sobota, 14 czerwca 2014

Loud Jazz Band: Living Windows (LJB Music Records, 2008)




Przyjemny, orzeźwiający chłodek, delikatny, kryształowy deszczyk spływający srebrzystymi dźwiękami rozbudowanej sekcji dętej, słoneczne promyki ciepłej, uwodzącej gitary oraz relaksująco - porywająca sekcja rytmiczna... Tak! Znów będzie o prześlicznie wydanej płycie zespołu Loud Jazz Band!

"Living Windows", kolejny zapierający dech w piersiach album zespołu - zarówno pod względem nieskazitelnej Muzyki, jak i niepowtarzalnej oprawy graficznej (której twórcą niezmiennie jest Kuba Karłowski, określany przez Mirosława "Carlosa" Kaczmarczyka mianem "niegrającego członka zespołu"). Jest to album koncertowy, stanowiący zapis (w wysokiej jakości!) utworów znanych i uwielbianych przez publiczność (wszystkie kompozycje autorstwa "Carlosa"), wykonywanych na żywo przez LJB w składzie: Mirosław "Carlos" Kaczmarczyk - gitara, Erik Johannessen - puzon, Wojciech Staroniewicz - saksofon, Michael Bloch - saksofon, Erlend Slettevoll - fortepian, Kristian Edvardsen - elektryczna gitara basowa, Ivan Makedonov - perkusja oraz Maciej Ostromecki - perkusjonalia.

Panowie rozpoczynają ostro kompozycją "Park Lane" z wspaniałym, dętym wielogłosem zataczającym szerokie kręgi, jak gdyby chciał rozpostrzeć niewidzialną płachtę nad jak największą ilością słuchaczy, wytyczając muzyczną ścieżkę prowadzącą do pojawiającej się nagle bajecznej gitary lidera. Po pięknym solo snop światła zostaje rzucony na niezwykle urzekający saksofon Staroniewicza. Utwór kończy rozhulana perkusja pod wodzą Makedonova i ... aż strach pomyśleć, dokąd Panowie zaprowadzą nas - słuchaczy gotowych od pierwszych dźwięków ślepo wyruszyć wytyczaną przez nich ścieżką :). Gwałtowne wyciszenie następuje z pierwszymi dźwiękami fortepianu Slettevolla, płynącymi delikatnie w utworze "Ensomhet" wśród kojących, ciepłych dźwięków basu, unoszonymi na łagodnej fali wzbudzanej przez perkusjonalia. Tu znów otrzymujemy cudne dwuskładnikowe muzyczne danie złożone z głębokich dźwięków ciepłej, nasyconej uczuciami gitary oraz zmysłowych fal dźwiękowych wypływających z rozgrzanego saksofonu Staroniewicza. Co za duet! W utworach, jak to na Loud Jazz Band przystało, nie braknie również wspaniałych - lecz nie nachalnych (jak to niekiedy bywa w dużych składach) - momentów, kiedy rozgrzane "dęciaki" łączą się w piękne, unisonowe okrzyki.

Podobnie, jak miało to miejsce na poprzedniej płycie zespołu - "Passing", także na albumie "Living Windows", pomimo wielu momentów, w których można zasłuchać się w gitarze "Carlosa", najbardziej ujmuje mnie ona w nad wyraz pięknym utworze "Back Home". Utwór ten odznacza się tak głęboko zapadającą w pamięć linią melodyczną, że - kiedy w ciągu dnia, zamyślona, zaczynam sobie nagle nucić coś nieświadomie, to bez zastanowienia mogę z całą pewnością powiedzieć, że jest to właśnie ten utwór, który w ostatnim czasie kompletnie opanował moją podświadomość :). Tak jak do Kaczmarczyka w moim odczuciu należy "Back Home", tak nazwisko Erlend Slettevoll z całą pewnością zapisuje się tłustą czcionką biało - czarnych klawiszy przy cudnie orzeźwiającym "X.Y.Z", a Michael Bloch - jak sama nazwa wskazuje - porywa nas saksofonowym solo w utworze zatytułowanym "Michael".

Wiele jest pięknych kompozycji "Carlosa", tak na tej płycie, jak i na wcześniejszych (i - dam sobie rękę uciąć - z całą pewnością również na późniejszych), do tych jednak najbardziej mnie zdumiewających i oczarowujących należy na pewno prześliczna "Looking Through A Magnifying Glass". Wzruszająca, oczarowująca, przepływająca przez cała paletę najrozmaitszych ludzkich uczuć, odważnie zanurzając się w każdej z barw. Jest to utwór dedykowany na płycie "don't stop the train" przez "Carlosa" pamięci swojej Mamy. Utwory kojarzące nam się z tego rodzaju dedykacjami zazwyczaj mają charakter smutnej, przygnębiającej ballady, tak jakby ich twórcy zapominali o tych najpiękniejszych momentach. Tu jednak, z uderzającą szczerością i uczuciem, kompozycja zdaje się opowiadać, z zachowaniem ogromnego szacunku, o tych właśnie najpiękniejszych, najjaśniejszych chwilach, z nutką tęsknoty, ale bez pogrążania się w czarnej otchłani żalu. Mistrzostwo!

Płyta - a zarazem koncert zespołu - kończy się rozhulanym utworem "Dirty Ear" o iście orkiestrowym brzmieniu z wyróżniającą się gitarą basową Edvardsena. Utwór to niezwykle rozgrzewający, z energetyzująca perkusją, wspaniałą sekcją dętą i piękną gitarą lidera. Oj, wyobrażam sobie, jak ciężko było publiczności opuścić salę koncertową po tak prowokującym, nakręcającym emocje utworze... Domyślam się, że Panowie byli zmuszeni wręcz do bisu, i to nie jednego... ;)

Marta Ratajczak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz