środa, 11 czerwca 2014

Enterout Trio: Pink Ivory (Multikulti, 2009)




Muzyka improwizowana charakteryzuje się tak szerokim wachlarzem rozwiązań, że może albo wznosić na prawdziwe wyżyny, stawiając człowieka niemal nagiego, wpatrzonego z podziwem i zadumą na promieniującą niezwykłym blaskiem potęgę siły i umiejętności, albo sprawiać wrażenie, jak gdyby chwytający za instrumenty Muzycy nie do końca mieli pojęcie, co tak naprawdę chcą/ potrafią stworzyć. W dzisiejszym świecie nastawionym na podawanie leniwej masie łatwej do strawienia papki tak łatwo jest oszukać słuchacza w dziedzinie Muzyki, niejednokrotnie podając mu coś naprawdę niegodnego uwagi pod szyldem "muzyki improwizowanej"... Moje muzyczne poszukiwania trafiły ostatnio na wyjątkowo podatny grunt, a mianowicie odkryłam dla siebie muzykę wybitnego Klarnecisty, który - posługując się muzyką improwizowaną, czaruje niespotykanym zestawem własnych umiejętności, doświadczenia, niesamowitych środków wyrazu oraz przepięknym wręcz sposobem wyrażania siebie poprzez sztukę. Sztukę przez duże "S"!

Piotr Mełech, bo o nim oczywiście mowa, wraz z perkusistą - Sebastianem Grzesiakiem (z którym nawiązał współpracę w Holandii) i wiolonczelistą - Adamem Wróblewskim w roku 2007 powołał do życia zespół Enterout Trio, którego efektem jest wydana w 2009 roku przez Multikulti płyta CD zatytułowana "Pink Ivory". Zaprojektowana w pięknym, intrygującym stylu okładka, kryjąca wewnątrz rozbudzające wyobraźnię zdjęcie Muzyków, ukrywa krążek zawierający zapis nagrań z dwóch sesji zespołu. Część utworów zarejestrowano w MDK w Lubaczowie ("Terminus", "improvisation 1", "improvisation 2", "Pink Ivory" oraz "improvisation 3"), drugą zaś część nagrano na żywo podczas koncertu zespołu w poznańskim klubie Dragon ("Księżycowy", "Sorrow" i "Robaczek").  
Muzyka Enterout Trio charakteryzuje się pewnego rodzaju "surowością" w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu, wolną od zapętlających się niekiedy na szyjach Artystów ram gatunkowych, nad wszystko przedkładającą wolność i improwizację opartą na wzajemnym szacunku i zaufaniu. Artyści stawiają na szczerość wyrazu, osiągając ją nieraz gwałtownymi zwrotami akcji, mrożącymi krew w żyłach eksperymentami czy energetyczną, momentami niemal agresywną grą. Uwagę przykuwa przede wszystkim nietypowe brzmienie klarnetu, który Piotr Mełech czyni całkowicie poddanym sobie instrumentem, tworząc coś całkiem nowego, nieosiągalnego dla innych Muzyków. 
Na płycie znajdziemy wiele przestrzeni dla swobodnych, dalekich ezoterycznych podróży każdego z członków tego niezwykłego tria, znajdziemy jednak również wiele momentów porażających pięknem linii melodycznej; nie braknie tu także wspaniałych unisonowych partii klarnetu wraz z wiolonczelą. 
Rozbudzający wyobraźnię muzyczni poeci otwierają słuchacza na piękny świat uczuć ukryty gdzieś pod nawałem codziennych spraw, których odkurzanie niejednokrotnie przychodzi z wielkim trudem. Prawdziwie piękna opowieść snuje się jednak wspaniałą nutą utalentowanych improwizatorów, dzielących się ze słuchaczem nie tylko ogromem swoich umiejętności, lecz także wewnętrznym pięknem, któremu chce się ufać i za nim podążać. Tworzą tak czysty świat, nieskażony jeszcze żadną ludzką stopą, że rodząca się w słuchaczu ogromna chęć wniknięcia do jego wnętrza walczy ze strachem, żeby nie skazić tej rodzącej się na naszych oczach świętości.

Album otwiera wprowadzający delikatnie w nastrój płyty utwór "Terminus" napisany przez wiolonczelistę składu, przechodząc następnie we wspólną kompozycję tria - "improvisation 1", rzucającą nas nagle i niespodziewanie w cudownie piękny, lecz wywołujący dreszczyk grozy mrożący krew w żyłach świat naprężonych złowieszczo strun wiolonczeli, w którym beztrosko, jak gdyby nigdy nic, przechadza się klarnet. Następująca po nim miniaturka Grzesiaka "improvisation 2" pozostawia słuchacza w nastroju pełnego oczekiwania napięcia, czarując dźwiękami sprawiających wrażenie, jak gdyby rodziły się w nas samych, od środka. Odbiegającym nieco od poprzednich utworów jest najpiękniejszy moim zdaniem na płycie utwór tytułowy, autorstwa Mełecha. Cudowny klarnet, zdumiewająca pewność siebie rodząca w słuchaczu nie tylko podziw, ale i ogromne zaufanie; ciężkie, basowe brzmienie wiolonczeli oraz szamańskie odgłosy perkusji Grzesiaka tworzą naprawdę nieziemsko piękny obraz, poruszając do głębi i otwierając na spotkanie innego rodzaju, w którym stajemy się jednością z Muzyką. 
Kolejne trzy utwory autorstwa tria: "Księżycowy", "Sorrow" i "Robaczek" są nagraniami koncertowymi, z zarejestrowaną entuzjastyczną reakcją publiczności na cudny świat tworzony dla niej na żywo - aż rodzi się w sercu żal, że osobiście nie było mi dane uczestniczyć w tym misternym wydarzeniu... "Księżycowy" spływa przerażająco gorącym, siarczystym deszczem silnych emocji, krzycząc przepiękne, ekstatyczne nuty napiętymi do granic wytrzymałości instrumentami, prężącymi się w muzycznym uniesieniu. Jest to najbardziej chyba zróżnicowany strukturalnie utwór na płycie, cudny, ponad dwunastominutowy pokaz siły magii połączonej z mocą umiejętności doświadczonych Muzyków, przyspieszający bicie serca i wynoszący uskrzydloną duszę słuchacza wysoko ponad przyziemne ciało. Niemniej fascynująca jest następująca tuż po nim przepiękna, transowa ballada "Sorrow" czy też bogato ilustrowany najróżniejszymi muzycznymi środkami improwizatorskimi "Robaczek".  Płytę zamyka ostatni z "lubaczowskiej sesji" utwór tria: "improvisation 3" pozostawiając słuchacza w poczuciu niedosytu pomimo pięćdziesięciominutowej projekcji dźwięku z najwyższej półki.

Muszę uczciwie przyznać, że "Pink Ivory" stała się dla mnie tak ważną płytą, tak osobistą, wywołującą tak wiele pozytywnych emocji, że czuję się w pełni przez nią opętana i uzależniona - bywa, że przegrzewam swój odtwarzacz, słuchając jej nawet po 4 - 5 razy z rzędu i ciągle nie mogę się nią nasycić. Wyjątkowo jednak szczególne wrażenie zrobił na mnie bajecznie piękny utwór tytułowy - "Pink Ivory" oraz cudnie rozimprowizowany "Księżycowy". Wspaniały album!

Marta Ratajczak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz