niedziela, 21 czerwca 2020

Mordhell: "Graveyard fuck" (Pagan Records, 06.06.2020)


"Odrażający, brudni, zli. Sadystyczni black metalowcy z poznańskiego Mordhell powracają po dziesięcioletniej przerwie ze swoim trzecim dużym albumem!" - Zachęca wydawca omawianego albumu, dodając, że "Tutaj panuje grobowy smród, punkowy prymitywizm, brud i klimat starej, sięgającej nawet do lat 80-tych szkoły. No i obowiązkowy corpsepaint oczywiście.". Przed nami świeżutki, czerwcowy album grupy Mordhell: "Graveyard fuck"! 



Album ten, mimo, iż powstawał na przestrzeni 10-ciu lat (2009 - 2019), jest wspaniałym, choć - na szczęście - nie wypieszczonym ponad granicę dobrego smaku dzieckiem zespołu, który z najnowszym fonograficznym dziełem powraca po dekadzie niecierpliwego oczekiwania przez fanów. Nie znajdziemy tu błyszczącej jarmarcznej tandety, która jaskrawością i barwą odwracałaby uwagę od głównej idei muzyki. Za to, właściwie dla stylistyki, za którą Mordhell cenimy i kochamy, można do bólu wytarzać się w czerni, po zęby umazać brudem muzyki, która - wysoko ponad eurydycję, zjawiskowość czy technikę - stawia  autentyczność i temperament niezmordowanych członków zespołu.
Mordhell tworzą następujące osobowości black metalowej sceny muzycznej: Grimmessiah (wokal), Bloodwhip (gitary, syntezatory, efekty specjalne + projekt graficzny, nagranie i mix), Nuclearazor (gitara basowa) i Diabolizer (perkusja).

Opublikowany przez Pagan Records 6 czerwca 2020 roku "Graveyard fuck" zawiera 13 (!) utworów: 1. "Mandatory killing"/ 2. "Nekrodesekration"/ 3. "Cum dumpster"/ 4. "Plastic scum"/ 5. "Rotten cunt adoration"/ 6. "Burned to the ground"/ 7. "Headless dreams"/ 8. "Last punishment"/ 9. "Splitted skull confessions"/ 10. "Fed to pigs"/ 11. "Toothless bitch"/ 12. "Cursed to walk this Earth"/ 13. "Morbid orgy". 


Jeśli ktokolwiek śmiałby wątpić, z jakim gatunkiem bądź stylistyką mamy do czynienia, wszelkie złudzenia i wątpliwości na pierwszy rzut oka rozwiewa już okładka albumu: wyjątkowo mocna, zapierająca dech w piersi (bynajmniej, nie jedynie z powodu zachwytu nad jej pięknem), przerażająca i jednocześnie - intrygująca, pełna symboliki, jednak - oddychająca swobodnie, nie przygnieciona nadmiarem niesionej treści.

Zespół, na scenie obecny od niespełna dwudziestu lat, wciąż pozostaje w genialnej niszy, jaką sam sobie znalazł, stworzył i urządził według własnych zasad: mamy tu kwintesencję black metalu czerpiącego z mrocznej muzyki skandynawskiej, cudowną w swojej odsłonie prostotę krzyczącą silnym rytmem, ocierając się momentami o to, co najgłębsze i najmroczniejsze w rock and rollu czy muzyce punkowej. Nad wszystko jednak wspólną myśl członków zespołu, nieposkromioną energię i zapał do sięgania, po co tylko im się zamarzy. Depcząc i ciemiężąc wszystko, co tylko ośmieli się im na drodze stanąć.

Mimo pozornej prostoty, brudu i - jakkolwiek fantastycznie to zabrzmi: cudownie plugawej treści i wyrazu, która na pewno masakruje potęgą black metalowych wyjadaczy, mnie, zajmującą się na co dzień muzyką klasyczną, rockową czy jazzem, najbardziej ekscytuje i hipnotyzuje drugie dno, bardziej duchowy wymiar muzyki, która - czuć wyraźnie, - dopracowana została pod każdym względem. Poruszając się jedynie w najróżniejszych odcieniach czerni, Mordhell i tak doskonale odnajduje się w operowaniu klimatem, depcząc po przykutym łańcuchem uwielbienia odbiorcy, który posłusznie, z wielką namiętnością daje się przeciągać pomiędzy siłami żywej (jednak!) muzyki, w której instrumenty stają się niebezpieczną bronią w .... jak najbardziej właściwych dłoniach. Zespół bezcześci nasze umysły i dusze, wołające w mękach piekielnych o większą jeszcze... pogardę, dławienie i ucisk. Odbiorca już z uwolnieniem pierwszych dźwięków płyty staje się w jednej chwili wyznawcą Mordhellu i - odrzucając wszystko, co mu bliskim było - ochoczo pakuje się w tą dźwiękową, brudną orgię, gotów podpisać każdy pakt z ciemnością, by tylko jeszcze na chwilę pozostać we władzy muzyki chłostającej mu duszę i opluwającej ciało. Cudowne pohańbienie, którego nigdy dość mieć nie będziemy!


Instrumentalnie - wielkie ukłony dla perkusisty, który wraz z silnym, lecz nienachalnym basem współtworzy ciasną, ciemną, ziejącą piekielną pożogą przestrzeń, w której rozstrzyga się lubieżny wręcz dźwiękowy teatr. Teatr, rozgrywany bogatym i pełnym wyrazu instrumentarium Bloodwhipa i sugestywnym, dynamicznym wokalem Grimmessiaha. Duet ten w ostatnim z utworów (moim ulubionym, stanowiącym przemyślane i nad wyraz doskonałe zamknięcie albumu, nabierającego cech konceptualnego) rozdziera na kawałki i wzmaga pragnienie, gorący żar i uwielbienie sięgające nieskończoności. 

Jednym słowem - mamy tu brud i hańbę, lubieżność i jarzmo, czyli wszystko to, od czego w pełni świadomy człowiek najczęściej ucieka, a - opętany potęgą nieziemskiej siły Mordhellu - prosi się o to, niczym uniżony sługa, nadstawiając z lubością po kolejne cięgi. Cud potęgi muzyki, cudowne dziecko najczarniejszych magów, za sprawą muzyki - świat czyniących sobie w pełni poddanym.

Wchodzę w to, bez reszty.

Marta Ratajczak

Powiązane płyty - opisy albumów projektu Zmora na Babskim Uchu:

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz