sobota, 26 lipca 2014

Elec-Tri-City: Sulęczyno, 25.07.2014





Podczas trwającego właśnie Festiwalu Jazz w Lesie, o którym więcej w kolejnym wpisie, na szczególne wyróżnienie zasługuje właśnie grupa Janusza Mackiewicza. Festiwal sam w sobie wzbudził we mnie mieszane uczucia, z tego też powodu o tej właśnie konkretnej grupie postanowiłam napisać osobno, gdyż już w momencie, kiedy Panowie weszli na scenę, zauroczyli publiczność niesamowitą energią, mocą i czarem bijącym od nich, wytwarzając wspaniałą aurę i rozsiewając wokół same pozytywne uczucia.  Nie ukrywam zresztą, iż był to koncert, na który czekałam najbardziej, odliczając niecierpliwie dni do rozpoczęcia festiwalu...

Skład Elec-Tri-City to: Janusz "Macek" Mackiewicz - lider, gitary basowe, Marcin Wądołowski - gitary elektryczne, Dominik Bukowski - xylosynth oraz Grzegorz Sycz - perkusja. Podczas koncertu zespół zagrał kompozycje Mackiewicza wypełniające wydaną przez BITTT w 2013 roku debiutancką płytę składu (w tym również trzy kompozycje, które znaleźć można na wcześniejszej płycie "Macka" - "Frogsville"), utwór napisany przez perkusistę - Grzegorza Sycza oraz - na bis - "Stratus" Billy'ego Cobhama.

Tak jak płyta "Elec - Tri - City" zrobiła na mnie piorunujące wręcz wrażenie, tak dzisiejszy koncert wprost "zwalił mnie z nóg"... Coś niebywałego! Panowie weszli na scenę i od razu zagęścili atmosferę, szykując prawdziwie orzeźwiającą burzę z piorunami, iskrzącą się rozgrzaną do czerwoności gitarą, pohukującym drapieżnie - lecz zarazem zmysłowo - elektryzującym basem oraz porażającą pięknem dźwięków generowanych przez Dominika Bukowskiego i Grzegorza Sycza. Pełen nagromadzonej energii Perkusista wspaniale rozgrzewał zespół, potęgując napięcie, sterując zza swojego bogato zastawionego "centrum dowodzenia" muzycznym klimatem. Niesamowita energia, wspaniała moc i pasja wypływająca z Grzegorza rzęsistymi uderzeniami!

Gitarzysta składu, Marcin Wądołowski, choć jest mi znany z wielu doskonałych nagrań oraz projektów autorskich, dziś - po raz pierwszy widziany i słyszany przeze mnie na żywo - sprawił, że zaczęłam postrzegać dźwięki gitary w zupełnie innych kategoriach. Cudowne wręcz brzmienie tego instrumentu, jakiego dotąd nie słyszałam, wywołujące ciarki na ciele i wpijające się w organizm zmuszając go do wspólnego pulsowania w nadawanym przez Marcina rytmie powodowało, że podczas nierzadkich solówek gitarowych cały zewnętrzny świat zdawał się znikać, oddając wcześniej głęboki pokłon Muzyce. Wspaniała była również postawa sceniczna Marcina, po którym widać było, iż sam znalazł się w zupełnie innym świecie, kiedy tylko chwycił za gitarę - pełen wspaniałych umiejętności i jednocześnie pewności siebie solista rozkochał w sobie publiczność entuzjastycznie reagującą na wspaniałe skarby, jakimi raczył nas zespół. W muzyczne "polemiki" z Marcinem wdawał się niekiedy również zjednoczony ze swoim instrumentem Dominik Bukowski, czarujący pałeczkami na xylosynth'ie. O niewątpliwych umiejętnościach Dominika zdążyłam przekonać się, uczestnicząc wcześniej kilkakrotnie w jego koncertach oraz kolekcjonując płyty Wibrafonisty. Wspaniałe są składy, w których gra on wraz z Januszem Mackiewiczem -wtedy to, podczas solówek Dominika podkolorowywanych ciepłym, miękkim basem, niejednokrotnie można zamknąć oczy i popłynąć tą subtelną miękkością ciemnych, niskich dźwięków... Podobne sytuacje miały miejsce również i dziś. Cóż począć, kiedy gitarę basową dzierży niesamowity basista, który nawet grając cichutko w tle potrafi mocno przykuć uwagę słuchacza ... ;) Janusz Mackiewicz, bo o nim oczywiście mowa, snuł swoim basem przepiękną, zmysłową opowieść, o niesamowicie silnym ładunku elektrycznym. Ciemne, basowe dźwięki ruszały biegiem do słuchacza, nastawionego na chciwe wyłapywanie ich, marzącego o tym, by "popieścił go" prąd wypływający spod naelektryzowanych grubych strun. W dwóch utworach - w tym w przepięknej balladzie zatytułowanej "Dreamer" - Mackiewicz sięgnął po śliczną gitarę bezprogową, dając prawdziwy pokaz magii i sprawiając, że oczy same zachodziły mgłą, oddając się marzeniom o świecie, w którym tak piękna Muzyka mogłaby zostać zapętlona na zawsze i nigdy nie przeminąć... Prawdziwym szokiem był wykonany na bis utwór Cobhama - "Stratus" - mistrzostwo, przerastające oryginał energią i niezwykłą siłą przyciągania uwagi i serc!

Zespół zawładnął sceną i duszami (a także ciałami!) słuchaczy na dwie godziny cudownego koncertu, tworząc wspaniałe widowisko oraz muzyczną scenerię dla najpiękniejszych marzeń, pełnych jednak swoistej dzikości serca i zadziorności. Wspaniałe porozumienie pomiędzy Muzykami oraz widoczna na ich twarzach i w całych sylwetkach ogromna radość i energia powodowała przypływ bardzo pozytywnych uczuć oraz poczucie jedności i wszechogarniającego dobra. Czego żałuję, jeśli chodzi o ten koncert? - Tego, że minął mi tak niezwykle szybko, zostawiając uczucie niedosytu. Ile bym dała, żeby cofnąć czas i móc raz jeszcze (albo i razy kilka ;)) poczuć te niezwykłe emocje, obcując z Muzyką - i Muzykami -  z najwyższej półki ... !

Marta Ratajczak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz