sobota, 26 kwietnia 2014

Olo Walicki: Metalla Pretiosa (OWA, 2004)





Tytułem wstępu dotyczącego niniejszego albumu przytoczę słowa samego Autora, Ola Walickiego, w których opowiedział o powstawaniu płyty wraz z jej niebywałą okładką w rozmowie z Jackiem Skolimowskim w dniu 09.03.2014:

"W 2003 roku nagrałem materiał na kwartet dęty blaszany - dwie trąbki, waltornia i puzon oraz trio jazzowe z Mauricem De Martinem i Leszkiem Możdżerem. Zatytułowałem go "Metalla Pretiosa", czyli metale szlachetne. Fascynowały mnie wtedy m.in. płyty z wytwórni Winter & Winter wydawane w pięknych tłoczonych, tekturowych okładkach, więc postanowiłem samemu zaprojektować nietypową oprawę albumu. Pomysł miałem taki, żeby dosłownie połączyć wrażenia brzmieniowe związane z kwartetem dętym, czyli aksamitną delikatność z ostrą metalicznością. Jak to zrobić? W zaprzyjaźnionym warsztacie w Sopocie, który zgrzewał foliowe etui do dokumentów z usztywniającą tekturką w środku, odnalazłem pierwszy trop. Musiałem zamówić w Paryżu dwie bele ze specjalną folią PCV pokrywaną welurem. Potem opracowałem unikatową technikę zgrzewania, żeby między folię a tekturę można było dodatkowo włożyć cienką gąbeczkę, dzięki której okładka mogła być bardziej miękka. Kolejnym etapem było wytłoczenie blaszki z tytułem. Myślałem, że wystarczy wytłoczyć ją w odpowiedniej matrycy i patrycy z cienkiego aluminium, ale okazało się to zbyt drogie i skomplikowane. Tańszy był metalowy odlew, a jedynym dostępnym finansowo sposobem był odlew ze ZNALU. To stop cynku i aluminium, z którego wyrabia się najczęściej medaliki z Maryjką, krzyże z Jezusem i sprzączki do pasków. Warsztat odlewający na gorąco płytki z tego stopu mieścił się w Skierniewicach.
W sumie opracowanie technologii, wyprodukowanie blaszek i welurowego etui trwało ponad dwa miesiące – na koniec musiałem to wszystko własnoręcznie skleić, dokładnie trzy tysiące egzemplarzy. Całe to przedsięwzięcie "parysko-skierniewickie" było długie i skomplikowane, a na koniec prawie nierentowne. Jednak byłem z siebie dumny, że nie odpuściłem."

Kompozycje, jakie znajdujemy na płycie (wszystkie autorstwa Ola Walickiego), noszą nazwy metali szlachetnych. Są to - kolejno: "Plumbum", czyli ołów, "Austin (Platinum)" - platyna, "Aurum", czyli złoto, "Argentum" (srebro), "Radium" (rad)  i "Hydrargyrum", czyli rtęć.

"Metalla Pretiosa" to Olo Walicki sprzed dziesięciu lat, charakteryzujący się jednak niezmiennie pewną cechą sprawiającą, że jego Muzyka nie może przejść bez echa. Pełna szczerości, nie odbiegająca w świat marzeń, tylko ukazująca rzeczywistość taką, jaka jest, jednakże czyniąc to przez pryzmat przepięknej duszy Artysty pełnej ufności, dobra i piękna. Jest to jednocześnie Muzyka, której nie można słuchać ot tak, w tle - zmusza ona do aktywnego uczestniczenia, do przeżywania jej wewnątrz siebie. Z Muzyką pisaną przez Ola lubię eksperymentować na różne sposoby - świadoma tego, jak wielki wpływ na mnie ona wywiera. I tak - w przypadku płyty "Metalla Pretiosa", po przeprowadzeniu na sobie samej kilku doświadczeń podczas słuchania (w tym słuchania jej w wersji bardzo wyciszonej, rzec można - na granicy słyszalności, co powodowało we mnie maksymalne skupienie i pewien rodzaj podniecenia, nastawienia całego organizmu na łakome wyłapywanie każdego najmniejszego dźwięku) doszłam do wniosku, że tej konkretnej płyty najlepiej słucha się w całkowitej ciemności, przy wyłączeniu wszelkich zmysłów i nastawieniu się jedynie na odbiór dźwięków, które po przełamaniu tamy wpływają do nas tak uszami, jak i oczyma czy nawet zmysłem smaku, nie zapominając także o przyjemnych dreszczach na całym ciele, jakie wywołują. 

W otoczeniu ciemności zamykamy oczy dając się ufnie prowadzić Kompozytorowi niczym zaufanemu partnerowi w tańcu. Wędrówkę tą rozpoczynamy ciężkim, płynącym pełnym dostojeństwem instrumentów dętych "Plumbum" z przepięknym solo na kontrabasie, rozgrywającym się gdzieś jakby wewnątrz nas samych. Nie bez znaczenia pozostaje tu fortepian pod wodzą Leszka Możdżera czy wspaniała perkusja, nakreślająca dyskretnie całą otoczkę przestrzeni, w której się wszystko rozgrywa. Łagodnym, tęsknym z lekka lecz jednocześnie pełnym szlachetności fortepianem rozpoczynamy drugi utwór - "Austin (Platinum)". Tu bez wątpienia uzyskujemy wspomnianą przez Ola w wywiadzie miękkość aksamitu, wielce jednak daleką od pastelowej delikatności dzięki wyrazistości uzyskanej za pomocą dyskretnych, aczkolwiek dumnych i dostojnych instrumentów dętych oraz metalicznej perkusji Maurice'a de Martina. Sam kompozytor - kontrabasista pełni tu rolę kojącego zbłąkaną duszę drogowskazu, stanowiącego niezwykle silny filar i kierującego utwór na właściwe tory. Czyste piękno, lśniące olbrzymim, oślepiającym wręcz blaskiem!

"Aurum" jest jednym z najbardziej złożonych utworów, pełnym niesamowitej głębi, urzekającym i ściskającym mocno serce, powodując mnóstwo wzruszeń. W pięknej harmonii tak wielu różnych instrumentów niełatwo się połapać, kto tak naprawdę stoi na pierwszym planie - czy jest to moc niesamowitych instrumentów dętych, generujących potężną dawkę orkiestrowych dźwięków cudnie podanych unisono (?), wyraźny, fantastyczny forterpian (?), niesamowicie piękny kontrabas będący łącznikiem między całym pięknem ukrytym w duszy Artysty a spragnionym jego słuchaczem (?) czy może wreszcie perkusja, sprawiająca wrażenie grającej drugorzędną rolę, jednakże budząca tak silne emocje..? Jedno jest pewne - pomimo ogromnego pragnienia usłyszenia kolejnych kompozycji na płycie, "Aurum" jest utworem, z którym niesamowicie ciężko jest się rozstać, a Panowie wykorzystują to, drocząc się ze słuchaczem, który kilkakrotnie z żalem stwierdza, że utwór zmierza ku końcowi, po czym z olbrzymią radością przyjmuje kolejny jego wątek podany znienacka. Ostateczne rozstanie z utworem wynagradza nam jednak w pełni kolejna kompozycja, "Argentum". Pełne powagi i dostojnego smutku instrumenty dęte rozpoczynają swoją cudną opowieść pełną niebezpiecznych, ciemnych zakamarków, okrytą ciężką kołdrą niepokoju. Niepokój ów podsyca dołączająca po trzeciej minucie perkusja, po czym - niczym nieśmiałe słońce wynurzające się z wolna zza ciemnej chmury - pojawia się delikatny, łagodny fortepian i niezmiernie ciepły, nad wyraz piękny, dostojny kontrabas, nie kolorując sztucznie nakreślonej wcześniej ciężkiej, przygnębiającej wręcz rzeczywistości, lecz - mimo to - niosąc nadzieję i dając siłę na stawienie jej czoła.


Ostatnia para utworów na płycie to "Radium" i "Hydrargyrum". W metalicznym, ciężkim "Radium" ciężkiej i ostrej sekcji dętej przeciwstawiona zostaje lekka, radosna perkusja, ocieplająca klimat wraz z intrygującym, ciemnym kontrabasem. Łącznikiem między "skłóconymi" sekcjami: dętą i rytmiczną jest fortepian Leszka Możdżera, płynący lekko pomiędzy dźwiękami, stając się pięknym dźwiękowym pomostem. "Hydrargyrum" natomiast, rozpoczęta pięknym pokazem siły i mocy instrumentów dętych, jest wspaniałą pieśnią jedności, zacieśnia więzy, łączy wszystkich, zachęcając do otwarcia się na wszystkie żyjące istoty, dając niestworzone pokłady pozytywnych uczuć oraz - co niebywałe - sprawiając, że to słuchacz (!) pochłonięty przepiękną Muzyką, czuje się Kimś Ważnym, uczestniczącym w Czymś Wielkim, stworzonym jakby specjalnie dla niego. Takie rzeczy potrafi jedynie Olo, nawet ten Olo sprzed dziesięciu lat! Niesamowite!

Oczarowana nieziemskim pięknem kolejnego albumu Ola Walickiego, gorąco polecam wszystkim zapoznanie się z twórczością tego niezwykłego Artysty, ostrzegając jednak z góry, że - raz dając się pochłonąć Muzyce Ola, pozostajemy uzależnieni na zawsze!

Marta Ratajczak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz