 1976, nagrano ją w składzie: Phil Collins, Steve Hackett, Mike Rutherford i Tony Banks.

Spis utworów:

1. "Eleventh Earl of Mar"

2. "One for the Vine"

3. "Your Own Special Way"

4. "Wot Gorilla?"

5. "All in a Mouse's Night"

6. "Blood on the Rooftops"

7. "'Unquiet slumbers for the Sleepers..."

8. "...in that Quiet Earth'"

9. "Afterglow"


Natychmiast po umieszczeniu w odtwarzaczu, album dosłownie z miejsca porwał mnie w najgłębiej skrywane obszary własnych emocji i wzruszeń, stawiając przed oczyma wszystko to, co stanowi o wartości własnego życia; to wszystko, co kocham najbardziej. Niesamowita wichura, jaką rozpętuje legendarny zespół w samym środku tak dobrze znanej i bezpiecznej dotąd codzienności powoduje, że zaczynamy natychmiast myśleć o tym, co z uniesionych przez huragan cząstek naszego własnego "ja" stanowi dla nas najważniejsze elementy naszego kruchego, tak bardzo ludzkiego życia; - co ponad wszystko należy ratować, wzlatując w górę, na wyżyny swoich własnych mocy i uczuć, by nie utracić tych największych wartości. By nie utracić siebie samego...

Uwodzicielska delikatność i kruchość niczym największej wartości skarb niesione są niezwykłą mocą muzyki ubranej w piękno spoza tego świata. "Wind & Wuthering" dla mnie osobiście stanowi dowód na to, że nie istnieje sztywne pojęcie miejsca ani czasu, a przynajmniej nie mają one szansy na zamykanie kłódką bram do własnych Parków, w których na co dzień układamy skrzętnie skarby chowane przed całym światem. Jak wytłumaczyć bowiem to, iż album powstały na siedem lat przed moimi narodzinami, tak doskonale potrafi opowiedzieć o punkcie, w którym znalazłam się dziś, w tej konkretnej chwili...?

Absolutna doskonałość w subtelnej sztuce mieszania barw i emocji - tak, by pokazać jak najwięcej, unikając jednak zaduszenia lub przerażenia odbiorcy nadmiarem piękna, którego do tej pory nie doświadczył. Niesamowity klimat, wspaniała autentyczność i przekaz tak bardzo uniwersalny, a jednocześnie tak niesamowicie indywidualny w swej niezwykłej delikatności i umiejętności poruszania najwrażliwszych cząstek przestrzeni budujących nasze własne "ja". Pełnia miłości - takiej najczystszej - do świata, jaki sami chcemy tworzyć oraz do tych, którzy podają nam klucz do niego. I jednocześnie ubrana w przepiękne dźwięki pigułka odwagi do podjęcia działań mających na celu pokolorowanie tego swojego prywatnego świata własnymi farbkami, według własnego uznania. Album tak nieopisanie piękny w swej niepodważalnej doskonałości, że powoduje zatrzymanie w miejscu i zastanowienie nad sensem gromadzenia innych wydawnictw, które w połowie nawet nie są w stanie podarować tego, co potrafiła stworzyć grupa Genesis. 

Wszystko, co kocham i co dla mnie ważne, zamknięte w pełnym przestrzeni i wolności albumie, którego okładkę zdobi cudownie jesienne drzewo kuszące swoją doskonałością zza przeźroczystej mgły naszych własnych marzeń. Mgły, którą - kiedy raz już zdecydujemy się przekroczyć - możemy nigdy nie zechcieć wrócić na drugą stronę... Lecz czy to źle...?

Marta Ratajczak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz